O pobytach na Słowacji, wiele można pisać.
Gdy po raz kolejny znalazłam się pod górą Chopok, szybko wpięłam się w narty, bo jak twierdzą wspinacze, góry potrzebują ofiar. Byłam w większej grupie. Przemieściliśmy się w kierunku kolejki, do podwójnych krzeseł. Kogóż w tej kolejce nie było? Istna "wieża Babel". Najgłośniejsi byli Węgrzy i Rosjanie. Ba, nawet się kłócili.
Nic to, bo przyszła, moja i koleżanki pora, na złapanie w biegu krzesła. Udało się, rozsiadłyśmy się wygodnie i pojechałyśmy. Jazda trwała ok. 20 minut, a mróz był siarczysty, więc pierwsze co zrobiłyśmy po wjechaniu, to "atak" na knajpę i herbatkę z prądem. W tzw. międzyczasie przysiadł się do nas nieznajomy narciarz. Herbatka zaczęła działać, dobrze nam się rozmawiało, do tego stopnia, że koleżanka zaczęła nieznajomemu wyżerać z talerza frytki. Chyba jemu to się podobało, bo zamówił kolejne trzy herbatki.
Humorki nam dopisywały, ale upomniała się o nas reszta naszej grupy i trzeba było się ruszyć. Przed jazdą zaczęłyśmy szukać toalety, bo po tych herbatkach czułyśmy, że powinnyśmy z niej skorzystać. Niestety "dowcipni" Słowacy nie pomyśleli o niej. No i co robić. Facetom łatwiej, a my gdy pomyślałyśmy ile rozsupływania nas czeka, no i nie było też gwarancji, że nie będzie publiczności przy tym roznegliżowywaniu się, postanowiłyśmy zacisnąć zęby i pognać na dół.
Usiłowałyśmy się wpiąć w narty, ale ponieważ chciałyśmy to zrobić szybko i chichrając się przy tym niemiłosiernie, to coś nam to nie wychodziło. Na szczęście znaleźli się nieznajomi, którzy pomogli. Koleżankę, wręcz jeden uniósł lekko w powietrze, a drugi trzasnął wiązaniami i gotowe.
Pojechałyśmy. Herbatka i marzenie o toalecie, spowodowały, że nabrałyśmy takiego szwungu, jak nigdy w życiu. Raz, tylko byśmy w siebie wjechały.
A na dole, marzenie się spełniło.
Inne tematy w dziale Rozmaitości