HareM HareM
814
BLOG

Kobajaszi o krok od zrobienia wszystkim bezprecedensowego kuku

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Cały czas mówię, że jeszcze wszystko może się zdarzyć. Nikt, powtarzam nikt, nie spocznie do ostatniego skoku jutrzejszych zawodów, bo to wszak jutro kończy się jubileuszowy, 70-ty, Turniej 4 Skoczni.
Nie spocznie oczywiście ani jeden z rywali. I to normalne. Ale, jeśli tylko będzie na cokolwiek szansa, nie spoczną wszyscy, którym nie po drodze zarówno ze zgarnięciem przez Japończyka głównej, pięć razy wyższej niż do tej pory, nagrody głównej jak i, a może przede wszystkim, z tym, że w końcu ludzie nie będą chcieli słuchać w kółko o genialnym Hannawaldzie, który się ani jednej z czterech skoczni Turnieju nie kłaniał. Gwiazda Hannawalda co prawda przyblakła nieco już za sprawą Kamila, a potem również bohatera dzisiejszego tekstu, ale i tak różne skokowe lobbies wciąż kazały wszystkim obracać się czołem do Mekki (czytaj Hinterzarten) i bić pokłony w podziękowaniu za jego „wielki i przez 20 lat niepowtórzony” wyczyn.
Ja tam mam na temat tego „wyczynu” swoje zdanie (które, jak ktoś chce, mogę udokumentować filmikami ukazującymi zachowanie się Niemca w tamtym czasie) i do pokłonów się zasadniczo nie skłaniam, ale jak ktoś ma zdanie przeciwne, to się z nim kopał nie będę. Polska to wolny kraj i każdy ma prawo uważać, co mu się podoba. Również w tej sprawie.
Jeśli jednak jutro stanie się tak, jak mi się dziś wydaje, że się stanie, wszelkie ochy i achy, podsycane przez ponad 20 lat w związku z czterema wygranymi niemieckiego skoczka, wreszcie umilkną. Na tapecie będzie bowiem, o ile do tego dojdzie, wyczyn  dużo większych rozmiarów. Na dziś o tym tyle, bo szkoda zapeszać.
Dwie inne rzeczy natomiast są dla mnie na tyle pewne, że zapeszyć ich się nie boję. To wygrana Samuraja w tegorocznym T4S i jego zwycięstwo w walce o Kryształową Kulę. Żeby Rioju nie sięgnął po Złotego Orła musiałaby się stać jedna z dwóch rzeczy. Po pierwsze musiałby się jutro przewrócić. To nie jest oczywiście wykluczone i prawdopodobieństwo tego jest nieco wyższe niż to, że jutro będzie też koniec świata, ale mimo wszystko hazardziści powinni iść rano do buków i obstawiać go w ciemno po najwyższym możliwym kursie. Wtedy zresztą przekonają się, że każdy buk myśli to samo co ja. Druga możliwość, że skoczek z Japonii nie wygra tegorocznej edycji Turnieju jest taka, że jego szefowie wycofają go z Turnieju, tak jak to zrobili ich poprzednicy 50 lat temu z Jukio Kasają, chcąc żeby dwukrotnie wygrał igrzyska. Przy czym jest mała różnica. Wtedy olimpiada była w Sapporo i w ekipie gospodarzy było wielkie parcie na te dwa złota. Nie wiem jakie jest u włodarzy japońskich skoków parcie na nie dzisiaj, ale chciałem tylko przypomnieć, że Kasaja raz, że został ograbiony z wygranej w jeszcze bardziej chyba prestiżowym wtedy niż teraz Turnieju, a zamiast igrzyska podwójnie wygrać, to na dużej skoczni był dopiero szósty. Więc na miejscu Lindvika, nie liczyłbym specjalnie na to samo, co spotkało Morka. O mannę z Nieba mi chodzi, rzecz jasna.
A co do generalki PŚ. Karl Geiger skacze świetnie. Jestem dla niego pełen podziwu. Nie pierwszy rok, zresztą. Ale Karl Geiger nie ma szans z Samurajem w walce o Kryształową Kulę. Ma niby tylko 70 punktów straty. Możnaby spytać: co to jest? To oczywiście jest mało. To można, matematycznie rzecz oceniając, odrobić w jednym konkursie. Prawda. Tyle, że cała czołowa 10-tka klasyfikacji generalnej miała w tegorocznym Pucharze trzy próby więcej od Japończyka. To tak, jakby Wszoła albo Partyka mieli po trzy próby więcej, jeden w Moskwie, drugi w Atlancie. A to i tak nie do końca oddaje powagę sytuacji. Geiger, jak podejrzewam, będzie do końca sezonu naciskał i niewiele ustępował Japończykowi. Niewiele w sensie miejsc, bo z różnicą punktową w każdym konkursie może już być dla niego trochę gorzej. W każdym razie, z jego punktu widzenia, będzie gorzej niż dwa lata temu. Owszem, też będzie drugi, ale różnica między nim a liderem będzie znacznie większa. Zresztą. Już byłaby ogromna, gdyby nie antyjapońskie „manewry” różnej maści arbitrów i działaczy.
Nad szansami pozostałych, poza Geigerem, rywali Kobajasziego w rywalizacji o KK zastanawiał się nie będę, podobnie jak, na przykład, nie będę analizował możliwości dostania się Pol Pota do Nieba. Przerasta to bowiem moją wyobraźnię.
Tymczasem jutro ostatni konkurs Turnieju. O tej porze wszystko będzie już jasne.
Szkoda tylko, że po pięciu latach obfitujących w niespotykane wcześniej polskie turniejowe sukcesy, tak nagle, z dnia na dzień, przyszło naszym pełnić tu rolę statystów. Co tam statystów. Widzów niemal.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport