HareM HareM
627
BLOG

Jest przełom!

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

No jest. W Pieninach. Przełom Dunajca.
W polskich skokach w ten weekend żaden przełom nie nastąpił.
Dziwaczny jakiś ten ostatni weekend był. Najpierw, w piątek, występ Polaków w prologu niczym polskiej husarii pod Wiedniem. Choć od razu wypada dopowiedzieć, że paru gości, w tym Geigera i Rioju, na skoczni w tym dniu nie było.
Sobota – powrót do tegorocznej smuty. Wąsek na bulę, Hula parę metrów lepiej, a trójka naszych liderów niby z punktami, ale bardzo daleko od prezentowanej dzień wcześniej dyspozycji. Żyła niby trochę lepiej, do połowy drugiej 10-tki, ale w powietrzu wyglądał jakby z Parkinsonem skakał. A po chwili dyskwalifikacja.
No i przyszła niedziela. Miała dać odpowiedź jak jest. I dała. Chcieliśmy, żeby było jak w piątek. A było jak w sobotę. Jeszcze się Hula na dodatek szpetnie wyłożył i nie wiadomo czy se czegoś porządnie nie potłukł. A może to być ważne o tyle, że Wąsek skakał już od soboty jak potłuczony i najprawdopodobniej to on, gdyby wszyscy byli zdrowi, byłby jednak głównym kandydatem do tego, żeby być rezerwowym. No, ale jak Huli coś się stało, to już Wąsek skakał w Pekinie będzie na pewno. Co w sumie, stwierdzam po krótkim namyśle, przy formie prezentowanej przez obu w Willingen, znaczenia większego jednak mieć nie musi.
Są dwie sprawy. Pierwsza to taka, że nasi są jednak najprawdopodobniej totalnie bez formy. Próbując uchronić się przed kompromitacją w Pekinie,  wykombinowali coś z tymi butami, ale chyba nie tylko. Mi się wydawało już w piątek, że stroje Polaków tak  jakoś dziwnie na nich wiszą, ale patrząc na to, co można było zaobserwować w kilku ostatnich tygodniach, to myślałem, że to już teraz dozwolona norma i nasi się tylko dostosowali. Do Eisenbichlera i jego kolegów na przykład. No i faktycznie. Do strojów się nikt nie doczepił, choć nasi, szczególnie dwójka, która skakała w żółtych kombinezonach i szczególnie kiedy siedzieli na belce, wyglądali jakby mieli w portach wsad do kolubryny, którą Kmicic wysadził pod Jasną Górą. I to poczwórny. Wsad, znaczy. Albo, żeby każdemu było łatwiej temat ogarnąć (nie każdy w końcu czytał czy oglądał „Potop”), jak Eisenbichler przez większość sezonu. Potem się okazało, że to nie o to chodziło. I słusznie, bo jakby o to, to nasi mogliby złożyć kontrprotest i dopiero by było!
No i dochodzimy tym samym do sedna sprawy drugiej. Nikt nie ma prawa w skokowym światku wyprzedzać szeroko rozumianych Germanów w oszustwach. To znaczy jak oszukuje Szwajcar (a mieli przez lata mistrza w temacie), Niemiec, Austriak czy Norweg, to jest ok. Jak, przypadkowo, na oszukańczy(?) pomysł wpadnie ktoś inny, to szlaban. A na czele watahy stróżów skokowego prawa osobisty trener Markusa Eisenbichlera (z racji gaci o niebywałych rozmiarach w kroku mającego ksywę „Latawiec”), sygnalista Horngacher Stefan. Pan Błachut ma ostatnio lepsze i gorsze dni, kiedy komentuje I-ligowe zawody skoczków, ale to określenie selekcjonera Niemców, w kontekście tego co zrobił w sobotę były coach Polaków, uważam za niezwykle trafne. A jakby to jeszcze odnieść do tego, jak kombinują sami Niemcy oraz krajanie pana sygnalisty, to ho, ho. A nawet ho, ho, ho! Możnaby nawet innego określenia użyć.
Dobra. Pojeździliśmy trochę po tym Horngacherze, przez co odbiegliśmy od tematu głównego. A temat główny jest taki: co zrobić z tym bezformiem? Nie wiem czy nasz sztab trenerski zauważył, ale za tydzień będziemy już po rozdaniu medali na małej skoczni. Ja wiem, że to, wbrew pozorom, bardzo dużo czasu, ale mimo wszystko na miejscu sztabu do ostatniej chwili z zaskoczeniem wszystkich bym nie czekał. A już na pewno próbowałbym nieco wcześniej niż w ostatniej chwili otworzyć swe serca z workiem pomysłów przed zawodnikami.
To wszystko co wyżej, pisane było ręką zdystansowanego, mimo paru złośliwości, długoletniego skokowego obserwatora. Teraz będzie od kibica i od serca.
Trzeba życzyć chłopakom, żeby sprzyjało im szczęście, nawet dużo szczęścia (bo tego, oprócz paru innych rzeczy, im w tym sezonie też mocno brakowało) i żeby udało im się nawiązać do tego, czym przez kilka ostatnich lat, a Kamil niemal 10, potrafili nas wszystkich oczarowywać. I niech ich Bóg ma w swojej opiece, bo opieka obecnego sztabu to w tym momencie zdecydowanie za mało.
Byłoby głupio, gdybyśmy po pięciu z rzędu igrzyskach, na których mieliśmy, głównie dzięki skoczkom, choć oczywiście nie tylko, nieprawdopodobne medalowe żniwa, wrócili z Pekinu z ręką, albo nawet dwoma, w nocniku. Co tam głupio. Byłoby wręcz nieprzyzwoicie.
Dlatego właśnie mój, zupełnie irracjonalny w tej chwili z obiektywnego punktu widzenia, optymizm nie chce zgasnąć.
A jak nie chce, to co mi zostało? Forza Kamil! Forza Piotrek! Forza Dawid! Forza Polonia! Jak to mówił w niezapomnianej relacji Włodzimierz Szaranowicz? „Po złoto, po medal, dla nas, dla wszystkich”. Pofruńcie.
Wbrew całemu sezonowi. I różnej maści sceptykom. Jak ja.


HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport