HareM HareM
1029
BLOG

Australian Open. Faworyci się sypią. Faworytki też, ale nie aż takie

HareM HareM Tenis Obserwuj temat Obserwuj notkę 23
Polska środa w Melbourne!

Taki może trochę naciągany ten tytuł, ale skoro taka Iga, Pegula czy Sakkari drugą rundę (w różnym stylu, dodajmy profilaktycznie) przeszły i grają w turnieju nadal, a (nomen-omen) Nadala już w nim nie ma, to ma on jednak, tytuł mam na myśli, pewne uzasadnienie. Może bardziej adekwatnym, z powodu niedużej na razie liczby tych sypiących się panów, byłoby zdanie, że rzeczeni faworyci zaczynają (się) sypać, ale wtedy ktoś mógłby pomyśleć, że piszę o zamieszanych w potężną, wychodzącą dopiero na powierzchnię aferę korupcyjną, członkach parlamentu Europejskiego, a ja przecież zupełnie nie o tym. Dlatego postanowiłem, że tytuł będzie, jaki jest.
No to jeszcze raz z grubej beczki. RAFAEL NADAL NIE GRA JUŻ W AUSTRALIAN OPEN! Dotarło? Bo do mnie, przyznam się, dalej nie bardzo.
Pamiętam tylko jedną taką sytuację, choć może pamięć mnie zawodzi, kiedy wysoko usadowionego w rankingu Hiszpana brakło w II rundzie Wielkiego Szlema. Pamiętam, bo to sensacyjne widowisko, od deski do deski, oglądałem. Prawie 10 lat temu, w lecie 2013, Hiszpan przegrał w Wimbledonie z Belgiem Darcisem. Też w trzech setach. Jak przegrał I rundę WS jeszcze gdzieś, to proszę mnie uświadomić, bo w tej chwili żywcem nie kojarzę.
Z innych męskich faworytów o mało nie posypał się Kanadyjczyk Auger-Alacośtam (jak można mieć tak skomplikowane do wymówienia nazwisko?). Oglądałem dwa mecze z jego udziałem. W ostatnim Paryżu i dzisiaj. Oba mecze wyglądały identycznie. Tyle, że tym razem Peruwiańczyka zastąpił Słowak. W obu faworyt przegrywał, niczym junior, dwa pierwsze sety. Dwukrotnie przełączyłem z tego powodu kanał. I w obu przypadkach dowiaduję się po meczu, że Auger zwyciężył w pięciosetówce, w piątym secie wręcz kopiąc leżącego. Pewnie Djokovic i Nadal sprzedali mu wiedzę jak to się robi. No bo mamy kolejnego speca od cudownych zmartwychwstań.
Wczoraj na I rundzie zakończył zmagania inny z faworytów, choć na pewno mniejszej rangi, Matteo Berretini. Ten sam, który półtora roku temu stanął na drodze Hurkacza do finału Wimbledonu. Tym razem padł ofiarą weterana Murraya. Zbigniew Boniek będzie niepocieszony. W końcu to podopieczny zięcia. Swoją drogą to ten zięć wcale nie wygląda na młodszego od Bońka.
Jak już zahaczyłem o naszego wielkoluda. Dzisiaj i jemu niewiele brakowało, żeby się wykoleił. Pisałem po pierwszej wygranej, żeby się nie podniecać. Cóż. Mamy naprawdę dobrego tenisistę o wyjątkowo dobrym serwisie. Dobrego, ale jednak nie z najwyższej półki. Igą Świątek Hubert Hurkacz nigdy nie będzie. Przy czym ten dzisiejszy upór kiedy żywcem nie szło, jest godny szacunku. Tym bardziej, że doszło do tego w pojedynku z bardzo niewygodnym dotąd rywalem. Rzadko Hurkacz potrafi się w ten sposób przełamać. Teraz na linii strzału, przepraszam: serwu, Szapowałow. Jeśli Polak wygra, to ma z górki, bo czekał będzie na niego Miedwiediew, a Miedwiediewa to on rozkłada na cztery:).
Wracamy do pań. To, że Iga Świątek wygrała mecz drugiej rundy dużo łatwiej niż mecz rundy poprzedniej, to oczywiście się chwali. Trochę gorzej, że nie zrobiła tego wcale w stylu, po którym można być pewnym jej kolejnego marszu po zwycięstwo w turnieju. Dzisiejsza rywalka była mniejszego kalibru niż ta pierwsza. Nie tylko dosłownie. Bez serwisu, bez siły, bez regularności, za to z dużą ilością błędów własnych. Miała też oczywiście swoje walory, ale w końcu grała ze światową jedynką. Wynik 6:2, 6:3 nie oddaje wszystkiego. Tego, na przykład, że serwis Igi wciąż woła o pomstę do nieba. Przykładowo oba gemy w pierwszym secie straciła z tego powodu. Dużo zepsutych forhendów też było. Generalnie jest co poprawiać i w dalszej części turnieju trzeba grać znacznie lepiej. Może niekoniecznie jeszcze w rundzie trzeciej, gdzie powinna sobie, jeszcze łatwiej niż dziś, poradzić z plasująca się poza czołową setką rankingu WTA sensacyjną zwyciężczynią meczu z Andreescu, Hiszpanką Bucsą, ale w rundzie czwartej już tak. Tam spotka się albo z Collins, albo z Rybakiną. Collins, przy takim serwisie Igi, będzie bombardować returnami z każdej piłki. A robić to umie, co udowodniła Polce w zeszłorocznym półfinale. Jeśli, zamiast na Collins, Polka trafi na Rosjankę w kazachskich barwach, co oczywiście nie tylko można, ale wręcz trzeba brać pod uwagę, to kłopot będzie tej samej natury. A kto wie, biorąc pod uwagę to, co obie potencjalne rywalki Polki pokazały w dzisiejszych spotkaniach, czy nie większy. Tak więc nie jest źle, dobrze jest, ale czuj duch! Koncentracja na okrągło i bez nerwów. Przy czym do czwartej rundy jeszcze trochę czasu. Nie ma co wyprzedzać. Przed nią jest trzecia i na niej się najlepiej w tej chwili skupić.
Inne faworytki? Sakkari niech się cieszy, że gra dalej. Nie powinna. Peguli prawie nie oglądałem, bo po pierwszym gemie wydało mi się, że sensacji to w tym meczu na pewno nie będzie. Przyszedłem z powrotem na tie-break’a w drugim i upewniłem tylko, że mam rację. Natomiast mieliśmy sensację w meczu Kasatkiny z Graczewą. Bardzo przepraszam, ale jeśli w turnieju Wielkiego Szlema, do którego tenisistki przygotowują się dobry miesiąc jak nie lepiej, numer 98 rankingu wygrywa w cuglach (mało powiedziane) z numerem ósmym, to o numerze ósmym można śmiało powiedzieć, że zagrał nie jak numer ósmy, ale jak siódmy. Tyle, że ten z „Niedźwiedzia pana Adamsa”. Niewiele mniejszą niespodzianką jawi się porażka Haddad-Mayi z Hiszpanką Parrizas-Diaz. Dla mnie jest wręcz niepojęte jak mogło do tego dojść. No chyba, że grając w sierpniu w Toronto z, będącą zresztą tuż przed wielkim triumfem w US Open, Igą, Brazylijka znów, bo wcześniej ją przecież na tym złapano, była na niedozwolonym wspomaganiu. Inaczej sobie tej różnicy między nią z lata, a z dnia dzisiejszego, wytłumaczyć nie potrafię. Tym bardziej, że rywalka to naprawdę nie jest przeciwnik, którego szeroko rozumiana czołówka, w jakiejkolwiek sytuacji, może się obawiać. Ot, zwykły rzemieślnik, nie chcę napisać przebijak, silny głównie jakąś tam, na przyzwoitym poziomie, regularnością. Dobry może, i to tylko czasem, na Magdę Fręch, ale nie na czołową 15-tkę rankingu. Odpadła Kvitova z Ukrainką Kalininą, którą pamiętamy z wygranego seta z Igą na wiosnę zeszłego roku, kiedy Polka zaczynała być, a w zasadzie nawet już była, w sztosie. Z rozstawionych z odległymi numerami odpadła dzisiaj jedynie Teichmann. Za to z pompą prawie taką jak Kasatkina. Ze znanych, ale nierozstawionych, więcej. Stephens, druga z Amerykanek Riske (ale z byle kim nie przegrała), Niemka Maria. Coco Gauff wypunktowała Raducanu. Myślałem jednak, że zrobi to w lepszym stylu niż miało to miejsce i że nie będzie trzęsła portkami przez pół drugiego seta. Moim zdaniem niekoniecznie musi dojść w ćwierćfinale do jej spotkania z Igą. Coco nie musi na 100% się w nim znaleźć. Na jej drodze coraz lepsza od roku, bardzo urodziwa (ciekawe czy to z tego powodu Amerykanie Chorwatkę adoptowali?), Pera, a na dokładkę zupełnie nieobliczalna Ostapienko. Może mieć z nimi pod górkę.
Po początkowych pewnych problemach w meczu (przegrała na początku pierwszego seta swój serwis), w książkowy sposób rozprawiła się z rywalką Madga Linette. Nie oglądałem, ale żona mówi, że dała koncert. Mówi też, a rzeczywiście często Polkę ogląda, że z tak dobrej strony jeszcze się jej, żonie znaczy, nigdy nie zaprezentowała. Jutro, przed trzecią rano to będzie najpewniej, Linette gra z Kontaveit. I, miejmy nadzieję, swój dzisiejszy koncert powtórzy. Wtedy niewątpliwie ma szansę mecz wygrać. Ważne, żeby grać, mimo że się będzie grało na drugim najważniejszym korcie w australijskim Szlemie, bez strachu i kompleksów. I na miarę tego, co się potrafi. Czyli tak jak dziś od połowy pierwszej partii.
Pozostała dwójka z naszej tenisowej Świętej Trójcy jutro odpoczywa. Zazdroszczę.
PS
Zanim puściłem tekst w obieg, to na wszelki wypadek sprawdziłem. Nadal odpadł jednak jeszcze raz w Wielkim Szlemie w pierwszej rundzie. I to w Melbourne. Pokonał go jego rodak Fernando Verdasco zwany od tego czasu Brutusem (żart taki). Po czym, tak jak Darcis w Londynie, odpadł w drugiej rundzie z jakimś leszczem. To znaczy Darcis nie odpadł z leszczem. W drugiej rundzie oddał mecz walkowerem Kubotowi. Tyle go kosztowało zwycięstwo z Hiszpanem. A Kubot zrobił życiówkę dochodząc do ćwierćfinału. To był Turniej! Agnieszka i Janowicz w półfinale , Kubot w ćwierć. Agnieszka z Janowiczem spokojnie mogli te swoje półfinały wygrać. Ona to wręcz powinna, ale, nie wiedzieć czemu, była spięta jak plandeka na żuku. Chyba nie udźwignęła ciężaru bycia faworytem do tytułu (Williams odpadła na wcześniejszym etapie).
Chyba w tym 2016. roku w ogóle tej Australii nie oglądałem. No bo jak miałbym nie pamiętać odpadającego na starcie Nadala?

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport