HareM HareM
374
BLOG

No i po sezonie… (2)

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 11
Naprawdę dobry sezon polskich skoczków. Ale w pewnym momencie wyglądało, że będzie jeszcze lepszy…

Myślę, że ani Granerud, ani Kraft, ani tym bardziej Lanisek, nie obrażą się na mnie, jeżeli ocenę stricte sportowej strony sezonu rozpocznę od Polaków. A nie obrażą się na pewno z tej prostej przyczyny, że nie mają zielonego pojęcia co robię. Jedziemy.
Zaczął się dla nas ten sezon, że użyję często używanego w ostatnim czasie wyrażenia, choć może niekoniecznie w skokach i sporcie, bombowo. Dawid Kubacki zdominował weekend inauguracyjny do tego stopnia, że można było w tamtym momencie spokojnie wyobrazić go sobie stojącego na koniec sezonu z Kryształową Kulą w rękach. To wrażenie się z kolejnymi tygodniami pogłębiało. Było to zresztą głęboko uzasadnione. Wyjąwszy bowiem Kuusamo, gdzie o podium się „tylko” ocierał, do Zakopanego włącznie, jeszcze trzykrotnie wygrał zawody, a na pudle stał w każdym konkursie. Łącznie 11 razy na 13 konkursów. Z czego dwie porażki z Laniskiem, w Neustadt i Engelbergu, zawdzięcza tylko i wyłącznie (nie chce mi się tego rozbijać na czynniki pierwsze) sędziom punktowym. Porażkę w Zakopanem z Granerudem konkretnie Sedlakowi, który pobił w tamtych zawodach rekord świata w skurwysyństwie. Sportowym, ale zawsze.
Fantastycznie zaczął też sezon Piotr Żyła. Do końca Turnieju 4 Skoczni Polak nie wypadł poza czołową 10-tkę, z czego 3-krotnie stał na podium. „Nie wypadł poza 10-tkę” nie do końca oddaje to co robił, bo większość z tych „nie wypadań” to miejsca w szóstce.
Po Zakopanem, czyli po 13/32 zimy, Dawid Kubacki przewodził całej stawce z przewagą 114 oczek nad Granerudem, a Piotr Żyła piąty z nie za dużą, bo ledwie stuczteropunktową stratą do czwartego w tym momencie Krafta. Trochę gorzej wyglądały akcje Kamila Stocha, ale też było, szczególnie z obecnej perspektywy, całkiem nieźle. Polak był ósmy, a jego strata do siódmego wówczas Hayboecka to było dokładnie 24 oczka. Aż 117 punktów miał w dorobku czwarty najlepszy z naszych, Paweł Wąsek, który zajmował w generalce bardzo dobre, dwudzieste piąte, miejsce. Warto jeszcze może nadmienić, że w Zakopanem pierwsze punkty w karierze, od razu 10, zdobył późniejszy brązowy medalista MŚJ, Jan Habdas.
Porażka Kubackiego w Zakopanem, porażka którą naprawdę zawdzięcza tylko i wyłącznie haniebnemu postępowaniu puszczalskiego Sedlaka, stanowiła, szczególnie teraz wydaje się to oczywiste, punkt przełomowy/zwrotny sezonu. Nie chcę pisać, że przez celowe naciśnięcie guzika przez Czecha Norweg zdobył KK, bo to nieprawda. Przez to tylko wygrał konkurs. Ale to dało impuls. Nie po Turnieju 4 Skoczni, ale właśnie po Zakopanem Granerud uwierzył w siebie. Uwierzył, że jest w stanie wygrać wyścig o Kryształową Kulę z Kubackim. No bo skoro był w stanie odrobić stratę taką jak na Krokwi, to praktycznie mógł zrobić wszystko. No i robił. Od Zakopanego do Lake Placid, czyli dokładnie na 10 zawodów, wygrał łącznie 6 konkursów, a w trzech innych stał na podium. Na Rower przyjechał już praktycznie pewny wygranej w PŚ. Rower też zresztą wygrał, choć nie bez kłopotów ze strony fantastycznie finiszującego w marcu Krafta. Ale wróćmy do naszych, bo o nich dzisiejszy odcinek.
Zaczynamy znów od najlepszego. Od Sapporo, choć w pierwszym konkursie na Hokkaido było jeszcze podium (i to nawet wyższe niż to, na którym stanął najgroźniejszy rywal), Polak nie prezentował już tak świetnej i równej formy jak wcześniej. Między Zakopanem i Rowerem, nie licząc rzeczonych pierwszych zawodów w Japonii, na podium, i to najniższe, załapał się tylko raz, w Willingen. W Norwegii, czyli w końcówce sezonu, też była lekka huśtawka nastrojów. Od występów fantastycznych (wygrana w Lillehammer czy wcześniej „brąz” w Oslo), po nieco słabsze a nawet, nie bójmy się tego słowa, nieudany (nieudany jeszcze bardziej niż dwa siedemnaste miejsca w konkursach w Kulm i w Willingen) pierwszy konkurs w Lillehammer. To wszystko sprawiło, że już przed Rowerem było przesądzone, że Kula za ten sezon Kubackiemu nie przypadnie. Matematycznie wszystko niby jeszcze mogło się zdarzyć, ale każdy kolejny konkurs w Norwegii rozwiewał wątpliwości coraz bardziej. Nawet ten, w którym Dawid zawody wygrał, bo było widać, że Norweg nawet jak przegrywa, to stosunkowo niewiele traci. Po pierwszych zmaganiach w Vikersund, które notabene Granerud wygrał, a Kubacki był w nich ósmy, na cztery zawody przed końcem sezonu, Polak tracił do Wikinga 386 oczek.  I wtedy stała się wielka tragedia, która wykluczyła naszego skoczka z dalszej rywalizacji. Rywalizacji, której nie miał szans wygrać, ale w której, najprawdopodobniej, byłby drugi. Absencja w czterech ostatnich konkursach spowodowała, że Kubacki musiał pożegnać się nie tylko z wygraną w generalce, z czym był już pogodzony, ale także z drugim, a nawet trzecim miejscem, czego się chyba jednak jeszcze na 10 dni przed końcem sezonu, zupełnie nie spodziewał. Ostatecznie nasz lider wylądował tuż za pudłem, co pozwoliło mu jedynie powtórzyć swoje największe dotąd osiągnięcie w przedmiotowym zakresie, czyli wynik sprzed trzech lat. Pobił natomiast nowotarżanin rekord Polski, jak chodzi o liczbę punktów zdobytych w jednym sezonie. Dotychczasowy rekord kraju dzierżył Adam Małysz, który w sezonie „Wielkiego Wybuchu” wywalczył 1531 oczek. Potem już ani on, ani Kamil Stoch (rekord życiowy 1524 punkty i to w sezonie, w którym Kuli wcale nie zdobył), więcej punktów nie wyskakali. Dopiero teraz zrobił to Kubacki, który zakończył sezon z 1592. oczkami na koncie. Oczywiście miał po temu dużo więcej okazji od Małysza (wtedy odbyło się ledwie 21 konkursów, teraz 32), ale sam fakt miał miejsce i rekord pobity został. Podobnie jak ten w liczbie podiów wywalczonych jednej zimy przez jednego polskiego skoczka. Kubacki wyskakał ich łącznie 15 (6-4-5). O jedno więcej niż Małysz 22(11-2-1) i 21(7-5-2) lat temu. Przy okazji. Rekord Stocha to 13 pudeł (9-3-1) w sezonie 2017/18. Podsumowując jednym zdaniem. Niewątpliwie zdecydowanie najlepszy sezon w karierze 33-letniego Kubackiego. Jednocześnie sezon niewykorzystanych szans. Może nie na zwycięstwo w klasyfikacji generalnej, bo jednak Granerud był, w przekroju całego sezonu, może nie dużo, ale wyraźnie, lepszy. Była jednak wspomniana, wydawało się nawet, że stuprocentowa szansa na końcowe podium. Były niewykorzystane (z winy sędziów, ale też z błędów własnych) szanse na więcej konkursowych zwycięstw. No i najważniejsze. Były duże szanse na to, by na imprezie mistrzowskiej (Granerud znów miał w tym czasie kryzys) przykładnie obić resztę towarzystwa. I wtedy, jakby mało było w tym sezonie problemów pojawiły się ból pleców, a potem przeziębienie. Mimo to, o czym dotąd nie wspomniałem, łupem Kubackiego na dużej skoczni w Planicy padł brąz. Wypada życzyć Dawidowi jednego. Żeby potrafił utrzymać formę z pierwszej części sezonu w części drugiej. No i żeby wszystko w domu ułożyło się jak trzeba, bo to akurat ważniejsze od całej sportowej otoczki. Trzymajmy kciuki, bo jest za co.
Piotr Żyła najgorszy wynik w zimie odnotował w Zakopanem. Wtedy jedyny raz nie punktował. Potem znów było kilka bardzo dobrych konkursów, aż przyszło do wylotu do Ameryki, gdzie Polak skakał słabo, a później, przez połowę Roweru, „kontynuował” serię. Obudził się dopiero na mamutach, gdzie w Vikersund znów znalazł się w 10-tce, a na koniec sezonu, w Planicy, może trochę szczęśliwie, ale wpadło kolejne podium. Żeby było śmiesznie to w dobie śródsezonowego kryzysu, czyli pomiędzy Lake Placid a Oslo, wiślak najpierw został mistrzem świata na mniejszej skoczni (powtórzył zresztą tytuł), a następnie wylądował w 10-tce na skoczni większej. Sezon 2022/23 nie był najlepszym pucharowym sezonem naszego „dziwadła”. Miał już lepszy. Ten przed czterema laty. Ale wówczas nie okrasił go tytułem mistrza świata i był jednak dużo młodszy. Teraz, w wieku, w którym Adam Małysz od trzech lat był na emeryturze, potrafił przez większość sezonu bić się o najwyższą stawkę i wylądować na koniec w czołowej szóstce sezonu. Czapki z głów. Szkoda tylko że, po raz drugi w karierze, nie przekroczył bariery tysiąca punktów w sezonie. Brakło bardzo niewiele. Tyle co nic, bo 16 punktów.
Kamil Stoch był tym z polskich skoczków, po którym na pewno spodziewałem się w tym sezonie więcej. Oczywiście. W stosunku do poprzedniej zimy widać poprawę. Ale to jest indywidualny trzykrotny mistrz olimpijski i zwycięzca T4S, dwukrotny zdobywca KK, indywidualny mistrz i wicemistrz świata, 39-krotny zwycięzca konkursów PŚ i 80-krotny pucharowy pudel. W tym sezonie żadnej statystyki w tym zakresie nie poprawił.
 W drugiej części sezonu Polak, wzorem obu lepszych kolegów (to był pierwszy, od jego debiutanckiej zimy PŚ 2004/05 taki sezon, kiedy Stoch w hierarchii polskich reprezentantów nie był przynajmniej drugi), skakał gorzej niż w pierwszej. Tylko 5 razy w 10-tce (do Zakopanego włącznie zawitał tam 8-krotnie), spory kryzys w Kulm i Willingen zakończony wycofaniem z kilku konkursów, a po powrocie, wrócił na Rower, forma dająca w efekcie końcowym w konkursach miejsca pomiędzy siódmym, a końcem drugiej 10-tki. No nie jest to chyba to, o czym marzyliśmy przywołując przed sezonem nazwisko Stocha. Na tym tle wyniki uzyskane na głównej imprezie sezonu jawią się jako niezwykle okazałe, ale co z tego, skoro wisienki na torcie, w postaci jakiegokolwiek choćby medalu, jednak nie było. Owszem. Było miejsce szóste, potem czwarte. Ale na MŚ liczą się jednak wywalczone krążki. Dlatego, mimo szczerych chęci, nie jestem w stanie uznać minionego sezonu w wykonaniu naszego asa za udany. W przyszłym sezonie Kamil Stoch będzie jeszcze starszy. Czy będzie umiał wykrzesać z siebie więcej niż w tym? Po tym, co widziałem w tym, mam wątpliwości. Ale jest jeszcze Thomas Thurnbichler oraz ambicja i doświadczenie Kamila Stocha. I jak to się zgra, to kto wie.
Pawłowi Wąskowi dobrej formy starczyło w tym sezonie tylko do Trzech Króli. Od tego dnia skakał już dużo słabiej, choć pod koniec zimy parę razy wybudził się z letargu i znów wskoczył do 20-tki, w Lahti zajmując nawet miejsce 12., co było jego drugim najlepszym wynikiem sezonu. Tak czy siak, była to zdecydowanie najlepsza zima w wydaniu skoczka z Cieszyna. Wyskakał bowiem w tym sezonie 150% całego dotychczasowego urobku punktowego. Nie wydaje mi się, żebyśmy w przyszłości doczekali się kolejnego Stocha czy nawet Żyły, ale brakuje nam skoczków takich jak kilka lat temu Wolny, którzy by stanowili pomost między Muszkieterami, a resztą. I Paweł Wąsek jest kandydatem na to, żeby tę lukę na stałe wypełnić. Pytanie tylko kto za dwa, trzy lata, będzie robił za Muszkieterów.
Sezon życia zaliczył też inny skoczek klubu z Wisły, Aleksander Zniszczoł. Zdobył tej zimy dokładnie o 100 oczek więcej niż w najlepszym dotychczas swoim sezonie, tym sprzed dwóch lat. Nie są to może liczby wbijające w ziemię (181:81), ale dla samego skoczka i jego przyszłych I-ligowych startów mogą mieć znaczenie ogromne. Psychologiczne. Czym różni się Zniszczoł od pozostałych wcześniej wymienionych? Tym, że w pierwszej połowie sezonu go w zasadzie nie było, a niemal wszystkie swoje punkty (oprócz sześciu) zdobył już po zawodach w stolicy polskich Tatr. Od drugiego konkursu w Sapporo Polak punktował w każdych zawodach. Potem była przerwa na Oslo, które mu chyba wyraźnie, tak jak Stochowi, nie leży, i znów punktowanie w każdych zawodach do końca sezonu. Co ciekawe, aż 9 konkursów, czyli o jeden więcej od Wąska, nasz skoczek ukończył w drugiej 10-tce zawodów. Ma się chłop z czego w przyszłości odbijać. Oby następnej zimy poprzeczka, którą sobie w tym sezonie ustawił, ani drgnęła.
Trzykrotnie zapunktował tej zimy nasz junior, Jan Habdas. I za każdym razem były to punkty niemałe. W przypadku Lahti nawet bardzo duże, bo skończył konkurs tuż za czołową 10-tką. Jest faktem, że we wszystkich trzech przypadkach, w Zakopanem, Rasnovie i wspomnianym Lahti, pomogły mu albo natura, albo słabsza obsada. Tym niemniej 48 punktów w wieku juniora wrażenie robić musi. Stawia na niego również trener kadry, a ponieważ się na tym zna, to można wnosić, że pojawił się w Polsce kolejny duży talent. Talent poparty wynikami, bo przecież oprócz rzeczonych 48. punktów, w dorobku młodego Polaka za ten sezon znalazł się, o czym wspomniałem już wyżej, brąz juniorskich MŚ. Z którego, notabene, Habdas nie był zbyt zadowolony uważając, że mógł tam uzyskać lepszy wynik. Co, patrząc kto został mistrzem, wydaje się usprawiedliwione.
Gdyby tak przyjąć za wykładnię stosunek punktów zdobytych w tym sezonie do  zdobytych wcześniej, to drugi największy po Habdasie progres jest dziełem Tomasza Pilcha. Wyskakał w minionym sezonie 30 oczek przy dwóch w całej dotychczasowej karierze. Oczywiście lepsze 30 niż zero. Nawet duuuużo lepsze. Ale. Pomijając to, że były to punkty, tak w Wiśle jak i w Rasnovie, bardzo szczęśliwe, to reszta startów Polaka nie napawała optymizmem. Albo nie przechodził kwalifikacji, albo plątał się w zupełnym ogonie konkursowej stawki, ani razu nie kończąc zawodów nawet w czwartej 10-tce klasyfikacji. Mam wrażenie, że te 30 oczek zamazuje obraz jego dyspozycji w całym sezonie. Był dużo słabszy, niż na to wskazują jego punkty. Pięć lat temu wydawało mi się, że jest z niego pierwszorzędny materiał na wartościowego skoczka. Nie skreślam go oczywiście, ale po tych pięciu latach jakby mniej jestem do swojego ówczesnego wrażenia przekonany.
W Rasnovie punktowali wysoko nie tylko Habdas i Pilch. 13 punktów za 18. miejsce wywalczył też Kacper Juroszek, Jeszcze jeden podopieczny trnera Jana Szturca, wujka Małysza. Skoczek, dla którego ten sezon będzie jedną wielką walką z kontuzją pleców. Trzy pucharowe starty. Ten udany w Rumunii, jeden pechowy w Wiśle (zajął miejsce 31.) i, też w Wiśle, jeden do zapomnienia, bo odpadł w eliminacjach. Moim zdaniem jest tak. Skończą się problemy z plecami, zaczną się sukcesy. Bo talent ma. Ale co znaczy kontuzja pleców widzimy na przykładzie Johanssona. Więc życzmy Juroszkowi pełnego powrotu do zdrowia. Wtedy możemy mieć z niego pociechę. Inaczej nie.
Po cztery oczka zdobyli tej zimy Stefan Hula i Maciej Kot. Pierwszy tuż przed końcem sezonu ogłosił zakończenie kariery. Z tej okazji popełnię, być może, osobny post. Tutaj napiszę tak. Myślę, że byłoby lepiej gdyby nasz weteran zakończył skakanie po sezonie 2017/18. Albo, w najgorszym razie, rok później. Mężczyznę bowiem, jak to był kiedyś łaskaw zaznaczyć, przy zupełnie innej okazji, słynący ze złośliwego języka towarzysz Miller Leszek, poznaje się po tym jak kończy. Dlatego ja, na przykład, tak bardzo cenię Adama Małysza. A w ogóle nie szanuję, też na przykład choć nie tylko z tego powodu, Simona Ammanna. Maciej Kot pojechał do Rasnova i tam, pod nieobecność wielu skoczków z pierwszego, drugiego i trzeciego rzędu, zdobył, po prawie 2,5 roku przerwy, cztery pucharowe punkciki. Cóż, Można i tak. Maciej Kot od przynajmniej pięciu lat dryfuje na otwartym śniegowym morzu bez jakiegokolwiek żagla. I nikt mu nie może pomóc. Oczywiście ja go na pewno do kończenia kariery zmuszał nie będę. Ale czy nie lepiej pójść drogą brata i nie rozmieniać się coraz bardziej na drobne? Trzeba się trochę szanować, a nie motać niczym mucha w smole. Ammann to przynajmniej jest wpisany w kroniki na stałe. A Kot, jak nie przestanie kaleczyć, to nikt z młodych nie będzie pamiętał, że wygrał dwa konkursy PŚ, tylko, że w Wiśle w sezonie 2022/23 raz nie dostał się do konkursu, a drugi raz był w nim ostatni. Wydaje mi się, że nie o to powinno Kotowi chodzić.
Jeszcze gorzej niż sezon wcześniej zaprezentował się tej zimy Andrzej Stękała. A zeszłej zimy był już tylko cieniem (to i tak za duże słowo) siebie z sezonu 2020/21. Fatalne skoki w Wiśle odsunęły go od Pucharu Świata na niemal cały sezon. Wrócił doń dopiero na loty, ale tutaj też był za słaby, żeby punktować. Nie wiem jak chce sobie zaskarbić ewentualną przychylność Thurnbichlera, ale wygląda mi na to, że musi zastosować zupełnie inne metody niż w tym sezonie.
Jakub Wolny. Chyba największy zawód naszej kadry w tym sezonie. Owszem, ocierali się w tym sezonie o Puchar Świata jeszcze słabsi od niego zawodnicy. Ale z nimi wiązano dużo mniejsze nadzieje. Tymczasem to Wolny w klasyfikacji, którą robię sobie na własny użytek (bo FIS łaskawie klasyfikuje i opisuje tylko tych, którzy zdobywają pucharowe punkty) jest najniżej. Poza Murańką, bo ten to już w ogóle osobny temat. W mojej klasyfikacji, gdzie uwzględniam, wg najwyższych zajętych miejsc, nie tylko punkciarzy, ale także tych, którzy punktów w konkursach nie zdobyli oraz tych, którzy do nich nie awansowali, Kuba zajmuje szacowne, 92., miejsce. Oczko za Andrzejem Stękałą, który mimo ledwie pięciu pucharowych podejść, w jednym z konkursów w Vikersund był 34., natomiast Wolny w najlepszej swojej próbie, w Neustadt, zajął pozycję nr 35. Podchodząc do Pucharu w tym sezonie 16-krotnie. Sezon na straty. Co dalej? Ma selekcjoner w tym wypadku zmartwienie na pewno.
No i został nam Klemens Murańka. Chyba go już nigdy nie rozgryzę. To, że skakał w tym sezonie beznadziejnie wręcz, to jedno. To, że odmówił startu w Vikersund, może go kosztować więcej niż mu się w momencie odmowy wydawało. A przecież mógł mieć na koniec sezonu bilans nieco lepszy niż dwukrotnie nieprzebrnięte kwalifikacje w Wiśle. Bał się spróbować czy się mały chłopczyk obraził? Żeby się nie okazało, że to nie ma znaczenia.
W odcinku trzecim o reszcie stawki.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport