HareM HareM
1096
BLOG

Do 10-ciu break-pointów sztuka…

HareM HareM Tenis Obserwuj temat Obserwuj notkę 48
Chyba najbardziej fartowne zwycięstwo Świątek w przeciągu całej kariery

Wielce rozpisywać się nie ma co. Każdy, kto mecz Igi z Osaką oglądał, wie jak było. A od siódmego do dwudziestego siódmego gema meczu, z przerwą na tie-breaka w pierwszym secie (jakby kto nie oglądał to gemów rozegrały obie panie łącznie 32 plus rzeczony tie-break), było po prostu słabo.
Co innego Japonka. Świetnie serwowała (asy w meczu 8:0, wygrywających serwisów rywalki nie licząc), doskonale czytała grę, fantastycznie grała backhandem po linii (nie liczyłem, ale w tego typu winnerach w całym meczu, myślę, sięgnęła liczby dwucyfrowej), no i grała od Polki (przepraszam, ale musiałem to tutaj napisać) dużo inteligentniej. W efekcie odrobione przełamanie w secie pierwszym, 6:1 w secie drugim i 5:2 oraz 30:0 przy serwisie Polki w trzecim. Jak Osaka ten mecz w tej sytuacji wypuściła? Nie bardzo ogarniam.
To znaczy w pierwszej chwili. Na pewno nie był to, tak jak piszą Francuzi, „cud”. Ja bym to zwycięstwo Igi „złożył na karb” konsekwencji wynikających z wygranego finału w Madrycie. Zaraz po tamtym meczu pisałem, że (mimo, że był zupełnie inny od wczorajszego) Iga wreszcie uwierzy, że zawsze i wszędzie, i co ważne z każdą rywalką, jest w stanie wyjść zwycięsko z każdej opresji. I to się potwierdza. Jeśli trzeba NDN za coś wczoraj pochwalić, to na pewno za hart ducha, wielką nieustępliwość i wiarę w to, że nawet w sytuacji beznadziejnej jest sens walczyć o każdą piłkę. Dzięki temu to spotkanie wygrała. Za to, co by nie napisać, kapelusze z głów.
Jedno mnie martwi w kontekście dalszych gier Świątek. Ale tylko trochę, o czym za chwilę. Pamiętam tegoroczne Melbourne i pamiętam o kłopotach Igi w drugiej rundzie z Collins. Były oczywiście mniejsze niż wczoraj, ale były. I to niemałe. I zaraz potem przyszła porażka z Czeszką. Moje obawy mocno słabną z uwagi na prosty fakt, że przypomniałem sobie, że mecz z Noskovą w Melbourne odbył się przed finałem w Madrycie. I to robi różnicę.
Na koniec, żeby nie było tak stypowato. Pomijając już fakt, że Iga mecz wygrała, bo o to głównie w tenisie chodzi. Przyjrzałem się do końca statystykom. Mówią one wyraźnie, że owszem, Naomi wypada w nich znacznie korzystniej, natomiast Iga wcale nie zagrała źle. No bo jeśli bilans winnerów i niewymuszonych wyszedł jej na plus (37:32)? Oczywiście u Japonki, podobnie jak w przypadku wielu innych statystycznych elementów, wyglądało to jeszcze dużo lepiej(54:38), ale w tenisie gra się zawsze do końca, a nie do trzech gemów przed końcem.
Specjalnie nic wczoraj nie pisałem. Byłoby zbyt emocjonalne. Ochłonąłem i wypociłem, co wypociłem.
No to napiszę jeszcze to. Dalej mocno wierzę w końcowy sukces Igi w Paryżu. Co się jednak kubłów zimnej wody mi na głowę wczoraj wylało, to tylko ja wiem. Ale Kmicic, na ten słaby przykład, po nieudanym porwaniu księcia Bogusława miał tak samo. I finalnie dobrze na tym wyszedł.
PS
Tytułem objaśnienia … tytułu.

Iga miała w tym spotkaniu aż 15 break-pointów. Tylko trzy z nich zakończyły się zdobytym punktem. Paradoksalnie większość z tej 15-tki, bo 12, w secie nr 3 i to wtedy, kiedy wynikowo szło jej najgorzej. Trzy w gemie pierwszym seta, pięć w trzecim. Wszystkie oczywiście niewykorzystane. Dopiero w gemie nr 9 udało jej się, i to dopiero za drugim razem, a więc za 10-tym w secie (między tymi break-pointami, żeby było emocjonalniej, Japonka miała meczbola) przełamać rywalkę i się zaczęło. W gemie nr 11 były jeszcze dwa breaki, z tego ten drugi też skuteczny i decydujący o wyniku.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Sport