HareM HareM
156
BLOG

Wimbledon’25. Po pierwszej rundzie została nam tylko Iga i Majchrzak

HareM HareM Tenis Obserwuj temat Obserwuj notkę 3
Istny pomór faworytek w Londynie. I to w tak wczesnej fazie turnieju

Od czego tu zacząć? Chciałem od Peguli, ale przed chwilą przebiła ją Gauff. Wcześniej, też z hukiem, odpadła piąta w rankingu Żeng. Istny armagedon faworytek jednym słowem.

Cóż znaczą przy tym odpadnięcia rozstawionej z numerem 25 Fręch i grającej z jeszcze o dwa pięterka niższym numerem Linette? Tyle co nic? Nieprawda. Porażki z ledwie mieszczącą się w setce Mboko, która w dodatku jest tutaj lucly looserką i z klasyfikowaną poza setką Jacquemot, która musiała przejść w Londynie przez kwalifikacje, nikomu chwały nie przynoszą.

Ja co prawda pisałem przed turniejem, że Linette wcale nie musi tego meczu wygrać, ale to było pisane z myślą, żeby dorzucić do pieca. No to dorzuciłem. Z kolei Mboko może sobie być dużym talentem, ale myślałem, że Fręch nie jest już na etapie stawania w szranki Wielkich Szlemów niczym Agnieszka Radwańska do meczów z Williams. Które to porównanie nie jest zresztą do końca najszczęśliwsze, bo krakowianka stawała wtedy, za każdym razem, naprzeciw tenisowego giganta, a nie jakiejś nieopierzonej kury.

Moje przedturniejowe faworytki padają, jedna po drugiej, jak muchy. Pegulę od razu umieściłem w półfinale, a tu, drugi raz z rzędu, pada w I rundzie. O Gauff napisałem, że do ewentualnego ćwierćfinału z Igą nie będzie miała z kim przegrać (na szczęście wspomniałem o niewielkim znaku zapytania w postaci Jastremskiej), a tu taki numer. Przy czym, jak już jesteśmy przy Coco, to ona w Londynie ma do tej chwili bilans jeszcze słabszy niż Iga. Sześć startów i trzy razy czwarta, raz trzecia oraz dwukrotnie pierwsza runda. O Żeng przed turniejem za dużo nie wspominałem (już trzeci raz na cztery starty odpada w pierwszej rundzie), ale, mimo wszystko, ciężko było ją posądzać o tak marny występ.

Z bardziej znanych zawodniczek nie ma już w turnieju Ostapenko (ona to chyba tylko na Igę ma patent), Jabeur (jestem skłonny zaryzykować twierdzenie, że niczego wielkiego już w tenisie sympatyczna Arabka nie dokona), Badosy, Kvitovej (to, akurat, można było przewidzieć), Muchovej (bardzo dużo traci przez te swoje liczne kontuzje i brak meczowego rytmu, co potem wychodzi właśnie w takich meczach, jak ten wtorkowy), Kostiuk (osobiście się nie spodziewałem) czy Azarenki (w tym wypadku moje zdziwienie jest z lekka mniejsze).

Sporo tego. Wśród rozstawionych doliczyłem się 10-ciu wyeliminowanych w pierwszej rundzie. A przecież takim tenisistkom jak Paolini czy Keys też aż tak dużo do tego nie brakowało. Jeśli dodamy do tego Ealę, którą uznałem dwa dni temu za czarnego konia, a okazała się, co najwyżej, czarną owcą, to mamy całkiem imponującą listę nazwisk. Można by obdzielić nimi parę dobrych turniejów.

Teraz ni w ząb, ni w oko, bo o panu, a nie pani, będzie. Kamil Majchrzak jest w tym roku w Wimbledonie polskim solistą. Sierota po Hurkaczu. Jak na sierotę wypadł w pierwszej rundzie znakomicie. Rozprawił się z rozstawionym w turnieju Berretinim (kilka lat temu zagrodził drogę do finału opromienionemu ćwierćfinałowym zwycięstwem nad Federerem Hurkaczowi). Brawo! Berretini to już inny Berretini, ale sukces zawsze duży. W drugiej rundzie już tak dobrze być nie musi, ale na pewno przed meczem Polak nie stoi na pozycji straconej.

Iga. Nie mam Polsatu Sport, więc nie widziałem. Z papierów wynika, że pierwszy set był bardzo wyrównany. Obie zawodniczki dość pewnie wygrywały swoje gemy serwisowe (Rosjanka nawet pewniej niż Iga) i dopiero tuż przed tie-breakiem rywalka nie zdzierżyła. Drugi set to już typowe dobijanie rannego. Ostatnie dwa gemy na sucho.

W drugiej rundzie na Polkę czeka jej rywalka jeszcze z czasów juniorskich, Caty McNally. W dorosłym tenisie grały ze sobą tylko raz, trzy lata temu w ćwierćfinale w Ostravie. Było dość wyrównanie, choć Iga wygrała w dwóch setach.

To tyle z pierwszej rundy. Aha. Djokovic przeszedł inauguracyjną rundę suchą nogą. Niech będzie że, ale co najwyżej lekko, zamoczył. Ma przed sobą już tylko sześć spotkań, żeby zaliczyć rekordowy i okrągły, 25-ty, wygrany Szlem. „Tylko sześć”. Dobre, co?


HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Sport