Iga z tych 35. wygrała jeden. Ile wygra z 18...?
Cykl o bajglach i rowerach prawie żadnego zainteresowania nie wywołał, więc tutaj na nie też specjalnie nie liczę. Ale czego się, z kibicowskiego obowiązku, nie robi:)
Te wskazane w tytule 18 zawodów, to licząc już z Montrealem, który się rozpoczął w niedzielę i trwa w najlepsze.
Najwięcej turniejów w tym roku wygrała, ale się wszyscy zdziwią, Sabalenka. Przy czym wszystkiego było tego trzy. Więc szału nie ma. Dwa tysięczniki (Miami i Madryt) oraz jedną pięćsetkę (Brisbane). Tyle samo zwycięstw, tyle, że mniej wartościowych, ma na tegorocznym koncie Pegula. Dwa z tych turniejów, Charleston i Homburg, było rangi WTA 500, jeden, w Austin, rangi WTA 250.
Dwukrotnie podnosiły w tym roku po wygranym turnieju ręce do góry Keys, Kessler, Mertens, Andriejewa i Joint. W wypadku pierwszej z Amerykanek jedno z dwóch zwycięstw było szczególne, bo miało miejsce w Wielkim Szlemie. Pobyt w Australii wyraźnie służył w tym roku Madison Keys, bowiem triumf w Australian Open poprzedziła wygrana w pięćsetce w Adelajdzie.
Na drugim miejscu wśród, nazwijmy je, „dubeltówek”, należy wymienić niewątpliwie młodszą z sióstr Andriejewych. Rosjanka wygrała dwa tysięczniki. Najpierw w zimie w Dubaju, a potem na wiosnę w Kalifornii.
Pozostałe trzy z wymienionych wyżej podwójnych zwyciężczyń odnosiły swoje sukcesy w mniej prestiżowych turniejach, tzn. w 250-tkach, czyli zawodach, za które te, które je wygrają, otrzymują (ta zasada obowiązuje dopiero od tego sezonu) 250, a nie jak w latach poprzednich, 280 punktów rankingowych. Belgijka Mertens na hardzie w Singapurze i na trawie w Holandii. Amerykanka Kessler zwyciężyła w zimie (u nich w lecie) w Hobart i w czerwcu w Nottingham. Australijka Joint z kolei była najlepsza w maju na mączce w Rabacie, do czego dołożyła niespodziewaną, chyba dla każdego, wygraną w, poprzedzającym bezpośrednio Wimbledon, Eastbourne.
No i tenisistki z jedną turniejową wygraną. Listę otwierać muszą, bo jak inaczej, Iga i Coco. W końcu to one wygrywały najważniejsze z turniejów. Igę wymieniłem pierwszą, choć chronologicznie powinna to być Amerykanka. Zrobiłem tak celowo, bo triumf Igi był WY-JĄT-KO-WY I NIE-POW-TA-RZAL-NY. Tym niemniej Szlem, to Szlem.
Dalej, ale już ze dwa metry z tyłu, kroczą Paolini ze swoją wiktorią w Rzymie i zwycięska w Dosze Anisimowa. Później już bieży całe stado. Podzielone jednak wyraźnie na zwyciężczynie 500-tek (Bencic w Abu-Dabi, Aleksandrowa w Linzu, Navarro w Meridzie, Ostapenko w Stuttgarcie, Rybakina w Strasburgu, Maria w Londynie, Vondrousova w Berlinie i, ostatnio, Fernandez w Waszyngtonie) i te, które wygrały „tylko” 250-tki, czyli Tauson w Auckland, Potapowa w Rumunii, Osorio u siebie w Bogocie, Switolina na mączce w Rouen, sensacyjna półfinalistka RG Boison w Hamburgu, Begu u siebie w Iasi i Bouzkova, też u siebie, w Pradze.
Łącznie w tych 35. turniejach zwyciężało więc aż 26 zawodniczek. Można więc mówić o sporej „dywersyfikacji” turniejowych zwycięstw. Przynajmniej w pierwszych siedmiu miesiącach roku. Czy tak będzie aż do listopada?
Wyjdzie w praniu, ale myślę, że w tych największych turniejach, mam na myśli US Open, tysięczniki i MŚ, grono zwyciężczyń już się nie powiększy. Czyli obracamy się w kręgu: Sabalenka, Gauff, Świątek, Keys, Andriejewa, Anisimowa, Paolini. Zaryzykuję i napiszę, że nikt spoza tego grona, włącznie z Rybakiną i Pegulą, nie wygra już w tym sezonie dużego turnieju. A z tych siedmiu tegorocznych dotychczasowych triumfatorek takich dużych turniejów też bym, przynajmniej ze trzy, ewidentnie z pretendentek do zwycięstw w tych czekających nas jeszcze w tym roku największych zawodach, wykluczył.
Czyli wychodzi na to, że uważam, że co najwyżej cztery z nich wzniosą jeszcze w tym roku, we wskazanych turniejach, w górę puchar lub paterę. A takich turniejów jest, jeśli dobrze liczę, sześć.
I rzeczywiście. Tak właśnie uważam. Przy czym cztery to też może być zawyżona liczba.
No chyba, że nagle, np. po Pekinie, okaże się, że cała czwórka, o której myślę, odpuści Wuhan. Wtedy oczywiście może być inaczej.
Tymczasem leci Montreal. I już wiadomo, że jest jak prawie zawsze. Na Igę można liczyć i stawiać, na resztę nie.
Inne tematy w dziale Sport