Nie powiem. Miałem przed meczem całkiem uzasadnione, uważam, obawy. Po meczu okazały się uzasadnione niezupełnie. A w zasadzie, powiedziałbym, w ogóle. Iga Świątek wygrała z Aleksandrową tak łatwo jak nigdy wcześniej. Raz dzięki swojej dobrej grze, a dwa dzięki słabej dyspozycji rywalki. Nie pisałbym o unicestwieniu, bo coś tam się w tym pierwszym secie do stanu 3:3 jednak działo. Ale od momentu kiedy Rosjanka, mając cały wolny kort i rakietę prawie nad siatką, trafiła piłką z pół metra w tęże, to spotkanie stało się popisem jednej zawodniczki. Aleksandrowa nie istniała, a winnery Igi przeplatały się z niewymuszonymi i wymuszonymi błędami Rosjanki. Zrobił się mecz do jednej bramki. Nic dziwnego, że skończył się już po godzinie.
Zaraz potem można było oglądnąć (nie od początku, bo przecież najpierw musieliśmy wysłuchać wszystkich pomeczowych mądrości „gadających głów” z Celtem na czele, a to przecież wymaga sporo czasu, prawda?) spotkanie Osaki i Gauff. Ku zaskoczeniu pewnie wielu (ale na pewno nie moim, co sugerowałem zresztą dyskretnie w dwóch swoich poprzednich tekstach) Japonka nie dała Amerykance żadnych szans, kontrolując spotkanie od A do Z. To znaczy od samego początku do samego końca. Przełamała Coco w pierwszym gemie, potem koncentrując się na swoich gemach serwisowych, które wygrywała albo do zera albo do piętnastu, i na koniec seta (po to chyba, żeby drugiego zacząć od własnego serwisu) znów rywalkę przełamała. W drugim secie sytuacja się powtórzyła, tyle że Osaka, chyba robiąc ukłon w stronę publiczności, przełamania dokonała dopiero w gemie szóstym. No i w gemie numer osiem powtórka z rozrywki, czyli drugie przełamanie w secie i sponiewierana doszczętnie Coco zakończyła udział w turnieju.
Jeśli Iga wygra ćwierćfinał z Anisimową, na co, jak mniemam, pewne szanse są, a Osaka upora się z Muchovą (ograła wczoraj Kostjuk i mamy aż trzy Czeszki w ćwierćfinałach), co też można, przy jakimś tam udziale dobrej woli, założyć, no to w polsko-japońskim półfinale mamy dwa w jednym. A może nawet trzy. Świątek - Osaka raz. Fisette – Wiktorowski dwa. No i najważniejszy półfinał. Świątek- Wiktorowski:).
Taaaa… Pożartowaliśmy, a tu trzeba się skoncentrować na ćwierćfinale i Anisimowej. I jest chyba na czym. Od dłuższego czasu Rosjanka/Amerykanka gra bardzo dobry tenis. I wynik finału na Wimbledonie niczego w tej ocenie nie zmienia. W Nowym Jorku Anisimowa też cały czas prezentuje wysoki poziom i z niego nie schodzi. Można być pewnym, że w środę będzie jej zależeć jak nigdy. Co zresztą może się dla niej okazać zgubne, bo będzie przemotywowana. Tak czy inaczej. Powtórki z rozrywki, czyli roweru, w żadnym razie nie radziłbym się spodziewać. Raczej dużo bardziej wyrównanego spotkania. Oczywiście ze wskazaniem na Polkę:).
I tym, optymistycznym z lekka, akcentem żegnam się z Państwem do… półfinału. Czy na 100% z Osaką? Mimo jej lawinowo rosnącej formy niekoniecznie. Swoją drogą mecz z Muchovą może być jeszcze ciekawszy.
Inne tematy w dziale Sport