Oglądałem sobie dzisiaj wimbledoński półfinał między Kanadyjką Bouchard i Rumunką Halep. Szału, jak chodzi o poziom (szczególnie ze strony Rumunki), może nie było, ale lipy i przebijanki też nie. Halep widziałem już w dużo lepszych meczach (np. bardzo dobre spotkanie z Kvitovą w tym roku w Paryżu), Kanadyjka natomiast, nie po raz pierwszy, wypadła w moich oczach niezwykle okazale.
Nie idzie mi o to, która z nich jest lepsza. Obie są bardzo dobre. Chodzi o to, że w końcu doczekaliśmy się zawodniczek, które dają nadzieję, że przełamany zostanie monopol wyjątkowo nielubianego przeze mnie troglodycko-robokopowo-pornograficznego tercetu Williams-Azarenka-Szarapowa. Szarapowej bym, być może, w jednym szeregu z pierwszymi dwoma nie postawił, ale te jej imitujące (nagrywany pewnie w knajpie u p. Sowy) namiętny stosunek jęki, wyboru specjalnego nie dają.
Ważne jest to, że po okresie stagnacji, kiedy naprawdę, na wyjątkowo szeroko rozumianym horyzoncie, nie było widać nikogo, kto mógłby wspomnianej z przezwiska trójce w jakikolwiek sposób zagrozić, pojawiło się światełko w tunelu. Nawet dwa światełka. A może nawet trzy, jeśli zakładać, że Petra Kvitova, obserwując co wyprawiają w tym roku Kanadyjka z Rumunką, odzyskała wiarę w to, że można.
Czwarta do brydża w dotychczasowych rozdaniach Na Li chyba się właśnie kończy. Ma już, podobnie jak młodszy brat Williams, swoje lata i rozpoczęła, zdaje się, zjazd po równi. Nie dopowiem jakiej. Jeszcze jedna ważna postać kilku ostatnich sezonów, nasza Agnieszka, która szczególnie dwa lata temu wydawała się, chyba nie tylko Polakom, nadzieją światowego tenisa na przełamanie monopolu robokopów, tak pokierowała karierą, że tą nadzieją pomału być przestaje. Niektórzy pewnie nawet powiedzą, że już przestała. Ja, jako niepoprawny optymista, tak nie powiem, ale wesoło wcale nie jest. Tym bardziej, że nie zanosi się na powrót pod skrzydła ojca, a to chyba byłaby w tej chwili w jej przypadku, biorąc wszystko pod uwagę, najlepsza opcja.
Wracając do tych tytułowych zmian. Ja bym to widział w dość różowych kolorach. To nie są jednorazowe wyskoki. Proszę spojrzeć. Zarówno dla Bouchard jak i dla Halep dzisiejszy półfinał był trzecim wielkoszlemowym w tym sezonie. To nawet Williams w zeszłym roku, kiedy dzielił i rządził jak chciał, nie miał takiej serii. Zagrać trzy wiielkoszlemowe półfinały z rzędu to znamionuje wielkiego sportowca. A przynajmniej kandydata na wielkiego sportowca. Halep w Paryżu zaszła zresztą jeszcze dalej. A jutro Bouchard wcale niekoniecznie musi przegrać finał z Kvitovą.
Naprawdę dobrze, że jest ruch w tenisowym damskim interesie. Z tym sowiecko-afroamerykańskim trójkątem (ładnie brzmi, co?) nie dało się wytrzymać. Abstrahując od wszystkiego innego już (parę razy to inne na salonie 24 podnosiłem) to wciąż jak nie Sojuz, to Apollo. Więc tylko się cieszyć. I modlić się o to, żeby nie wróciło stare. Ja już, w każdym razie, bym wtedy nie zdzierżył i definitywnie zerwał z oglądaniem tenisa. Niby babskiego.
Inne tematy w dziale Rozmaitości