Tak bym, w największym skrócie, opisał to, co odczuwam po inauguracyjnym występie naszych skoczków na mistrzostwach świata w Falun.
Ja już pomijam fakt, że przez ten zakichany konkurs spóźniłem się dwie godziny na organizowane, notabene pierwszy raz w historii mojej wielkiej wsi (niektórzy, z przyzwyczajenia albo z niezrozumiałej dla mnie buty, nazywają nas jeszcze miastem), spotkanie z Witoldem Gadowskim i że praktycznie zdążyłem jedynie przyjść na koniec, kupić książkę, i stanąć w kolejce po wpis. Nie była to zresztą jedyna z tym związana niedogodność, która dotknęła moją rodzinę. Małżonka moja bowiem, zamiast jechać na to spotkanie w uroczym, moim dla jasności, towarzystwie, musiała wziąć taksówkę. Czyli dochodzą niespełnione plany, dyskomfort plus jeszcze koszty.
No więc pomijając powyższe. Trudno być rzeczywiście usatysfakcjonowanym. Łagodnie pisząc. Wystawiliśmy najlepszego, przynajmniej na mój gust, skoczka na świecie. Skoczka, który tuż przed mistrzostwami był, jak ćwierkają zaprzyjaźnione beskidzkie wróble, w bardzo wysokiej formie. Wystawiliśmy drugiego skoczka, który na treningach w Wiśle i Szczyrku prezentował formę, jakiej nie widziano u niego w życiu. Wystawiliśmy wreszcie trzeciego skoczka, który jest w tym sezonie bardzo nierówny, ale swoje już tej zimy skakał i który na miejscu, już w Falun, na treningu w przeddzień zawodów, przeskakiwał skocznię. I co?
I pstro. Przed blamażem uratował nas skoczek czwarty, nad wystawieniem którego trener rozmyślał najdłużej. Tymczasem to Jan Ziobro, potencjalnie w tej chwili najsłabszy z tej czwórki, zajął ósme, rzeczywiście bardzo dobre, miejsce w zawodach. Bardzo dobre jednak jak na Jana Ziobro i jego tegoroczną dyspozycję, ale nieadekwatne jak chodzi o polskie oczekiwania z tym konkursem związane.
O ile można jeszcze wytłumaczyć słabszą drugą próbę Klemensa Murańki, która zepchnęła go z budzącego respekt, dziesiątego, miejsca na nie rzucające już na pewno na kolana siedemnaste, to bardzo przeciętny, a właściwie słaby występ mistrza olimpijskiego zrozumieć trudno. Sam zawodnik i trener kadry tłumaczą to niemożliwością dopasowania się do specyfiki skoczni. Ja to oczywiście do wiadomości przyjmuję, ale teraz czekam jak Stoch dopasuje się do specyfiki obiektu, na którym odbędzie się drugi konkurs. No bo drugie, identyczne, tłumaczenie będzie brzmiało cokolwiek śmiesznie.
Oczywiście bardzo chciałoby się, żeby sobotni występ Stocha okazał się tylko wypadkiem przy pracy. Nie jest nim natomiast na pewno występ Piotra Żyły. Nie pierwszy raz bowiem w jego przypadku jest w tym sezonie tak, że świetne skoki na treningach nijak nie przekładają się w żaden sposób na konkurs. A w zasadzie przekładają się. Im lepiej skacze na treningach, tym większy zawód sprawia w zawodach. Dokładnie tak było też wczoraj w Falun. W czwartek przeskakiwał skocznię, a w sobotę nie wszedł do drugiej serii. I proszę nie kontrować, że Noriaki Kasai też nie wszedł. W wypadku Japończyka to był rzeczywiście najprawdopodobniej przypadek. Pierwszy tak lichy występ w sezonie. Żyła daje nam popalić, w bardzo zbliżony sposób, przez niemal cały sezon. Zresztą. To nie pierwszy czempionat, na którym się spala. Proszę sobie przypomnieć co się działo w Soczi. A tam też mieliśmy prawo mieć nadzieję, że z jego strony czekają nas tylko dobre rzeczy.
Z wielkiej chmury oczekiwań spadł więc deszcz wyjątkowo lichych wyników. Nasi skoczkowie mogą się zrehabilitować tylko w jeden sposób. Skacząc bardzo dobrze w konkursie czwartkowym. Czy to zrobią? Dość duża pewność siebie w pokonkursowych wypowiedziach, nie mającego w końcu powodów do specjalnej buty, trenera sugeruje, że są to w stanie uczynić. To znaczy, że on wie, że oni są w formie i wie ,że im najzwyczajniej w świecie, jako zespołowi, nie wyszło. No to jeśli tak, to ja czekam na czwartkowy medal Stocha, miejsce w 10-tce Murańki oraz miejsca w 15-tce Ziobry i Zniszczoła. No bo chyba wystarczy tych obiecanek związanych z Żyłą? Skakał tak, że powinno dać mu się w czwartek odpocząć. Po to, by parę spraw przemyślał. Wtedy, być może, można mu pozwolić wystartować w niedzielnej drużynówce. Pod warunkiem, że czwartkowych zawodów indywidualnych komuś z młodych nie uda się ukończyć w czołowej 15-tce. Bo jeśli uda, to po co mieszać w dobrym składzie?
Inne tematy w dziale Rozmaitości