HareM HareM
885
BLOG

Zamiast pomnika dla Messiego i krytykowania Guardioli

HareM HareM Rozmaitości Obserwuj notkę 37

Typowanie finalistów Ligi Mistrzów to nie jest moja silna strona. Przekonałem się o tym trzy i dwa lata temu, kiedy półfinałowe potyczki przyniosły efekt dokładnie odwrotny niż ten, którego się spodziewałem. Trzy lata temu, wbrew temu co mi się zdawało, Bayern ograł Real, a Chelsea Barcelonę. Rok później Borussia wyeliminowała Królewskich, a Bayern, że się tak wyrażę, wyrżnął Katalończyków w pień. Tak całkiem szczerze pisząc to tę ostatnią wygraną monachijczyków akurat w duchu przewidywałem ale, kierowany chciejstwem, gardłowałem oficjalnie za ekipą Messiego. W zasadzie to nie była wtedy stricte ekipa Messiego, bo Argentyńczyk praktycznie w tym dwumeczu czynnie nie uczestniczył. Statystował, grając z kontuzją (jak się okazało - nie wiadomo po co) w pierwszym spotkaniu i, też tylko w roli straszaka, siedział na ławce w drugim.

No wiec jako wróż par finałowych LM wypadam, powiedzmy sobie, oględnie zresztą, dość średnio. I dlatego postanowiłem, mimo ze pierwsze półfinały mamy już przecież za sobą, nie silić się tym razem na wcześniejsze typowanie finału. Nawet jeśli, przynajmniej w przypadku jednego typu, wydaje się to w tej chwili zadaniem dość łatwym. Ale jakbym chciał, żeby było, to jednak napiszę.

A chciałbym, żeby w finale spotkały się Barcelona i Juventus.

W wypadku Barcy ten awans wydaje się znacznie bardziej realny. Nawet Rummenigge i Mueller mówią o konieczności cudu. Moim zdaniem cudem będzie nie to, ze Bayern strzeli trzy gole. Tego akurat nie wykluczam. Cudem będzie jak obrona Bayernu wyjdzie z drugiego meczu bez strat. To znaczy na zero. Bo jeden cud to się może zdarzyć. Ale dwa z rzędu to nie. A jeden cud już był. Wczoraj wieczór. Było nim to, że Niemcy do 77 minuty utrzymywali bezbramkowy remis. Barcelona Luisa Enrique to w grze ofensywnej (a co mi tam, w końcu tak teraz myślę) najlepszy zespół w historii tego klubu. A obronie Bayernu do miana najlepszej jest jak III RP do sprawiedliwości. Potwierdza się to na wiosnę w praktycznie każdym meczu z bardziej wymagającym przeciwnikiem. Gdyby nie Neuer to nie wiadomo czy nie pobiłaby, in minus, jakichś klubowych rekordów za sezon. Więc tak jak piszę. Jak chodzi o Barcelonę to wszystko wskazuje, że moje chęci pójdą w parze z rzeczywistością.

Z drugą parą powinienem mieć mały problem, bo Juventus to zespół, który uwielbiałem oglądać. Tyle, ze w czasach dziś uznawanych za prehistorię. Najpierw była to pierwsza połowa lat 80-tych. Kiedy do najlepszych grających tam Włochów doszlusowali Boniek z Platinim. Potem była to druga połowa lat 90-tych, kiedy w biało-czarnych barwach grali tacy piłkarze jak Zidane, Del Piero, Inzaghi, Deschamps, Davids czy Conte. Real tez potrafił kiedyś robić na mnie ogromne wrażenie. Szczególnie na przełomie wieków, kiedy to ofensywne trio stanowili Redondo, Raul i Morientes, a tyły zabezpieczali w klubie Hierro, Roberto Carlos i Sanchis. No i młody Casillas oczywiście. Potem doszło jeszcze paru Galacticos (m.in. Zidane, Figo, Makalele), więc z tym większą przyjemnością się to bractwo oglądało. Ale dylematu nie mam. Tak jak napisałem. Chcę, by z tej pary awansował Juve. A choćby z tego powodu, że nie mam ochoty na następne w bardzo krótkim czasie oglądanie Gran Derbi. Tym bardziej, że zawodnicy Królewskich, mimo że nie ma już z nimi Mourinho, dalej traktują mecze z Barcą jak wrestling i w każdym z tych spotkań w większości, ze szczególnym uwzględnieniem Pepe i Ramosa, dostają małpiego rozumu. Więc ja wolę oglądać finał Juve - Barca. Nawet jakby Włosi mieli w 16-tce zaparkować autobus. Autobusów z graczami Realu naoglądałem się bowiem, za czasów Guardioli, więcej.

Pytanie czy to się da zrobić. Taki finał, znaczy. Real, nawet bez Modricia i Benzemy oraz z garbem w postaci porażki w pierwszym meczu, dalej jest faworytem dwumeczu. Będzie grał u siebie, ma kilku niezwykle kreatywnych graczy, ma zdecydowanie bardziej doświadczonego trenera. Ancelotti, co prawda, ostatnio fiksuje próbując na siłę zrobić z Ramosa ersatz Modricia, ale po wtorkowym doświadczeniu może mu wreszcie przejść.

Madrytczycy, jeśli chcą realnie myśleć o występie w finale, muszą zagrać z tyłu na zero. Ale też muszą strzelić gola. I tutaj widzę największą szansę Juventusu. Kontry, kontry i jeszcze raz kontry. Walory linii obronnej Realu są, w porównaniu z atakiem, nikłe. Bez względu na to, a może nawet szczególnie z tego powodu, co mają w tej mierze do powiedzenia Pepe czy Marcelo. Jednocześnie, nawet mając obronę tak szczelną jak Juve, bramkę można stracić zawsze. Szczególnie grając przeciwko atakowi Realu. Więc tym bardziej trzeba próbować strzelić gola. Dużo łatwiejsze będzie to w chwili zanim się go straci. Bo jak się go już straci, to niekoniecznie będzie się zdolnym go strzelić. I wtedy klapa.

Ale co ja będę udzielał Allegriemu rad. Niech sobie radzi beze mnie:).

Jak sobie faktycznie poradzi, to czeka nas piękny finał Barca – Juve. I wtedy niech wygra lepszy. Czyli Barca:).

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (37)

Inne tematy w dziale Rozmaitości