Jan Herman Jan Herman
3745
BLOG

Czy i dlaczego PiS jest u władzy

Jan Herman Jan Herman Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 92

Mniej-więcej dziesięć lat temu Donald Tusk wysforował siebie i kilkunasto-tysięczną drużynę na czoło życia politycznego w Polsce. Dokonał tego za pomocą paskudnej intrygi: najpierw zawiązał nieformalną, choć „dla każdego oczywistą i oczekiwaną” formację postsolidarnościową POPiS, za pomocą której wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim – przywódcą równorzędnej siły – „przykrył” formację postkomunistyczną, „turlając” ją zresztą od jakiegoś już czasu po równi pochyłej w dół. Intryga polegała na tym, że odwoławszy się do Ludu, obiecawszy mu IV Rzeczpospolitą (odbudowę sprawiedliwości gospodarczej i odpowiedzialnego Państwa), obrzydziwszy Ludowi psujące się Państwo i chciwy mega biznes, wikłając poplątaną organizacyjnie „postkomunę” w to wszystko jako formację będącą wtedy jeszcze u władzy – na ostatniej prostej podstawił nogę PiS-owi wyszydzając IV RP, ale korzystał z „antykomunistycznego” kapitału POPiS, wystawiając „Premiera z Krakowa”. Do historii przejdą kuriozalne, anty-podręcznikowe transmisje telewizyjne z „negocjacji koalicyjnych”, w których PiS (155 mandatów w Sejmie, 49 mandatów w Senacie) pozostawał w „traktatowej defensywie” wobec PO (133 mandaty w Sejmie, 34 mandaty w Senacie). Z wielkiego sojuszu postsolidarnych przeciw postkomunardom pozostał niesmak i naprędkie łatanie (ostatecznie powstała koalicja PiS z Samoobroną i LPR, co oznaczało zebranie w jednym „gabinecie” zaskoczonych sytuacją trzech „niedotartych” polityków).

Po takim manewrze Platforma i jej liderzy powinni ze wstydu i sromoty schować się po jamach, jako intryganci-sprzedawczyki-nieudacznicy. A tymczasem – z niemałą pomocą teutońskiej Europy (zawiadywanej już jawnie przez chadeckie Niemcy) – formacja ta zdołała doprowadzić do przyspieszonych wyborów (wykorzystując zresztą trudności PiS w pozbieraniu się po „podstawieniu nogi” koncepcji IV Rzeczpospolitej). W Lud poszła kolejna „ściema”, z pozoru przypominająca niemiecki koncept Społecznej Gospodarki Rynkowej (ukłonu ordo-liberalnego wobec nie radzącej sobie socjalnej mniejszości[1]). Ściemowatość była oczywista: Polska była już wtedy od 15 lat terenem intensywnej penetracji kolonizacyjnej, drenowanie jej zasobów nie miało nic wspólnego ze społeczno-rynkowym umiarkowaniem-opanowaniem.

Nie bez znaczenia było przejęcie przez PO (w ramach prozelityzmu politycznego) kilkunaściorga „głów” postkomunistycznych i spowodowanie rozedrgania w tej formacji, która w roli alternatywy dla neoliberalnej kolonizacji – zawiodła na całej linii. Przejęto też kilkanaście innych „głów”, tym razem chadeckich. A wisienką na prozelickim torcie okazał się księciunio-murgrabia z Chobielina, enfant-terrible polskiej polityki, który jeszcze myśli o „kolejnych rozdaniach”, choć w pewnym dużym kraju jego akcje chudną.

Przy dużym udziale taktycznych, „roboczych” błędów PiS w rządzeniu, Platforma w 2007 roku przejęła władzę w Parlamencie, tworząc rząd. Pisałem wtedy, że – wobec pogłębiającej się pustki budżetowej i rosnącego obcego drenażu niewiele zostało z suwerenności gospodarczej – ale Rząd PO sobie „poradził”: przez dwie kadencje rozdął Nomenklaturę do rozmiarów mastodonta, osadził Decydenturę właściwie wszędzie, związał polską gospodarkę ze światową finansjerą, zdestabilizował polski żywioł przedsiębiorczy (zamiast krzepnięcia polskiej „klasy średniej” – mieliśmy jej wypieranie przez nastawioną łupiesko „zagraniczną klasę średnią”, a rodzima przedsiębiorczość – drobniejąca i ubezwłasnowolniona przez kapitał zagraniczny – stała się kliencka, wtórna).

Owocem politycznym 10-lecia rządów PO był niespotykany nigdzie w transformowanej Europie Środkowej fenomen Mega-Neo-Totalitaryzmu, w ramach którego łże-idee Rynku, Demokracji, Swobód stanęły naprzeciw liczniejących i pęczniejących polskich „indignados”, czyli pokrzywdzonych przez banki, ubezpieczalnie, skarbówkę, sądy, inspekcje, służby specjalne, służby medyczne, itd. (czyli „państwa w państwie”). W międzyczasie mieliśmy kolejne kuriozum: przywódca wielkiego sukcesu politycznego, który „nie miał z kim przegrać”, „autor” polskiej „zielono-wyspowości” (statystycznego sukcesu na tle spowolnionej UE), pełniący drugą kadencję rolę Premiera, mający do dyspozycji całą Decydenturę – z dnia na dzień, w niecałej połowie drugiej kadencji „zmienił etat” i przyjął dobrze płatną, choć drugorzędną rolę w biurokracji europejskiej.

Osobliwym, traumatycznym podsumowaniem stanu Polski za rządów PO okazała się Katastrofa. Nie mówię o awanturach wokół jej przyczyn i skutków, podkreślam jedynie, że była to kolejna z kilkunastu awarii i upadków, które – jak się okazało – niczego nie nauczyły nikogo. A już zachowanie się luminarzy rządzącej wtedy formacji – okazuje się coraz bardziej pożałowania godne.

Losy polityczne Polski wahały się do wiosny 2015, kiedy to „języczkiem u wagi” stał się „oddolny ruch” Pawła Kukiza. Jego obecność w polskiej polityce zaznaczyła się gwałtownym przerzuceniem się „elektoratu” w głosowaniu na urząd Prezydenta RP, a kiedy wygasił on swój impet – zwycięstwem komitetu PiS w głosowaniach parlamentarnych. Nietrudno zauważyć, że o ile w 2005 roku PiS był zdezorientowany intrygą PO odrzucającą koncept IV RP i klecił naprędce dziwną koalicję – o tyle w 2015 roku PiS był na tyle niepewny swego, że postawił na „wariant niezdecydowany” w obu głosowaniach, prezydenckim i parlamentarnym. Gdyby nie kuriozalny błąd taktyczny „starej” i „nowej” lewicy – sukces PiS AD 2015 nie byłby aż tak znaczący. Niemniej sukces ten jest najlepszym podsumowaniem rządów PO (koalicjant PSL był przez PO traktowany jak piąte koło u wozu, zwłaszcza wobec własnych kłopotów z tożsamością ideową).

 

*             *             *

Prawo i Sprawiedliwość rozdaje dziś karty w polskiej polityce zasłużenie, w tym sensie, że jesienią 2015 był jedyną poważną alternatywą dla PO (i dla jej „wariantów kryzysowych”, jak .N). Ale PiS nie przejął władzy „w cuglach”, skorzystał z „podwody kukizowej”.

Trudno znaleźć w dzisiejszych analizach wątek, w którym rozpatruje się „szczęśliwe zbiegi okoliczności” sprzyjające tej formacji w 2015 roku, bez których polska scena polityczna byłaby bardziej rozdrobniona i mniej jednoznaczna na arenie międzynarodowej.

Łatwo za to wdaje się PiS w zużywające tę formację wojenki ideologiczne, wewnętrzne i dyplomatyczne, które nic nie przyniosą poza wrażeniem opresyjności, a opinię PiS-owi ratuje autentyczna „socjalność” budżetowa

W moim przekonaniu – jako człowieka o „ambiwalentnych” zapatrywaniach politycznych (nie mylić z ideowymi) – w interesie PiS jest rozpisanie na wiosnę (2018) wyborów parlamentarnych, w których formacja ta będzie szła PO WŁADZĘ, a nie PO SZANSĘ NA WŁADZĘ, jak to było w 2015.

W pakiecie ustaw na przyszłą kadencję powinny się znaleźć nowe jakościowo rozwiązania gospodarcze (centralizacja-koncentracja regaliów, takich jak ziemia, infrastruktura, rodzynki złotonośne, wymiana międzynarodowa, finanse-ubezpieczenia, budżety), ale nacisk na upodmiotowienie rozproszonej drobnej przedsiębiorczości, z intensywnym jej wsparciem równoległym do funduszy zagranicznych). Drugą częścią pakietu powinna być dekoncentracja w sferze samorządów (terytorialnych, branżowych, środowiskowo-pozarządowych), z pozostawieniem administracji lokalnej jako stymulatora, a nie zarządcy spraw komunalno-municypalnych.

Ważnym wątkiem projektu dla Polski – obojętne, kto się tym zajmie – jest zagospodarowanie przestrzeni społecznej zajmowanej przez WYKLUCZONYCH. Co prawda, ruch „indignados”, od którego się Paweł Kukiz „otrzepał” – stracił swoją dynamikę, a najbardziej pokrzywdzeni dostają swoje „++” – ale nie zmienia to sytuacji ustrojowej: nadal swoje robią „państwa w państwie” (choć pęta się im nogi i ręce, tyle że w intencji „przejęcia”, a nie „sanacji”), nadal Wykluczeni pozostają na łasce administracji i zagranicznych pracodawców (tych w Polsce i tych za granicą), nie odzyskując pod nogami gruntu podmiotowości-samostanowienia.

Tymczasem PiS skupia się na przejmowaniu Decydentury (bez stawiania jej konkretnych zadań), rozpraszaniu „obcej-odziedziczonej” Nomenklatury, umacnianiu administracji lokalnej, ustawianej wobec Ludności w pozycji „pańskiej”. W tym sensie mówię o nieudolności tych rządów, którą można „zresetować” wyborami, a powodów znalazłoby się kilka, na przykład konstytucyjna przebudowa ustroju (wybory byłyby tu poręczniejsze niż referendum, możnaby to zresztą „uwspólnić”).

PiS – jeśli chce kontynuacji politycznej – powinien zaskoczyć nową jakością zarówno opozycję (karmiącą się oczywistymi wpadkami władz), jak też Naród-Społeczeństwo (dając mu obywatelskie, a nie socjalne „szpryce” samorządowe i gospodarcze.

Bo paliwo, na którym dziś PiS jedzie – nie jest samo odnawialne, a zapasy nie są aż tak zasobne.



[1] W formule Mülller-Armacka, tzw. „freie oder soziale Marktwirtschaft” – wbrew pozorom nie jest zawarte przeciwstawienie gospodarki „społecznej” gospodarce „wolnej”. Wydaje się, że chodziło raczej o zwrócenie uwagi na to, że gospodarka jest wolna wówczas, gdy jest społeczna w tym sensie, że jest niezależna od szczegółowych decyzji państwa, a oddana w ręce społeczeństwa. Według tej koncepcji rola państwa ma głównie polegać na stanowczym przeciwdziałaniu monopolom, dbałości o środowisko naturalne, nadrzędności „całościowej polityki kształtowania warunków instytucjonalnych i monetarnych sprzyjających prywatnej inicjatywie i konkurencyjnego rynku”, oraz dominacji „rozwoju nad redystrybucją”. Alfred Müller-Armack określał społeczna gospodarkę rynkową w sposób nietypowy dla ekonomisty, mianem „formuły pokoju”, oraz jako „syntezę wolności gospodarczej i równości społecznej” (por.: A. Mülller-Armack, Wirtschaftsordnung und Wirtschaftspolitik. Studien und Konzepte zur sozialen Marktwirtschaft und zur europäischen Integration, Rombach, Freiburg, 1966, opracowanie stworzonej w istniejącej od 1932 roku Wspólnocie Badawczo-Naukowej Prawników i Ekonomistów, Freiburg);

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka