Siłą antysemityzmu, jednego z donioślejszych wynalazków pierwszych katolików, jest swoisty moralny uniwersalizm. Zło jest tu zarówno precyzyjnie zdefiniowane, jak i automatycznie wskazane. Jeśli więc np. jakiś Żyd kiedykolwiek zarobił na pradziadzie Sumlińskiego choćby złotówkę, doszło nie tylko do triumfu zła, ale i do oczywistej niesprawiedliwości.
Jest w tym niestety pewna pułapka, bo ilekroć jakikolwiek Sumliński postanowi oprócz walki ze złem walczyć także z niesprawiedliwością, niechybnie się okazuje, że dostępne na rynku finansowym środki wyrównujące dziejowe niesprawiedliwości są jednak ograniczone. Raz, że nie starcza dla wszystkich, a dwa, że wilcze prawa rynku potrafią sprawić, że największe buble są z rynku "walki ze złem" zwyczajnie wypychane.
Paradoksem jest tu, że taki walczący ze złem niesprawiedliwości doświadcza tym razem od innych walczących ze złem i niesprawiedliwością. Zło rozlewa się ponad pogromowo zdefiniowane ramy. Dochodzi tym samym do dewaluacji pojęć i wartościujących je symboli. Nie zarabia się nawet rubla, a antysemitą się i tak zostaje.
Dekompozycja taka sprawia, że dowiadujemy się, iż światem rządzą jednak nie tylko Żydzi, ale i idący z nimi ręka w rękę Karnowscy. Oni również wg Sumlińskiego egzemplifikują zarówno zachłanność na pieniądz, jak i upodobanie do krwi niewinnych chrześcijan. W warstwie alegorycznej są więc zarówno zabójcami Chrystusa, jak i przez wieki spędzanych do polskich stodół rodaków Chrystusa.
Stąd też wiemy, że dzieło Wojciecha Sumlińskiego "o Żydach" jest już chwilę po swej premierze nieaktualne.
Bezprecedensowa to autocenzura.
Komentarze