Grzesznikiem tym okazuje się Kaczyński. Celebra jest transmitowana do sieci, jej scenariusz jest improwizacją katolickiego klechy. Klecha eklezjalnie dialoguje z przebywającymi w kościele dziećmi, lecz dialog wymyka mu się spod kontroli a nagranie z delegowania Kaczyńskiego do piekła trafia do sieci. Klecha po pewnej chwili budowania napięcia zabiera w końcu głos i pierwsze co robi, to przewiduje, że "będą mieli tu za chwilę ostro". Nadzwyczaj tajemniczo to brzmi i zarazem złowieszczo.
Rozwodnikom, których obok złodziei, złych ludzi i zabójcom dzieciaki typują do piekła, klecha na odkupienie daje jednak szansę. Kaczyńskiemu, nasz odważny mistrz ceremonii szans na uniknięcie piekła szans żadnych już nie daje. Może dlatego, że któreś z dzieci zripostowałoby wtedy dobrodziejowi trafiającymi do piekła również i kłamcami? A może po prostu dlatego, że sam też uważa jak owe dzieciaki i zgromadzeni na mszy.
Historyjka jest oczywiście zabawna, ale i niezmiernie pouczająca. Kto bowiem najzacieklej piekłem wojuje, ten oczywiście pierwszy w piekle po uszy gnije. I nie mam tu na myśli tego prostego szeregowego księdza, ale tego, który obwołał się zbawicielem Polski. Wychodzi, że polskie dzieci i część katolickich urzędników też tego mesjasza widzą w piekle. Oraz niemała, jak to się radośnie niosło po podłączonym do sieci kościółku, publiczność. A Państwo jak się bawili?