Jako muzyk na podstawie trzech takich imprez "Pol'and'Rock Festival", "Top of the Top Sopot Festival" i "Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej Opole 2021" niewiele mogę powiedzieć o poziomie polskiej muzyki. W tej od lat niewiele dobrego się dzieje, więc bez żalu w trakcie transmisji szedłem kontemplować w ciszy przyrodę nad jeziorem lub zmieniać kran w kuchni (autentycznie). Natomiast po tym co się tam działo wiele można powiedzieć na temat tutejszych mediów i tutejszego społeczeństwa (celowo nie użyłem słów "polskich" i "polskiego" bo w pierwszym przypadku brzmiałoby ono obraźliwie, a w drugim było powodem do wstydu). W Polskiej (i światowej) muzyce niewiele dzieje się ciekawego - gdy gram utwory z dwudziestolecia międzywojennego, to zachwycam się ich harmonią (już same akordy świetnie brzmią, a do tego linia melodyczna... nie mówiąc o aranżacjach najczęściej rozpisywanych na orkiestrę), gdy próbuję zagrać coś z klasyki hard rocka lub rocka progresywnego, to zachwycam się wirtuozowskimi solówkami wymagającymi miesięcy ćwiczeń. A gdy gram utwory z ostatniego dziesięciolecia? Nie mam ani jednego takiego utworu w repertuarze, bo trudno w nich czymś się zachwycić. Więc o poziomie muzycznym festiwali nie będę się wypowiadał. Napiszę o tym, o czym pisały media, czyli o tym, co według nich było w tych festiwalach "najważniejsze".
O ile festiwal Woddstock (dokładnie "The Woodstock Music and Art Fair") odbywający się 15-18 sierpnia 1969 w miejscowości Bethel w stanie Nowy Jork reżyser filmu dokumentującego tę imprezę określił słowami "3 days of Peace and Music", to tegoroczny owsiakowy "Pol'and'Rock Festival" (który niegdyś nosił nazwę "Przystanek Woodstock") można opisać słowami: "3 dni werbalnego ***ania PiS, usprawiedliwiania ***ania PiS i wygrażania przeciwnikom ***ania PiS" - oczywiście to wszystko w imię "wolności słowa". W "wolnych" mediach słowa krytyki "przekroczenia pewnej granicy" rozkładały się na równi ze słowami usprawiedliwienia, a nawet pochwały wulgaryzmów rzucanych ze sceny i atakowania tych, co ośmielili się incydenty na imprezie Owsiaka skrytykować. Oczywista i banalna jest odpowiedź na pytanie: co by się działo gdyby na jakiejkolwiek ogólnopolskiej imprezie padły słowa "***** PO", nie mówiąc już o "***** LGBT", "***** muzułmanów" lub "Żydów"? Organizatorowi i uczestnikom tego skandalu byłoby to wypominane do końca świata i o jeden dzień dłużej. A tu jakaś dziwna pobłażliwość, usprawiedliwianie, wciskanie zewsząd, że w tych okolicznościach "mieli prawo"... że OFIARY bluzgów, złorzeczeń same są sobie winne... Skąd my to znamy? Czytelników pewnie już znudziły pojawiające się ostatnio na moim blogu porównania do antyżydowskiej histerii w III Rzeszy (a i ja sam jestem wręcz przytłoczony liczbą analogii do tamtych koszmarnych czasów). Więc tym razem zrobię analogię do festiwalu Woodstock z 1969 roku. Ponieważ odbywał się on w czasach wojny w Wietnamie (1955–1975) i miał zdecydowanie pacyfistyczny i kontrkulturowy charakter, więc było nim kilka mocniejszych lub słabszych prowokacji artystycznych sprzeciwiających się wojnie. Najmocniejszą prowokacją był hymn USA "The Star-Spangled Banner" zagrany przez Jimiego Hendrixa w taki sposób, że między oryginalne nuty wstawił on celowo fałszywe dźwięki oraz imitowane na gitarze odgłosy spadających bomb, wybuchów, serii z karabinu maszynowego i krzyków przerażenia. Muzycy na scenie jak i słuchacze nie mieli wątpliwości, że uczestniczą w czymś wielkim, epickim (przenosząc na nasze polskie poletko - niczym opisany w "Panu Tadeuszu" koncert Jankiela). Ze słabszych prowokacji najbardziej kojarzy mi się namawianie przez Country Joe'go (występującego z grupą "The Fish") publiczności do wykrzyczenia słowa "F**k!" w ramach wstępu do odśpiewanej przez niego piosenki antywojennej. Refren tej piosenki na festiwalu znali i śpiewali niemal wszyscy, bo ci którzy tam przyjechali zrobili to, aby zademonstrować swoją dezaprobatę dla wojny w Wietnamie. Robili to z czystych, autentycznych, potwierdzonych czynami przekonań - przykładowo David Harris mąż Joan Baez (występującej na Woodstocku w stanie błogosławionym z już sporym brzuszkiem) właśnie odsiadywał wyrok trzech lat więzienia za odmowę służby wojskowej w Wietnamie (nawet nie chcę się zastanawiać co by się działo, gdyby w "pisowskim reżimie" podobny los spotkał któregoś z policjantów biorących lewe zwolnienia lekarskie w trakcie "psiej grypy" - PeOwskiej prowokacji mającej doprowadzić do zamieszek w trakcie obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości... lub na przykład małżeństwo Kramków). Amerykańscy pacyfiści nie wiedzieli, że są jednocześnie "pożytecznymi idiotami" sowieckiej machiny propagandowej której celem było złamanie poparcia amerykańskiego społeczeństwa dla interwencji w Wietnamie aby zakończyła się tak, jak się zakończyła (jak ktoś oglądał filmy z lotniska z Kabulu po przejęciu władzy w Afganistanie przez talibów, to wtedy wyglądało to jeszcze dużo gorzej - komunistyczny Vietcong nie dał Amerykanom czasu na ewakuację, a jego okrucieństwo budziło dużo większe przerażenie niż fundamentalizm talibów). Ale ani na amerykańskim Woodstocku, ani na jakiejkolwiek innej dużej imprezie muzycznej jaką pamiętam (a mam prawie 50-tkę na karku) do tej pory nie pojawiały się rzucane ze sceny okrzyki nienawiści pod adresem konkretnej grupy. Pogooglałem trochę w sieci i znalazłem, że jedynymi imprezami do tej pory na jakich to tolerowano były niszowe festiwale neonazistowskie takie jak "Orle gniazdo" (więc wróciliśmy do tego, od czego próbowałem uciec).
Komentarze