kemir kemir
668
BLOG

Ciężkie życie kibica Ekstraklasy, ale jest światełko w tunelu

kemir kemir Ekstraklasa Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Przed rozpoczęciem rozgrywek naszej piłkarskiej Ekstraklasy sezonu 2018/2019 opublikowałem dosyć obszerną analizę słabości polskiej piłki klubowej. Sezon powoli zbliża się do końca , za mniej więcej cztery miesiące nasze "eksportowe" drużyny stoczą heroiczne boje o grę w europejskich pucharach i można już dziś zastanowić się, czym tym razem zleją nas pół amatorskie ekipy z Luksemburga, Islandii,  czy może raczej z  Azerbejdżanu. 


Życie polskiego kibica piłki nożnej - obojętnie jakiej drużynie kibicuje - pełne jest udręki, stanów skrajnego wkurzenia i zniechęcenia przechodzącego w szyderę. Oglądając Ekstraklasę inaczej się po prostu nie da - poziom meczów jest stabilny, czyli wciąż na etapie kopania się po czołach i pokazów piłkarskich klownów, którzy swoją nieudolność doskonale nauczyli się maskować poczuciem własnej doskonałości, chętnie objawianej w wywiadach dla mediów. Nie może zatem dziwić, że frekwencja na ligowych arenach jest śmiesznie niska - dość napisać, że mecze lidera Ekstraklasy, Lechii Gdańsk w tym sezonie ogląda średnio 14509 widzów. Przy pojemności Energa Arena wynoszącej prawie 44 tys., widownia świeci pustkami jak dupa pawiana, co jest charakterystyczne dla wszystkich prawie widowni klubów Ekstraklasy. Cóż - piłkarski kibic stał się wymagający ( słusznie) i przychodząc na mecz piłki nożnej nie tylko oczekuje w miarę dobrego widowiska sportowego,, ale też zainteresowania jego osobą ze strony organizatora meczu - wygodne krzesełko jest oczywistą oczywistością i jest to już za mało. Rozrywkowo - cateringowa obsługa kibica wciąż tkwi w skansenach głębokiej komuny, czego symbolem może być np. kawałek niesmacznej "giętej" za 30 zeta, czyli rabunek w biały dzień. Kibic wybiera zatem domowy fotel, "giętą" ze sprawdzonego źródła usmażoną na własnym grillu, butelkę piwa i mecz English Premier League, albo Serie A, z liczną polską kolonią  i aktualną "Piątkomanią". Jest miło, wygodnie, ciepło i tanio. A na boisku nie kopią się po czołach, biegają jak szaleni i walczą o piłkę. Niebywałe.


Jeżeli coś w powyższej ilustracji przerysowałem to uczyniłem tak celowo. Rozwój, a właściwie uzyskanie jakiejś rangi polskiej piłki klubowej, to proces składający się w wielu detali. Stadionowe frekwencje na meczach Ekstraklasy to jeden z nich i stanowi tego niezbędny warunek - okazuje się, że nie wystarczy ligową mizerię ładnie opakować i sprzedać w Canal Plus. Fajnie i miło, że Ekstraklasa SA rośnie w siłę i klubowe budżety co rok zasilane są coraz bardziej poważnymi kwotami za transmisje telewizyjne, ale problem zaczyna się w miejscu, w którym kluby zaczynają te pieniądze wydawać. A że wydają je źle, tajemnicą nie jest. Lwią część klubowych budżetów pochłaniają płace - często rozdęte ponad granice zdrowego rozsądku, które pobierają na ogół parodyści zagraniczni, dla których polska liga jest już chyba ostatnią,  w której da się udawać piłkarzy. Podobnie zresztą rzecz się ma w zatrudnianiu trenerów - Sa Pinto, gdyby był Polakiem, z  Legii wyleciałby na "zbity", a przypadek Kosty Runjaica tylko potwierdza regułę. Na szczęście w trenerskiej karuzeli coś przystopowało, wielkie uznanie należy się panu Filipiakowi za cierpliwość wobec Michała Probierza, doskonałą robotę robi w Piaście Fornalik, w Lechii Stokowiec, dobrze też chyba, ze na ławce trenerskiej w Poznaniu siedzi Nawałka.


Ale nie tylko w zatrzymaniu karuzeli trenerów widać pierwsze oznaki powrotu zdrowego rozsądku. Temat zupełnie pominięty w mediach - szkoda, bo śmiem twierdzić, że to przełomom w polskim futbolu - dotyczy dofinansowania przez rząd Prawa i Sprawiedliwości Akademii piłkarskich. O konieczności rozwoju klubowych Akademii dotąd mówiło się i pisało dużo, ale tylko na tym się wszelkie działania kończyły. Teraz jest konkret i żeby ten konkret mógł dojść do skutku, musiały zostać spełnione dwa warunki. Pierwszy – premier Mateusz Morawiecki znalazł w państwowym budżecie pieniądze na ten cel, drugi – PZPN wprowadza system certyfikacji szkółek piłkarskich. Dofinansowanie opiewa  na łączną kwotę wynoszącą 130 milionów złotych, a owe wsparcie pieniężne ma motywować - ba, wręcz zmuszać - szkółki i akademie piłkarski w Polsce do poprawy swojej infrastruktury, podwyższenia kwalifikacji swoich trenerów, a tym samym do dostania się na wyższy poziom swojego certyfikatu. Wielkie tu brawa dla premiera Morawieckiego i prezesa Bońka. Dla chcących wiedzieć więcej szczegóły TUTAJ


Rzecz jasna na efekty certyfikacji i wpompowania w piłkarskie akademie państwowych pieniędzy trzeba będzie trochę poczekać , ale to bez wątpienia krok we właściwym kierunku i realna inwestycja w przyszłość. Muszę na koniec wrócić raz jeszcze do ligowej frekwencji na stadionach i tu - po działaniach rządu i PZPN - pora na ruchy ze strony klubów a zwłaszcza Ekstraklasy SA. Jeden z moich ulubionych felietonistów sportowych opisał pewne typowe zdarzenie: Leżąc w szpitalu w ubiegłym roku nasłuchałem się historii o krwiożerczych kibolach, którzy tylko czyhają na życie tych, którzy zabłądzą w okolice obiektu. – A kiedy ostatnio panowie byli na meczu? No jak to kiedy, nie chodzimy, boimy się. – A poza tym – kontynuowali. – Kto by chciał na to dziadostwo chodzić?



O dziadostwie już napisałem, natomiast wizerunek kibola, funkcjonujący jak obrazek zdziczałego Huna z bejsbolem w dłoni i nożem za pasem, to niestety pokłosie ohydnej kampanii z czasów Tuska, kiedy takie właśnie obrazki były tworzone  na polityczne zapotrzebowanie. Wyrządziło to i nadal wyrządza olbrzymie szkody w polskiej piłce nożnej w ogóle i pora zacząć działania, które ten fałszywy wizerunek pozwolą wyrzucić do śmietnika historii - jak całe zresztą ohydne rządy III RP.  Oczywiście istnieją i niestety będą istnieć pewne ekstremalne grupy fanatyków, ale są sprawdzone sposoby, żeby te towarzystwo trzymać krótko na smyczy. Najbardziej istotne jest to, żeby kluby i Ekstraklasa SA zajęły się stworzeniem "grupy docelowej", czyli klientów do których adresują swój produkt. Na dziś żadne z tych podmiotów nie ma pojęcia kogo chce ściągnąć na widownię. Chciałyby mieć całe rodziny z dziećmi, ale w sumie miejsca do przewinięcia małych dzieci nie ma, a strefę dziecięcą tworzy osiem połamanych kredek i dwie podarte książeczki-kolorowanki. Chciałyby mieć miłośników kiełbasy i piwa, ale dają parszywą kiełbasę i fatalne piwo, o czym już wspomniałem. Chciałyby przyprowadzić młodzież, ale nie oferują nic ekscytującego dla młodzieży.  Jakaś wyjątkowa kawa, ciacho, książka albo kolorowy folder? Zrobienie sobie profesjonalnej fotki z ładną hostessą? Marzenie! Narzekają, że nie ma w kraju kultury piłkarskiej, ale twórców tej kultury – historyków, dziennikarzy, pisarzy czy innych pasjonatów bezlitośnie się pomija w dyskusji publicznej, bo przecież najważniejsza jest "afera" Srebrnej i to, co kot Prezesa je na śniadanie. Efekt jest taki, że publikę piłkarską gospodarują ci, którzy znają jej oczekiwania. Pełne są za to sale teatralne, koncertowe, a nawet kina - puste są stadiony, jedyne miejsce w branży sportowej i rozrywkowej, które nie daje ani sportu, ani rozrywki. A że można i trzeba to naprawić pokazują pełne stadiony w Anglii, Włoszech czy Niemczech - i to wcale nie z powodu zdecydowanie wyższego poziomu rozgrywek.

Bo nam  - jak w każdej innej dziedzinie życia w Polsce potrzeba tylko jedne rzeczy - NORMALNOŚCI!


 Kemir




kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport