Aleksandra Aleksandra
1879
BLOG

O faszyzmie i oikofobii – moja polemika z Prof. Wojciechem Sadurskim

Aleksandra Aleksandra Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 76
W dzisiejszej Gazecie Wyborczej (25 kwietnia 2019) http://wyborcza.pl/7,75968,24696073,palki-slowne-pis-czy-to-juz-faszyzm.html , pojawił się tekst prof. Wojciecha Sadurskiego, pod znamiennym tytułem „Czy to już faszyzm?”. Autor stawia tezę, że osoby związane z partią rządzącą, czy szeroko pojętą prawicą to faszyści. W artykule padają nazwiska Grzegorza Biereckiego, Jarosława Kaczyńskiego, Jana Żaryna, Andrzeja Zybertowicza, Ryszarda Legutki, Chantal Delsol i Rogera Scrutona. Nie jest jasne czy zdaniem Autora wszyscy wymienieni są faszystami, ale można odnieść wrażenie, że tak, bowiem faszyzm został zdefiniowany, jako „pewien typ dyskursu, którego podstawowym elementem jest wykluczenie „Innych” ze wspólnoty”. Zaraz zaraz… pewna moja znajoma (z realnego świata) wykluczyła mnie z kręgu znajomych facebookowych (i realnych pewnie też, bo nie widziałam jej od tego czasu) wyłącznie z powodu moich poglądów politycznych (między innymi faktu, że jestem za tym, by Janusz Waluś mógł opuścić więzienie), zaś pewien dziennikarz systematycznie usuwa moje wpisy (również neutralne), po tym jak wyraziłam inne zdanie na temat prezentowanych przez niego kwestii (również chodziło o Janusza Walusia). To oni są faszystami? Wyłączyli mnie z dyskursu, ale mimo niechęci do tego typu praktyk i żalu, jaki czuję do tych osób, nie nazwałabym ich faszystami.
Wojciech Sadurski wyjaśnia jednak: „Oczywiście, nie każde wykluczenie ma charakter faszystowski: gdy wykluczam z mego kręgu koleżeńskiego złodziei lub rasistów, nie staję się przez to faszystą”. No tak, więc może być wykluczenie „słuszne” i „niesłuszne”. Złodziejką nie jestem, więc chodzi o rasizm. Przed zarzutem o rasizm obronić się jest trudno, więc pewnie się nie obronię. W dzisiejszych czasach rasistą jest chyba nawet łatwiej zostać niż faszystą, przy czym podobnie jak w przypadku faszyzmu – definicja rasizmu jest coraz szersza. Rasistą może zostać nazwany człowiek, który uważa, że ludzie powinni być traktowanie jednakowo, bez względu na rasę, odrzuca więc wszelkie formy „akcji afirmatywnej”. Lub ktoś, komu nie podoba się, że w serialu o starożytnym Rzymie połowa Rzymian jest czarnoskóra i nawet nie chodzi o zapewnienie ról czarnoskórym aktorom, bo to serial animowany… Rasistą może być wreszcie ktoś, kto ma wśród swoich znajomych rasistów. Nieważne, że się z nimi nie zgadza, wystarczy, że z nimi rozmawia. Tak więc skoro nie mam szans się obronić, moi (byli) znajomi faszystami nie są.
Co więc zdaniem Sadurskiego stanowi „dyskurs wykluczenia”? Okazuje się, że wykluczenie faszystowskie „nie musi być oparte na cechach przyrodzonych, takich jak rasa czy orientacja seksualna. Może być oparte na poglądach, które zdaniem faszystów zagrażają ładowi i porządkowi, definiowanymi zazwyczaj etnicznie lub religijnie, a zawsze hierarchicznie”. Później Autor dodaje: „Pamiętacie państwo „ojkofobię”, czyli nienawiść do ojczyzny przypisaną niezależnym sędziom przez Jarosława Kaczyńskiego?”. Odpowiadam: akurat tej konkretnej wypowiedzi nie pamiętam, ale termin „ojkofobia” pisany też „oikofobia” znam i uważam za trafny. Może się zdarzyć, że komuś przypisuje się oikofobię nietrafnie, podobnie jak nietrafnie można przypisać komuś ksenofobię, rasizm, czy właśnie faszyzm, co nie zmienia faktu, że zjawiska te istnieją, tak jak istnieje zjawisko oikofobii. Przejawia się niechęcią do własnej wspólnoty narodowej, etnicznej czy religijnej. Nie jest to zjawisko wyłącznie polskie czy nawet europejskie. Oikofobia polega na odrzuceniu fundamentów wartości uznawanych przez społeczeństwo, w którym się wychowujemy. Nie jest oikofobią krytyczne spojrzenie na historię własnego kraju, z uwzględnieniem również tych elementów, które nie przynoszą nam chwały. Nie jest oikofobią, a nawet jest przejawem patriotyzmu próba eliminacji cech, które utrwalają negatywne stereotypy o naszym narodzie. Oikofobią jest natomiast surowsze traktowanie przestępstw lub krytycznych wypowiedzi przeciw przedstawicielom innych grup etnicznych (lub wyznaniowych), dokonanych przez przedstawicieli naszej grupy niż działań, gdzie to „nasi” są ofiarami a „obcy” sprawcami. Najostrzejszym przejawem oikofobii jest całkowity brak identyfikacji ze wspólnotą, w której się wyrosło i negowanie takich pojęć jak „tożsamość”. Było to widoczne np. w dyskursie na temat napływu dużej liczby osób spoza Europy (celowo nie używam tu określeń „uchodźcy” czy „imigranci”, bo motywy przyjazdu były różne, a różnice nieostre) na kontynent europejski. W dyskusji na temat tego czy pozwalać tym osobom na pozostanie w Europie czy nie przewijał się argument zagrożenia dla tożsamości narodowej kraju, który przyjmnie dużą liczbę osób obcych kulturowo. Jako przykłady podawano kraje Europy Zachodniej, które w dużej części swoją dawną tożsamość straciły. Przeciwko temu argumentowi wysuwano różne kontrargumenty – kwestionowano tezę, że Europa Zachodnia straciła tożsamość, mówiono o błędach popełnianych w polityce integracji, sugerowano, że można podobnych błędów uniknąć, wskazywano na pozywne przykłady integracji, itp. Wszystkie te argumenty sprowadzały się do tego, że zagrożenie utraty tożsamości jest znacznie wyolbrzymione i można go uniknąć. Zgadzam się częściowo z tą argumentacją, ale tematu rozwijać nie będę, bo znów mój wpis zrobi się za długi. „Poraził” mnie natomiast inny argument, mówiący, że tożsamość narodowa nie ma znaczenia. Publicznie o tym raczej nie pisano, ale na forach społecznościowych pojawiał się taki argument. Czy osoba, dla której tożsamość narodowa nie ma znaczenia nie „wypisuje się polskości i polskiego narodu”, jak powiedział dr. hab. Andrzej Zybertowicz, którego słowa tak oburzyły prof. Sadurskiego, że nazwał go „kiepskim naukowcem”, tym samym używając argumentu ad personam? Jeśli ktoś nie identyfikuje się z daną społecznością jak więc można go za członka tej społeczności uważać? Nie oznacza to, że jest to człowiek gorszy, jako istota ludzka.
Prof. Sadurski zarzuca „faszystom” (rzecz jasna osobom, które za faszystów uważa, czyli po prostu osobom przywiązanym do swoich korzeni) antyintelektualizm. Pisze: „Faszyści brzydzą się intelektualistami, uniwersytetami i tym, co traktują jako nowinki intelektualne: stąd dziś np. ataki na gender studies, których nie rozumieją i się ich boją”. Co do gender studies – to samych studiów się nie boją, natomiast zwracają uwagę, że studia te raczej mają mało wspólnego z nauką, promują natomiast ideologię. Ktoś zaraz powie, że teologia to też nie jest nauka w sensie „science” – zgoda, ale teologia do naukowości (w sensie nauk ścisłych, przyrodniczych czy społecznych) nie pretenduje, a gender studies tak. Skoro przedstawiają się, jako nauka (przyrodnicza lub społeczna) powinny być wolne od ideologii, a tak nie jest. Słabo też zarzut antyintelektualizmu wypada w odniesieniu do krytykowanych przez Autora autorów manifestu „Europa w jaką wierzymy” – Ryszarda Legutki, Chantal Delsol czy Rogera Scrutona. Konserwatywni intelektualiści to prawdziwy problem dla liberalnej lewicy. Można wprawdzie mówić o kimś, że jest, jako naukowiec czy intelektualista „kiepski” i w sumie „zaściankowy”, ale np. o Scrutonie trudno tak powiedzieć.
Autora mniej niepokoi prawdziwy faszyzm, dopuszcza go „w folkorystycznych mediach czy na leśnych zlotach” niż „faszyzm” w mainstreamie. A w czym miałby się on objawiać? Np. w tym, że ktoś zapytał premiera „dlaczego na polskich ulicach widać coraz więcej ludzi o ciemnej karnacji”, a pytanie to „nie spotkało się z reprymendą ze strony pytanego”. Na czym ta reprymenda miałaby polegać – Autor nie wyjaśnił. Pisze tylko, że „nie można sobie pozwolić na lekceważenie niebezpieczeństwa”. Co więc proponuje? Na to pytanie nie daje odpowiedzi. Jeśli proponowałby rzeczową dyskusję z osobami, które chcą (może zbyt łatwo) wykluczać innych to nie mam nic przeciwko temu. Ale obawiam się, że nie o dyskusję tu chodzi.

Aleksandra
O mnie Aleksandra

Swoją "działalność polityczną" rozpoczęłam w roku 1968 w wieku lat... sześciu ;). Postanowiłam wtedy wyrzucić przez okno kilkanaście napisanych własnoręcznie "ulotek" o treści "W POLSCE JEST RZĄD GŁUPI". Zamiar nie udał się, bo gdy wyjawiłam go Tacie, ten przestraszył się nie na żarty (pracował na uczelni) i rzecz jasna zniszczył kartki. Motywacja mojej "działalności" była jednak specyficzna: chodziło o to, ze milicja przez parę dni obstawiała Rynek, a je lubiłam chodzić karmić gołębie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo