Zofia Romaszewska wchodzi dziś w buty Władysława Bartoszewskiego oraz własnego męża...
Podejmując niepotrzebną i ryzykowną rolę herolda obozu obstrukcji, stwarza podwójne zagrożenie: dla państwa, które potrzebuje zmian w wielu zgangrenowanych po roku 1989 obszarach przestrzeni publicznej, w tym zwłaszcza w sądownictwie; ale także – dla siebie osobiście. Dla opozycyjnego nimbu, jaki przez wiele lat życia ją otaczał. Nie tylko zresztą ją osobiście, ale całą rodzinę Romaszewskich.
Sprawcą znaczącej erozji w narracji o zasługach tej rodziny stał się niestety już wcześniej sam Zbigniew Romaszewski, który wiedziony jakimiś (chcę wierzyć, że najszlachetniejszymi) pobudkami, w senatorskim triumwiracie wraz z Bogdanem Borusewiczem oraz Krzysztofem Piesiewiczem skłonił prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do majsterkowania przy projekcie ustawy lustracyjnej, co w praktyce przekreśliło szanse nawet na późną, ale skuteczną lustrację.
Małżonka senatora Romaszewskiego przedeptuje właśnie analogiczne ścieżki w pałacu prezydenckim, którego obecny główny lokator był młodym współpracownikiem ówczesnego prezydenta... Dlaczego Zofia Romaszewska to robi, trudno pojąć. Ale zawsze warto się liczyć z tym, że wejście pomiędzy ostrza zbyt potężnych szermierzy, może skutkować uwagą, jaką pod adresem Róży Woźniakowskiej-Thun, sformułował niedawno Bronisław Wildstein.
Komentarze