Trafiłam dziś na YT na kanał o nazwie „Nostalgia”. Dużo w nim wspomnień z lat 70-ty i 80-tych, głównie związanych z jedzeniem. Generalnie kanał jest rzetelny, choć trochę zastrzeżeń mam – konia z rzędem temu, kto w latach osiemdziesiątych do chłodnika dodawał kefir, a nie kwaśne mleko???? Oczywiście, obejrzane filmy przywołały wspomnienia z czasów mojej własnej młodości i dzieciństwa. Ostatecznie mam już 60 lat!
Moi rodzice gotowali fantastycznie. Zwłaszcza tata – potomek rodu masarzy. Co prawda masarnia dziadka w PRL została upaństwowiona, ale tata z czasów własnej młodości znał sekrety wyrobu najlepszych wędlin – a dziadek był masarzem znakomitym. Nawet eksportował swoje wyroby do Anglii i na Litwę! Trudno stołówkom konkurować z kimś takim, ale wychowałam się na wsi, gdzie kucharki też były niesamowite. Dyrektor szkoły był ojcem naszego kolegi, a kucharki – matkami, babciami i ciotkami moich koleżanek. W jakiś dziwny sposób stołówka nie była skazana wyłącznie na zapatrzenie sklepowe, bo trafiały do niego mięsa z gospodarskiego uboju: a to wieprzowina, a to cielęcina czy wołowina, oczywiście kury, kaczki, indyczki, czasem perliczki … Ciekawe, jakim cudem? ????
Absolutnie najlepszym daniem ze szkolnej stołówki był gulasz „węgierski” z kaszą pęcak i ogórkiem konserwowym. Właśnie pęcak, a nie pęczak, i jego tajemnicą było bardzo długie gotowanie. Równie długo gotował się gulasz przyprawiony prawdziwą słodką papryką w proszku. Też jakiś cud czy wynik wakacyjnych podróży dyrektora do Złotych Piasków? Któż to wie! Wbrew mylnemu mniemaniu wielu osób dodatkiem obowiązkowym był korniszon, nie zaś kiszoniak. Dzieci to uwielbiały. Mój syn by nie tknął, bo octu nie cierpi nawet jako dorosły mężczyzna.
Leniwe kluski z cukrem i tartą bułką. Zawsze podawane z tartą surową marchwią, doprawioną tylko solą i cukrem. Do dziś mam ślinotok na samą myśl!
Knedle ze śliwkami i też z bułką tartą z masłem i cukrem (nawiasem mówiąc, jest to nasz ojczysty wkład w kuchnię światową i jest określane mianem „ala polonaise”. Tu już nie ma żadnej surówki.
Placki ziemniaczane chyba nie były powszechne w kuchniach stołówkowych, ale w mojej podstawówkowej stołówce częste. W latach siedemdziesiątych dodatkiem bywała śmietana (z gospodarstwa państwa X, Y oraz XY) oraz cukier; lata osiemdziesiąte ukróciły tę rozpustę. Cukier to kapitalistyczna fanaberia; wystarczy sos grzybowy (a grzyby zbierała cała szkoła w czasie wysypu; uważaliśmy to za coś normalnego, bo wszyscy wtedy zbierali grzyby).
Kasza manna z sokiem owocowym: sok, rzecz jasna, domowy – wiśniowy, truskawkowy, porzeczkowy albo malinowy. Wielkie mi mecyje – każda pani domu miała w doku tego całe litry. Wystarczyło kilka łyżeczek, by zrobić szklankę wspaniale aromatycznego napoju. Do manny wlewało się tego kilka łyżek i miało się ni to słodki obiad, nie to deser – kaloryczny, ale zdrowy. No i było boisko, grało się w dwa ognie, a latem jeździło na łyżwach – czy ktoś widział kalorie na własne oczy? Nie my, nie my …
Kotlety mielone z ziemniakami i marchewką z groszkiem … No – co ja będę pisać? Jeśli ktoś umie w mielone – a kucharki w mojej podstawówce umiały – to była poezja. Po-e-zja!
A ziemniaki w moich stronach podawało się nie po chamsku, tylko w postaci pure. Tłuczone z dodatkiem kwaśniej śmietany. Tak, jak Pan Bóg przykazał w kraju ziemniaczanym.
Schabowy za to podawano zawsze z kapustą zasmażaną. I to w znakomitym wydaniu – bardzo cienko rozklepane, panierowane w domowej bułce tartej (własnoręcznie przez kucharki) i smażone na smalcu własnoręcznie wytapianym.
A w piątki panierowana smażona ryba z surówką z kiszonej kapusty, śledź z oleju z cebulką i śmietaną albo jajko na półtwardo z sosem chrzanowym, musztardowym albo koperkowym – wszystko z pure ziemniaczanym.
W stołówce pracowniczej było circa about to samo, tyle, że nie było manny z sokiem, za to były kotlety ziemniaczane z sosem grzybowym. A grzyby były „nasze”, to znaczy zbierane przez szkolne dzieciaki. Przecież musiało to wystarczyć i dla dzieci, i dla rodziców! Na to danie, pamiętam, przychodzili nie tylko pracownicy, ale również ich dzieci oraz osoby spoza tego grona – znów nie mam pojęcia, jakim cudem????
Było też przedszkole. Najbardziej zapamiętałam śniadania – różnego rodzaju zupy mleczne, kaszki na mleku czy manny z sokiem, ale przede wszystkim kanapki z masłem i dżemem. Masło zawierało jakieś 120% tłuszczy, dżem był oczywiście roboty pań kucharek – wiśniowy, truskawkowy, malinowy, porzeczkowy itd. – a chleb cudowny. Upieczony nad ranem z całą czułością, jaką można poświęcić chlebowi. Pachnący tak, że małe łapki same się po niego wyciągały.
Moi rodzice mieli piekarnię, to tak dla Państwa wiadomości. Sama często wychodziłam ze szkoły, a po drodze wstępowałam do piekarni i zanosiłam do domu chleb – ja albo siostra. Albo obie. No, zanosiłyśmy nie zawsze cały bochenek. Muszę przyznać, że pod tym względem siostra była prawdziwym szkodnikiem, bo wygryzała piętki z obu stron. Okropność! Jak tak można!
Ja zadowalałam się jedną????
Inne tematy w dziale Rozmaitości