Albo bardziej ogólnie: o co IM właściwie chodzi?
W łazience przepaliła się żarówka. Jedna z kilku łazienkowych żarówek. W piątek wieczorem. No cóż, nie jest to żadna katastrofa, następnego dnia podjedzie się do najbliższego sklepu i już.
Nie.
Następnego dnia r a n o ONA zadaje pytanie tonem, którego żaden mężczyzna nie lubi, tonem łączącym agresywny wyrzut z liliową naiwnością: „Dlaczego nie kupiłeś zapasowych żarówek? U mnie w domu zawsze były” Na tak sformułowaną pretensję nikt normalny (czyt.: żaden mężczyzna) nie jest w stanie rzeczowo odpowiedzieć. No bo jak wytłumaczyć tej durnej babie, że kupowanie na zapas żarówek o przebiegu 10 000 godzin w każdym kształcie i rozmiarze mija się z celem? Że dorastała w czasach schyłkowego prl, kiedy niczego nie było, zatem gromadziło się wszystko, co wpadło przypadkiem w ręce? Albo jak logicznie wytłumaczyć nielogicznemu stworzeniu, że właśnie stoimy w drzwiach mieszkania, ruszając do sklepu po żarówki, więc o co właściwie się rozchodzi? Rozjaśnianie mroków trwałoby zbyt długo, tym bardziej, że finał jest do przewidzenia: ONA się albo obrazi, albo sformułuje inną absurdalną pretensję. Szkoda czasu. Pozostaje albo JEJ przylać, albo po prostu wydać polecenie „Wsiadaj do auta” i pojechać do Lełra Merlę po tę cholerną żarówkę.
Na miejscu mężczyzna wykonuje następującą trasę: od A (wejście) przez B (stoisko z żarówkami) do C (kasa). Wszystko trwa z grubsza 5 minut. Kobieta ten sam zakup realizuje po trasie A-S-F-J-G-K-L-S-D-Y-F-J-S-H-K… Do C trafia po ponad (co najmniej) godzinie. Ekskursji towarzyszą afektowane komentarze „O, jakie to ładne! Może byśmy sobie kupili?” [tekst powielany bez końca – ONE wszystkie są przekonane, że wyszły za bankierów], „Jaka śliczna pierdółka, pasowałaby do naszej sypialni” [bezużyteczny śmieć], „Ojej, patrz, wyprzedaż lampek stojących! 70% przeceny! Kup!” [trzy niemal identyczne już zagracają mieszkanie, niemniej ta w sklepie jest t a n i a]. Do kasy przychodzimy albo tylko z żarówką i obrażoną małżonką, albo ze szczęśliwą małżonką oraz żarówką, bezużytecznym śmieciem i paroma innymi kosztownymi drobiazgami. Możemy już teraz wymyślać odpowiedzi na nieuchronne w perspektywie kilku następnych dni zarzuty: „Mamy debet na koncie? Na coś wydał nasze pieniądze?”
Kupiliśmy żarówkę. JEJ jednak nie spieszy się do domu, chociaż zaledwie dwie godziny temu od wymiany żarówki uzależniała swoje szczęście. Nie: „Skoro już tu jesteśmy, to przejdźmy się po sklepach”. Po co? Żarówkę już mamy, innych sprawunków nie było w planach. „Och, nie będę niczego kupować, chcę tylko popatrzeć”. Nie odpowiadamy „Jeśli chcesz popatrzeć, do jedź do Luwru”, ponieważ jesteśmy już zmęczeni i marzymy o powrocie do bezpiecznej, domowej przystani, a nie do Hyde Parku w małpiarni. Dla świętego spokoju zachowujemy powściągliwe milczenie.
ONA rusza przed siebie. No właśnie, i tu się zaczyna. Zaczyna się halsowanie. Na pewno zwróciliście już sami uwagę, że kobiety nie potrafią iść prosto przed siebie. ONE h a l s u j ą niczym karawela z uszkodzonym sterem. W lewo, w prawo, w lewo, w prawo, jeszcze bardziej w prawo. Idzie się za taką chodnikiem i nie sposób jej wyminąć – co chwila zatacza się we wszystkie strony. Nie jest zdolna iść przed siebie po linii prostej, niezależnie od tego, czy znajduje się na wielkomiejskim trotuarze, w alejce między półkami supermarketu czy też na stacji metra. W lewo, w prawo, w lewo, w prawo, „No co pan, co pan się tak pcha?” Dlaczego medycyna nie wyjaśniła dotąd natury tego zaburzenia błędnika? Co to za zmowa milczenia? Domagam się prawdy!
Jeszcze jedna obserwacja. W supermarkecie my robimy o jucznego osła i targamy wszystkie JEJ zakupy (oraz swoją żarówkę), w związku z czym ONA ma wolne ręce. Kiedy jednak ONA idzie na miasto samopas – do pracy, do lekarza, do koleżanki na ploty etc., to w jej ekwipunku pojawia się foliówka. Nie zamiast torebki, lecz łącznie z nią. Niezależnie od wielkości torebki ONE noszą ze sobą jeszcze reklamówkę, tak jakby nie można było wszystkiego wpakować do jednego sakwojażu. Co ONE tam noszą? Czy to coś promieniotwórczego, przeciekającego, cuchnącego, że wymaga oddzielnego traktowania?
Na temat niemożności zrozumienia JEJ przez ludzi napisano grube tomy. W porządku, to ezoteryczna mistyka, nie ma co przesadnie racjonalizować urokliwego zjawiska. Niemniej pytanie „dlaczego one halsują” boleśnie Mła dręczy. Wytłumaczenie „bo widzą po obu stronach witryny sklepów i koniecznie muszą je obejrzeć” niczego nie wyjaśnia, jako że ONE halsują wszędzie, nawet na pustyni. No i zauważmy, że generalnie potrafią mniej więcej jechać prosto samochodem.
A więc?
Inne tematy w dziale Rozmaitości