Pamiętacie nieszczęsnego staruszka, który w obronie własnej śmiertelnie ranił dwóch nastoletnich bandytów? Ileż jazgotu podniosły niektóre środki masowego rażenia, że jak taki zmurszały dziadyga śmiał odebrać życie perspektywicznym młodzieńcom, że dramatycznie przesadził, że lepiej byłoby, gdyby dobrowolnie dał się pokroić na kawałki... Sąd starucha uniewinnił uznając, że działał w obronie koniecznej, lecz dla medialnych szakali orzeczenia jakichś tam głupich trybunałów nic nie znaczą, szakale są mocniejsze: ich wycie doprowadziło staruszka na skraj wyczerpania nerwowego, nie wytrzymał podgryzania i szarpania – popełnił samobójstwo.
Media całkowicie słusznie mogły uznać się za zwycięzców.
Nie był to ostatni sukces dziennikarskich drapieżników-ludojadów.
„Największa gazeta w Polsce” wyprodukowała czytelnikom pod choinkę dodatek nazwany dostojnie „świąteczny”. W środku – jakże stosownie, z wyczuciem i poszanowaniem okresu świąt Bożego Narodzenia – opis kolejnego przypadku, zresztą sprawstwa tejże „Trybuny Wybiórczej”. Z niczym nie krytą satysfakcją funkcjonariuszka dziennika przedstawiła obecny los jednej ze swoich ofiar, parę lat temu wziętej na kły reporterskich długopisów i siekacze czcionek drukarskich.
Osoba ta przeżyła atak, lecz to jedyne, co się jej powiodło. Poza tym koszmar: wyrzucenie z pracy, zakaz wykonywania zawodu, wilczy bilet funkcjonujący nie tylko w instytucjach cechowych, lecz wszędzie, gdzie zatrudnionym płacą więcej niż płacę minimalną. Żona się ze zbrodniarzem rozwiodła, zabrała dziecko i odeszła. Sąd nałożył na bezrobotnego obowiązek uiszczania 1000 PLN miesięcznie. Długi rosną, komornik przymierza się do eksmisji. Koledzy i znajomi na widok opryszka dostają ataku katarakty i skrętu kręgów szyjnych. Atrament na listach z prośbą o pomoc wysycha, zanim dociera do adresatów.
Swój przestępczy czyn bandzior popełnił w 1999 roku, w kwietniu 2000 roku dostał wilczy bilet o ważności trzy lata, w kolejnym roku sąd zawiesił postępowanie karne. Nie ma więc wyroku skazującego, okres zakazu wykonywania zawodu minął – a mimo to chmura morowego powietrza unosi się nad łobuzem... Przedawnienie i wybaczenie w tym przypadku nie obowiązuje, co radośnie potwierdza zarówno Autorka artykułu ostracyjnego, jak i... były rzecznik p r a w o b y w a t e l s k i c h prof. Andrzej Zoll oraz etyk i filozof, prof. Jacek Hołówka, autor publikacji „Etyka w działaniu” oraz „Filozofia moralności. Wina, kara, wybaczenie”.
Wydawałoby się, że rzecznik praw obywatelskich to właśnie ta instytucja, gdzie odszczepieniec mógłby szukać pomocy; ustawa o RPO zapewnia:
Rzecznik Praw Obywatelskich stoi na straży wolności i praw człowieka i obywatela określonych w Konstytucji oraz w innych aktach normatywnych. W sprawach o ochronę wolności i praw człowieka i obywatela Rzecznik bada, czy wskutek działania lub zaniechania organów, organizacji i instytucji, obowiązanych do przestrzegania i realizacji tych wolności i praw, nie nastąpiło naruszenie prawa, a także zasad współżycia i sprawiedliwości społecznej. Rzecznik podejmuje czynności przewidziane w ustawie, jeżeli poweźmie wiadomość wskazując na naruszenie wolności i praw człowieka i obywatela.
Wydawać tak się może jedynie osobom naiwnym i lekkomyślnie widzącym w konstytucji i ustawach źródło prawa. Oto bowiem Pan Profesor Zoll ma dla przestępcy sprzed lat takie skrzydlate słowa pocieszenia:
Kara, jaka go spotkała, to zdrowy objaw społeczny.
Rzecznik Praw Obywatelskich jak się patrzy. Ostoja praworządności, praw człowieka i przyzwoitości. Można na nim polegać – znakomicie dobierze słowa, a o „zasadach współżycia społecznego i ochronie wolności” może spokojnie wykładać w kościołach.
Albo, zamiast tonąć w bezsilnych kpinach, lepiej zawołać: Ratuj się, kto może!
Drugi rycerz, maestro od wolności i powikłań moralnych, akurat w omawianym przypadku jest bezlitosny:
powrót z intelektualnej banicji jest możliwy. Tylko że nie zależy od społeczeństwa, ale od banity. Musi spontanicznie zrobić coś, by można mu było zaufać. Niechby wytłumaczył powody, jakie kierowały nim, kiedy to pisał - nie wiem, może młodością, może głupotą. Tego [...] nie da się mu zapomnieć, ale można by mu je wybaczyć, jeśli dałby do zrozumienia, że chce naprawić swój błąd - twierdzi prof. Hołówka.
Cóż za pryncypialność u orędownika liberalizmu. Chyba jednak Mędrzec zaraził się gruźlicą wybiórczości od dziennika, który go ugościł, ponieważ dla ubeków i komuchów jest łagodny jak święty Mikołaj w Wigilię:
Pytanie: Ale na tych, którzy zrobili w przeszłości coś złego, i tych, którzy nie zrobili tego złego - można podzielić.
Hołówka: - Tak się też nie da, chociaż bym tego chciał równie bardzo jak prawdopodobnie panowie Kaczyńscy. Problem polega na tym, że tę granicę bardzo trudno przeprowadzić. Na przykład na uniwersytecie, gdzie pracuję, nie było dekomunizacji i nie było lustracji, weryfikacji i wielokrotnie myślałem o tym, czy można by było to przeprowadzić. I zawsze dochodziłem do tego samego wniosku: gdziekolwiek się postawi linię i gdzie się odetnie tych, którzy byli źli, od tych, którzy byli dobrzy - to kogoś się arbitralnie skrzywdzi.
To „zawsze” z ostatniego zdania należy wziąć w wielki, czerwony nawias. Potwora, który jest bohaterem niniejszego wpisu, krzywdzić można. Jest gorszy od pałkarzy z tajnej policji politycznej i ich mocodawców z pzpr. 13 grudnia i 100 trupów stanu wojennego bledną w obliczu uczynków tego łajdaka. Można i trzeba wybaczyć Wolińskiej, należy wręcz rozważyć, czy aby sie jej nie skrzywdzi, jednak dla tego jednego antyczłowieka zrobienie wyjątku nie jest nieetyczne.
W zapale pragnienia bycia nowoczesnym i na wskroś postępowym obu dostojnych profesorów wyprzedził jednak mniej znany zawodnik, na razie (dostrzegła go życzliwym okiem GW, więc świat politpoprawności stoi otworem) zaledwie dyrektor liceum w trudnej do znalezienia na mapie miejscowości:
Ale zatrudnienie tego pana i tak nie byłoby możliwe. Szkoła uczy tolerancji, a ten pan ma poglądy, które tolerancji przeczą.
Nie wiem, czego „uczą” w owym liceum, niemniej oceniając po twórczej wykładni pojęcia „tolerancja” można się domyślać, że czegoś niezwykłego. Panie dyrektorze (proszę docenić, że nie podaję Pańskiego nazwiska, aby przynajmniej na Salonie nie narażać Pana na śmieszność), tolerancja to wyrozumiałość w stosunku do cudzych wierzeń, praktyk, poglądów, postępków, postaw, choćby różniły się od własnych albo były z nimi sprzeczne. Zrozumiał Pan cokolwiek, spytam bez nadziei...?
O kogo zatem chodzi i co ma na sumieniu ten wróg ludzkości? Kogo z zapałem rozdeptano, niczym brudnego robaka na kuchennej podłodze?
Tym człowiekiem jest pewien mało znaczący pracownik prowincjonalnego uniwersytetu, który dziewięć lat temu (za zabójstwo można mniej odsiedzieć...!) wydał książeczkę, w której „zreferował poglądy rewizjonistów, mieszając je ze swoimi”: kiedyś doktor nauk historycznych, obecnie na wpół kloszard - pan Dariusz Ratajczak.
„Zreferował poglądy rewizjonistów, mieszając je ze swoimi”... Zbrodnia niesłychana. Co ciekawe, mieszanie poglądów cudzych ze swoimi nie zawsze jest naganne, czego swoim piórem dowodzi sam pan profesor etyki, Jacek Hołówka (vide dostępny w internecie rozdział jego książki). Jednym wolno, drugim nielzja... Oczywiście chodzi o cytowanie rewizjonistów. O, powtórzmy za nieocenioną „Trybuną Wybiórczą” - p o g l ą d y rewizjonistów i ich rozpowszechnianie.
Obowiązująca ponoć w tym kraju ustawa zasadnicza stwierdza jednoznacznie (Art. 54, p. 1):
Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
Taka to prawda, jak ta moskiewska.
Inne tematy w dziale Polityka