kelkeszos kelkeszos
2079
BLOG

O subiektywności języka. Do Pani Karoliny Nowickiej.

kelkeszos kelkeszos Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 209

Miałem w zamyśle inny temat, związany z historią polskiej warstwy włościańskiej i współczesną niechęcią do niej sfer wielkomiejskich oraz źródłach tego resentymentu. Zamiar zmieniłem pod wpływem silnie promowanych tekstów Pani Karoliny Nowickiej, dotyczących moralności. Choć od prowincji nie uciekam - przeciwnie.

Stosunkowo łatwo wskazać, co zawdzięczamy ludności wiejskiej i jakie nasze potrzeby są zaspokajane przez wytwarzane przez nią produkty. Te z konieczności przyjmujemy, jedni z wdzięcznością, inni z niechęcią, a coraz liczniejsi z pogardą. W powszechnym jednak przekonaniu mieszkańców wielkich miast, prowincja z jej zabobonami i archaicznością, w sferze myśli, zasad, zasobów kulturowych i intelektualnych, nie ma nam nic do zaproponowania, no w każdym razie na tyle niewiele, abyśmy z przekonaniem mogli kwestionować jej prawo głosu i wpływ na to, kto ma w kraju rządzić.

Tekst Pani Karoliny poruszył we mnie stare nuty i odświeżył wiele zapomnianych już przemyśleń, z których wynikał jasny dla mnie wniosek, że włościanom zawdzięczamy język, a zatem jakąkolwiek możliwość komunikowania się. Autorka kwestionując obiektywność zasad moralnych sprowokowała wielu komentujących do polemiki i oczywiście przekonać się nie dała, podobnie jak większość młodych ludzi odrzucających stary świat, czyli zasady  jakie dziedziczyliśmy my, stojący nad grobem pięćdziesięciolatkowie i ludzie jeszcze od nas starsi. To idzie młodość, młodość i śpiewa i niesie ze sobą chęć budowania nowego ładu. Sprowokowało mnie to do rozważań, co my tej młodości zawiniliśmy i czego się może od nas nauczyć, skoro nawet moralność jest subiektywna.

Olśnienie zazwyczaj polega na nagłym odkryciu czegoś oczywistego. Komentując tekst Pani Karoliny przypomniałem, że człowiek rodzi się bez żadnych kompetencji, a jedną z pierwszych, które nabywa, warunkującą zresztą poznanie następnych, jest opanowanie języka. Bez tego w zasadzie nie może funkcjonować. I w tym wypadku każda jednostka zderza się z rzeczywistością obiektywną. Jako dziecko, na smoczek mówiłem "bamek", a na ziemniaki "byby". Był to mój język subiektywny, kompletnie niezrozumiały dla kogokolwiek, poza najbliższymi. To jest właśnie immanentna cecha języka - musi być powszechny. Słowa, składnia, prozodia. Tu niczego sobie nie wybieramy. Instynktownie się uczymy i dzięki temu możemy cokolwiek osiągać jako jednostki społeczne. 

Językoznawstwo to jedna z najbardziej fascynujących dziedzin wiedzy, bo język w ogóle definiuje człowieka. Nawet myślimy przy pomocy słów, tyle, że nie wypowiadanych. A pojęcia nazwane przez słowo, tak jak język są obiektywne.

Być może to efekt opisanej już przeze mnie osobliwej edukacji jaką przeszedłem, ucząc się czytać z cmentarnych nagrobków, ale od zawsze interesowało mnie zagadnienie pochodzenia i powstawania słów. Wypytywałem Babcię skąd się wzięły nazwiska na nagrobkach, co oznaczają i dlaczego ktoś się nazywał tak, czy inaczej. Dlaczego pani Boleścina jest Boleściną właśnie, a jej mąż Bolestą ( to byli nasi najbliżsi sąsiedzi, a samo nazwisko Bolesta bardzo mi się podobało ). Potem sam prowadziłem amatorskie badania etymologiczne, prowadzące do niesłychanych odkryć, że niedźwiedź to "idący do miodu", a jego angielski odpowiednik, choć brzmiący zupełnie inaczej, może mieć ten sam indoeuropejski źródłosłów, bo przecież miejsce w którym jest miód to "barć", więc bear to "bartnik", bywalec barci, a więc niedźwiedź. A zatem tworzenie języka to nazywanie. Obserwowanie zdarzeń i zjawisk i nadawanie im nazw i znaczeń. Proces na wieki, ale prowadzący do konkluzji, że wszystkie społeczeństwa potrafią nazywać nie tylko to co widzą, czyli "rzeczy widzialne" ( "rzeczywiste"), albo widziane oczami "oczywiste", ale również to czego nie widać, a jedynie "czuć". "Czuj duch", czyli uważaj, strzeż się - coś jest, ale nie wiemy co, bo "nie widać". Nie widzimy miłości, sprawiedliwości, miłosierdzia, moralności itd., ale wiemy, że są i to jako pojęcia powszechnie zrozumiałe. Na marginesie - nienawidzić, czyli nie mogąc znieść widoku, to obraz stosunku współczesnych elit do warstw niższych ( "nie jedziemy na Podkarpacie!" ).

Słowa powstawały w wyniku powtarzalnych obserwacji, a te można było czynić wyłącznie obcując z przyrodą, cyklem natury i wymieniać się nimi w społeczności. Weźmy na przykład wyraz "tchórz". Ktoś kto nie mieszkał na wsi, nie będzie miał żadnego skojarzenia, wiążącego nazwę zwierzęcia, z określeniem człowieka strachliwego. Sam tchórz jest paradoksalnie bardzo odważny i bez wahania atakuje większych i silniejszych od siebie. A jednak to od tego ssaka pochodzi określenie powszechnie znane. Pomieszkując dzieckiem na wsi miałem do czynienia z tchórzem. Wpadał do kurnika i wydając dźwięk w rodzaju tchy, tchy ( stąd pewnie też tchnienie ) wydzielał okropny zapach, paraliżujący kury, które stawały się bezbronne. A więc "otchórzony" to sparaliżowany, pozbawiony możliwości działania. Odwrotnie odważny - temu z kolei "zdjęto wagę", stał się lekki, nieobciążony, a więc jak koń czy wół bez ładunku. Prosta rolnicza obserwacja tworząca pojęcia abstrakcyjne.

Podobnie mamy z prawem i sprawiedliwością. Zwykła konstatacja, że ludzkie ręce nie mają tej samej mocy i zręczności, nakazuje jedną rękę nazwać "prawą", a więc sprawną, stabilną, a drugą "lekką", lewą . A zatem prawo to moc i równowaga, sprawność to umiejętność utrzymywania stabilności, a "spraw wiedliwość" to doprowadzanie rzeczy do stanu równowagi.

W polszczyźnie wszystkie pojęcia odnoszące się do jakiejkolwiek zbiorowości ludzkiej, podkreślają jej abstrakcyjną powszechność. Od oczywistego "społem", czyli razem,  po "szczep",  "naród" ( czyli coś ponad ród ), albo "związek". Takie wspólnoty mogą istnieć tylko opierając się na "prawie", to zaś musi wynikać z formy zgody, bo obowiązuje "wszech".

Rozwój społeczny jest zatem procesem stawania się, dochodzenia do pewnych pojęć, obserwowania przyrody, nie będącej człowiekowi przychylną, zbierania doświadczeń i ich nazywania. Żadna jednostka nie potrafi samodzielnie niczego nazwać, nie umie tworzyć języka, a zatem nie może też tworzyć pojęć i czynić ich zrozumiałymi dla innych. Nie ma zatem indywidualnej moralności, bo ta operuje tylko wartościami powszechnie zrozumiałymi. Tłumaczenie między językami to tłumaczenie słów, a nie ich znaczeń. Love i miłość ma takie samo znaczenie, przynajmniej w obrębie naszej cywilizacji.

Porzucenie cywilizacji zaczyna się od języka. Jeśli zaczniemy go subiektywizować, czyli odrzucimy pojęcia zaobserwowane, na rzecz wymyślonych, czyli prawość zastąpimy "wolą klasy panującej", a "otchórzenie" oparami konceptów rozleniwionego dobrobytu nazwiemy odwagą, to cywilizacja się przewróci. Nie dlatego, że ma być stała i niezmienna, ale dlatego, że jej naturalny bieg zostanie zakłócony w wyniku zaburzenia mechanizmów "stawania się".




kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo