kelkeszos kelkeszos
1999
BLOG

Kto nam kradnie wspólnotę, czyli o korporacjach.

kelkeszos kelkeszos Praca Obserwuj temat Obserwuj notkę 86

Jako Warszawiak z urodzenia pamiętam jeszcze stare dobre czasy gdy starczyło stanąć w jakimś charakterystycznym miejscu na kilka chwil, aby z pewnością spotkać kogoś znajomego. Róg Chmielnej ( Rutkowskiego ) i Nowego Światu, Rotunda, jakieś kino typu Relax, Atlantic, czy Moskwa, że nie wspomnę o takich ówczesnych hipermarketach jak "perski rynek" miotany od Wolumenu, przez Spójnię, na Skrę, a potem Stadion Dziesięciolecia. Jak się miało pecha, to można było spotkać własnego wychowawcę z liceum, podczas gonitwy na Służewcu, w trakcie dopingowania konia przy pomocy niecenzuralnych wyrazów.

Pogadanie z takim przypadkowo spotkanym znajomym lub znajomą należało do dobrego tonu, zawsze znajdowało się parę minut na wymianę informacji, wspólne ponarzekanie na coraz bardziej otaczającą nas rzeczywistość, przypomnienie numerów telefonów, skomentowanie wydarzeń kulturalnych lub sportowych. Takie przypadki nakręcały życie towarzyskie w szkołach, czy zakładach pracy, bo kolejny dzień można było rozpocząć od: w wiecie kogo spotkałem ..... itd, itp. Ludzinie i ludzie ze sobą przestawali, rozmawiali, spędzali czas razem, społem, a bez społem nie ma społeczności i społeczeństwa.

Ten styl życia odszedł zupełnie, co gorsza w niepamięć i chyba bezpowrotnie. Jak słyszę polityków perorujących o budowie, odbudowie, czy nawet tworzeniu wspólnoty, to zastanawiam się, czy są aż tak nieświadomi, czy wyłącznie cyniczni. 

Gdy z fanfarami witano w postkomunistycznej Polsce pierwszych "zagranicznych inwestorów", licząc, jak się okazało słusznie, na wielki impuls gospodarczy, przenoszący nas z podłej epoki zdychającego realnego socjalizmu, do świata dobrobytu i dostatku, niewielu zdawało sobie sprawę jaką cenę przyjdzie nam jako społeczeństwu za to zapłacić. Od dłuższego czasu słychać powszechny warkot materialnych beneficjentów przemian, ludzi sukcesu, realnego, czy urojonego, ale błyskotliwego, krzyczących o podzieleniu społeczeństwa. Najczęściej jako winny wskazywany jest "mały człowiek" z Żoliborza, który jednym ruchem ręki zniszczył to co budowano przez setki lat. Nie wiem jak skrajną niewiedzą w zakresie mechanizmów społecznych i uwarunkowań historycznych trzeba prezentować, aby głosić takie idiotyzmy, ale jednak tego typu diagnozy są powszechne.Tym niemniej w pewnej części te wypowiedzi są oparte na zauważalnym zjawisku dekonstrukcji wspólnoty. Coraz mniej nas łączy, jak te rozrodzone rodziny dzielące rodową kamienicę na coraz mniejsze cząstki, gdy po kolejnych spadkobraniach ciotce X przypadają 3/64 udziału, a wujkowi Y 7/32. Byle drobnostka w takiej współwłasności kończy się awanturą, a uzgodnienie co z dziedzictwem zrobić nie jest możliwe. Sprzedać, remontować, wynajmować, zburzyć, przyjąć lokatorów z zewnątrz, robić własny wystrój , czy oprzeć się na zalecanych przez obcych wzorcach? Nie wiadomo, nie da się ustalić, a o wszystko i tak współwłaściciele się pokłócą.

Mam wrażenie, że niestety to raczej ogólnoświatowa tendencja, wynikająca z przebudowy struktury gospodarczej. Kapitalizm, wymagający silnej relacji osobistej, został wyrugowany przez hybrydę biurokracji z korporacjonizmem, w której przestrzeń dla wolności jednostki została zniwelowana do minimum, a kto wie, czy punkt krytyczny właśnie nie jest teraz przekraczany i z całej tej pandemicznej histerii nie wyjdziemy wszyscy w obrożach na krótkiej smyczy i bynajmniej nie "społem", tylko każdy w swoim kagańcu.

Kto nam to zakłada? Być może ktoś jeszcze pamięta słynną niegdyś sprawę filmu Henryka Dederki Amway - witajcie w życiu, przedstawiającego kulisy działalności jednej z pierwszych w Polsce korporacji, zajmującej się w tym wypadku sprzedażą bezpośrednią. Film powstał w 1997r., a prawo i to ograniczone, do emisji uzyskał po piętnastoletniej batalii sądowej w roku 2012r.

Dokument obnażał konstrukcję międzynarodowej korporacji, sposób formatowania współpracowników i klientów, no i oczywiście to, co w sprawie było najgorsze - kreację bożka sprzedaży, jako istotę systemu społecznego. Oczywiście intencją autorów było pewnie ukazanie wyłącznie tej konkretnej patologii, ale niechcący zdemaskowali cały system.

Jeśli teraz zastanawiamy się dlaczego nikogo nie znamy w tłumie, dlaczego ludzie ze sobą nie potrafią rozmawiać, są agresywni i skoncentrowani wyłącznie na zakupach i karierze, to zastanówmy się, czy przyczyna nie tkwi w tych szklanych pałacach, od których zaroiły się nasze miasta.

Miałem przez lata styczność z wielką korporacją międzynarodową. Obserwowałem styl pracy, werbowanie "sprzedażowców" ich szkolenie, rozliczanie na cotygodniowych zebraniach, tablice z wynikami i podobiznami liderów, zjazdy roczne i ich oprawę. A także zawartość przekazu w intranecie.

Jeśli ktoś myśli , że świat, w którym jesteśmy "społem" kradną nam politycy i ogólnopolskie media, to myli się bardzo. Ci pierwsi to co do zasady figuranci, słupy albo Budki, na których nakleja się afisze o "wartościach europejskich", a siła sprawcza wielkich powszechnych mediów, nigdy nie dorówna tej którą ma firma PR organizująca roczny spęd pracowników "korpo".

Tam jako społeczeństwo przegrywamy i dlatego wielkie miasta są jakie są. Coraz więcej ludziń i ludzi, a coraz trudniej spotkać człowieka.

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo