Nie wiem czy moja nieusuwalna niechęć do Niemców jest jakąś skazą genetyczną, czy nabytym zespołem chorobowym, ale jest faktem. Nie straciłem w czasie wojny nikogo bliskiego. Częste wizyty w Kosowie Lackim, z którego pochodzi moja rodzina po kądzieli, czyli bezpośrednia bliskość Treblinki, co najwyżej rozbudzała zainteresowania historią niż jakąś niechęć. Przynajmniej w dzieciństwie. Nie sądzę aby mój charakter spaczyły filmy, "Czterej Pancerni", "Stawka ...", czy "Kolumbowie", a nawet "Polskie Drogi". Nic z tych rzeczy.
Chyba największym wstrząsem było dla mnie w miarę wczesne odkrycie, związane pośrednio z reformą administracyjną Gierka, że po trzecim rozbiorze, wszystkie 49 miast wojewódzkich , składających się na znaną mi Polskę, znalazło się w granicach państw niemieckich. Bug pod Kosowem, gdzie letnia cisza zapadającego zmroku, przerywana z rzadka dalekim szczekaniem psów, przypominała o Polsce w swej istocie, stanowił granicę między państwami niemieckimi. Podobnie Wisła i Pilica.
Niemcy zabrali nam Polskę. To było dla mnie pojęcie główne, a reszta to krwawe dodatki, wynikające z chęci zabrania też polskości.
Podobno jesteśmy pojednani. Z Niemcami żyjemy w przyjaźni, o historii i ofiarach zapominamy, zresztą, sprawcami tych ostatnich nieszczęść byli nie Niemcy tylko Naziści, lub we wcześniejszej, komunistycznej wersji, Hitlerowcy.
Historia stosunków polsko - niemieckich, ma wprawdzie różne okresy i odcienie, ale ma też jedną niezbywalną cechę. O ile nieznane są w niej przypadki chęci zaboru ziem niemieckich, czy wynaradawiania, lub eksterminacji Niemców, przez nas, o tyle takie działania w odwrotnym kierunku, są w zasadzie nieustanne. Można to opisywać na różne sposoby, można, a nawet trzeba wyraźnie odróżniać Sasów od Prusaków, ale to jedno pozostaje niezmienne i Fryderyk Skarbek, Niemiec po kądzieli jakby nie było, pierwszy nasz nowoczesny historyczny monografista, publikując swoją pracę poświęconą Księstwu Warszawskiemu, w pierwszych zdaniach stwierdził, że nienawiść Germanów do Polaków jest immanentna i nieusuwalna. A pisał to jeszcze na długo przed Bismarckiem i Hitlerem.
Od traktatu pieczętującego trzeci rozbiór Polski, zawartego przez trójkę niemieckiego pochodzenia monarchów, minie w październiku 225 lat. Przypomnę, że jednym z jego głównych postanowień było wzajemne zobowiązanie do nie podejmowania żadnych prób odbudowy polskiej państwowości i zakaz używania miana "Polska". Niby sami sobie rzekomo byliśmy winni, przez własną słabość. Być może, ale wszystkie europejskie kraje przechodziły podobne okresy rozkładu w swojej historii, a jednak nikt ich nie niszczył. Dumne Prusy, potęga i wzór organizacji, stawiane nam za przykład właściwie zarządzanego państwa , równiutko w jedenaście lat po tym traktacie zostały starte w proch i pył w kilka dni przez Napoleona, a dynastia próbowała się ratować frymarcząc wdziękami królowej. Do dziś nie jest jasne, czy Bonaparte skorzystał, czy nie był zainteresowany.
Kongres Wiedeński i odrodzenie szczupłego i niesamodzielnego, ale jednak Królestwa Polskiego, uspokoiło sytuację na sto lat, bo urwanie kawałka etnicznej Polski wiązało się z zaczepieniem Rosji, a na to Niemcy zjednoczone przez Bismarcka krwią i żelazem, mogły sobie pozwolić dopiero w 1914r.
Wystarczą mi jednak dzieje porozbiorowe, międzywojnie, koszmar inwazji z 1939r. i okupacji, a potem losy największych zbrodniarzy , szybciutko uniewinnionych przez niemieckie niezawisłe sądy, aby nie wierzyć w to, że rów pogardy wykopany przez dwa z górą stulecia, dało się zasypać za pomocą przyjaznych gestów, uśmiechów i mówienia "zawsze" dzień dobry.
Psychika ludzka ma swoje prawa. Jeśli ktoś cię długotrwale dręczy i poniża, to nie znajdzie zaufania, choćby nie wiem jak się starał. Słynna pieśń Jana Kochanowskiego " O spustoszeniu Podola...." zawiera w sobie gorzką konstatację o głupocie Polaków i przed szkodą i po szkodzie. To wprawdzie ocena nieuprawniona i krzywdząca, ale temu arcypolskiemu sercu wolno było. Kryje się w tym przestroga rangi wiekopomnej, podobnie jak w kazaniach Piotra Skargi, abyśmy zawsze przezorni byli i nie wierzyli w pozory.
Jeśli bowiem w dzisiejszej IV Rzeszy ginie wolność mediów, a nadwiślańskie ekspozytury różnych niemieckich koncernów dostają nieskrywane dyspozycje, jak mają wychowywać Polaków, jak ich formatować, aby głosowali zgodnie z interesami politycznymi Niemiec i wreszcie jak szanowano naszą suwerenność w czasie ostatniej inwazji na Europę, sprowokowanej przez Angelę Merkel i przez nią realizowaną, z pogwałceniem wszelkich traktatów i porozumień, to pytam - kto dał im prawo? Zresztą jakie prawo?, to znowu czysta germańska buta, zawinięta w mit romantycznego wojownika, niosącego cywilizację na dziki wschód. Póki Niemcy będą Niemcami, tej buty się nie wyzbędą. Będą dalej nas i siebie faszerować stereotypami, które Reymont ustami Borowieckiego określił mianem rozmyślań świni o orle.
Ktoś kto tego nie dostrzega, grzeszy wobec pokoleń poprzednich, a przede wszystkim następnych. Chyba, że polskości nie przeżywa i nie traktuje jej jako wartości. Takich oczywiście jest wielu, ich sprawa, ale niech ode mnie nie wymagają abym nagle zobaczył w Niemcach przyjaciół.
My Polacy jesteśmy z innej tradycji. Pawła Włodkowica i jego antykrzyżackich wystąpień, w których wskazywał siłę ducha i miłości bliźniego jako zasadę polityki i akcji chrystianizacyjnej. Niemcy nigdy tego nie zrozumieli i nie zrozumieją. Możemy z nimi prowadzić interesy, ale nigdy nie próbujmy się zaprzyjaźniać. To nie jest towarzystwo dla nas.
Inne tematy w dziale Polityka