kelkeszos kelkeszos
2768
BLOG

Fanga. Jak Rafał Otoka - Frąckiewicz wygrał wybory

kelkeszos kelkeszos Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 58

Wprawdzie stosowanie wulgaryzmów tak dziś spowszedniało, zwłaszcza pośród ludzi zaliczających się do profesorskich elit, że rozważania na temat używania przekleństw wydają się mocno archaiczne, ale jednak wciąż w tym zakresie zdarzają się sytuacje prowokujące do myślenia o tych wstydliwych zasobach języka.

I oto tuż przed wyborami ujrzała światło dzienne i zyskała ogromną popularność wypowiedź, w której zastosowanie wulgaryzmów było nie tylko uzasadnione, ale absolutnie niezbędne, bo inaczej nie miałaby sensu, ani nie stanowiłaby takiego nośnika emocji, jakim się stała. Chodzi oczywiście o wybitną, podkreślam - wybitną mowę Rafała Otoki - Frąckiewicza, jaką wygłosił na swoim kanale tuż przed dniem wyborów. Pewnie znawcy Kwintyliana, Cycerona, Demostenesa, czy innych słynnych retorów oburzyliby się na przyznanie rangi "mowy" temu co zrobił popularny Redaktor, bo forma nie ta, kłopoty z dykcją i konstrukcją wypowiedzi były wyraźne, ale te wszystkie niedoskonałości nie zmieniają tu istoty rzeczy. Po prostu w natłoku tych wyuczonych formułek z różnych debat i wystąpień, gdzie wszyscy gadają tak jak im każą specjaliści, Rafał Otoka - Frąckiewicz zachował się jak Kazimierz Pawlak w "Kochaj albo rzuć" i zamiast dukać "nadejszła wiekopomna chwila" przywalił fangę wyprowadzoną prosto spod serca i osiągnął efekt podobny do tego z filmu.

Początkowo myślałem, że tylko mnie to tak poruszyło, ale szybko przekonałem się, że piorun walnął w ogromną rzeszę ludzi, a mowa o pierwszym dwudziestoleciu po tzw. transformacji rozeszła się migiem w setkach tysięcy odsłon, u ogromnej większości słuchaczy pamiętających tamte czasy wywołując podobne uczucia. Co najmniej konieczności wejścia pod prysznic i nie wychodzenia stamtąd przez godzinę. I choć nie uważam się za człowieka nadmiernie wrażliwego i łatwo ulegającego bodźcom, to słowa Rafała Otoki - Frąckiewicza wgniotły mnie w glebę, od razu stawiając przed oczyma masę sugestywnych obrazów, jakie od dzieciństwa mam w pamięci, i jakie budowały ten świat, z którego nie mamy jak się wyzwolić. My i oni. My zwyczajni ludzie wtłoczeni od dziesięcioleci, albo nawet stuleci w tę Polską biedę, w której zaspokajanie potrzeb podstawowych przychodzi z trudem, utrata krwią i potem wywalczonych dóbr jest czymś zwyczajnym, a w codzienny życiu "cetno" najczęściej przegrywa z "lichem" i oni, ci lepsi, bogatsi, europejscy, ba światowi, o zawsze ruchomych horyzontach, z kraju "miła oku, wdzięcznym ożywiona chłodem, witaj kraino mlekiem płynąca i miodem", gdzie my zawadzamy, bo brzydko wyglądamy, mówimy, pachniemy, mieszkamy i jemy, a co najgorsze - brzydko myślimy, ściągając na siebie jakże zasłużoną pogardę.

To wszystko plastycznie przedstawił Rafał Otoka - Frąckiewicz, nikogo z tych lepszych, czystszych i piękniejszych nie oszczędzając. Nie tylko "tych co zwykle", nadętych głupków z rodzimej hołoty zwącej się elitą, ale także tych "naszych", działających realnie na rzecz "ludu", ale tak jakoś z zatkanym nosem, a nie "con amore". Dostało się zatem także i Jarosławowi Kaczyńskiemu ze wszystkimi dworzanami, co miało o tyle uzasadnienie, że pamięć "piątki dla zwierząt", w której forsowaniu Prezes wyszedł poza nieprzekraczalne linie, obrażając ludzi ciężkich i niewdzięcznych zawodów, wciąż jest niezasypanym rowem między dołem rzeźników, rolników, masarzy, garbarzy, a wyżynami żoliborskiej inteligencji. I te rowy, a nawet kaniony są w Polsce od dawien dawna, choć teraz mają wyjątkowo przykre skutki, bo rozdźwięk między dwoma światami zaczyna skutkować zupełną niesterowalnością Kraju, w którym najsilniej rząd dusz dzierży pogarda.

Pięknie choć brutalnie opowiedział to Rafał Otoka - Frąckiewicz, powołując najlepszego możliwego świadka, własną skórę. Ale, czy tylko własną, czy też może w tej skórze "skrzywdzonych i poniżonych", że powołam Dostojewskiego chodziły miliony ludzi, których wysiłki aby przeżyć, wychować dzieci i się nie upodlić, były tak nieestetyczne z punktu widzenia tych, którzy nigdy niczego nie musieli, bo samo pod nos przychodziło?

Sprowokowany słowami Redaktora, przypominałem sobie różne sceny ze swojego życia, a jego różne zawikłania, w których mogłem się uważać za dziecko szczęścia, zwłaszcza w zestawieniu z milionami innych, podobnych mi ludzi, pozwoliły mi na zajmowanie wielu dogodnych stanowisk obserwacyjnych, wiele mówiących o tym kim jestem sam i kim byli moi rówieśnicy, startujący w dorosłość u schyłku komuny, albo na początku "przemian". Nie doczekały się tamte czasy, ani tamte losy dobrych ujęć literackich, albo filmowych. Uruchomione wtedy mechanizmy selekcji wyrzuciły tych, mogących z czuciem, wiarą, miłością i talentem to wszystko opowiedzieć poza nawias  rynku "kultury i sztuki" zostawiając na nim właściwie urodzone dzieci i dopiero przypomniane w krótkich formach publicystycznych, zaczynają żyć w naszej pamięci i wywoływać ponure wspomnienia.

Sam mam takich obrazów dziesiątki, jeśli nie setki i choć różne zbiegi okoliczności pozwoliły mi na uniknięcie tych wszystkich "głodnych" doświadczeń jakie stały się udziałem milionów ludzi, to i tak zarejestrowałem w życiu masę zdarzeń ze swojego cv, które do dziś wywołują gniew, zwłaszcza gdy widzę pogardę jaka się wciąż na nas leje ze strony niedorozwiniętych polskojęzycznych elit, w za dużych samochodach, rozprawiających o "dzieleniu Polaków".

I gdybym miał znaleźć jakiś charakterystyczny moment, gdy owo "dzielenie Polaków" szczególnie wryło mi się w pamięć, to pewnie ważne miejsce zająłby tu błahy epizod z 1987r. z Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, gdzie przed rozpoczęciem studiów odbywaliśmy studenckie praktyki robotnicze. W dzień wypłaty byliśmy w ostatniej kolejności obsługiwania, a kasa była czynna do 16. Umęczona do granic kasjerka chciała iść do domu równo z tą godziną, ale to oznaczało, że nie dostaniemy pieniędzy. To był piątek, a zatem wiadomo - sobota, niedziela wyścigi - więc mi zależało na wypłacie. Poprosiłem kasjerkę, żeby została, a ja zbiorę od kolegów po pięć dych, żeby jej to wynagrodzić. Większa część się oburzyła na taką propozycję i poszła do domu z najgłośniej krzyczącym na bezczelność kasjerki synem znanego adwokata, który zresztą potem zrobił wielką karierę. Zostało nas kilkunastu, wypłatę dostaliśmy, z tym, że kilku panów późniejszych mecenasów odmówiło dania tych pięciu dych, więc musieli zapłacić za nich ci co zachowali się fair. Sami porządni ludzie, jak jeden mąż z nieprawniczych domów. Po tej sprawie wiedziałem z kim mam do czynienia.

Oczywiście prawie całą wypłatę przegrałem w dwa dni na wyścigach, ale moich sympatyków uspokajam - odegrałem się z nawiązką w miesiąc później.

We właśnie zakończonych wyborach wszyscy czekali na piarowskie "gejmczendżery", a okazała się ni niepozorna mowa, w której wulgaryzmy pokazały swoje piękno i precyzję w opisie istoty rzeczy. Dziękuję Panie Rafale!



kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (58)

Inne tematy w dziale Polityka