Z prezydent Gruzji (urodzona we Francji) Salome Zurabiszwili
Z prezydent Gruzji (urodzona we Francji) Salome Zurabiszwili
Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
56
BLOG

Gruzińskie porządki

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Szczęście Gruzji to fakt, że 85 procent jej mieszkańców chce, aby ich ojczyzna była częścią Zachodu, a nie Wschodu. Nieszczęściem, że podziały polityczne są niesłychanie głębokie, dzielą kraj na w zasadzie dwie równe połowy, trochę jak w Polsce czy USA. No i że oponenci władzy, obojętnie kto rządzi i kto jest w opozycji – niestety, trafiają do więzienia.

Trzeba wspierać Gruzję

My, w Polsce i my, w Unii Europejskiej nie jesteśmy i nie powinniśmy być ani niechcianymi nauczycielami, ani tym bardziej prokuratorami czy sędziami. Jeżeli zdecydowanie – i słusznie – protestujemy przeciwko ingerencji UE czy jej najważniejszych krajów w nasze wewnętrzne sprawy – to i my nie powinniśmy tego robić. Na pewno natomiast musimy wspierać NATO-wskie i europejskie (UE) aspiracje Tbilisi. To po prostu im się należy – i leży w naszym interesie.

Oto wnioski po mojej ostatniej wizycie w tym najbliższym Zachodowi państwie Południowego Kaukazu (uparcie zwanego przez Rosjan „Zakaukaziem”). Kilka dni spędzonych w kraju, w którym polski prezydent profesor Lech Kaczyński ma kilka ulic i pomników i w którym urodził się inny prezydent RP(!) Władysław Raczkiewicz, pozwoliło mi jeszcze bardziej zrozumieć kraj nie tak bliski geograficznie, ale tak bardzo bliski politycznie i po ludzku.

Przyleciałem do Tbilisi nocnym samolotem z Warszawy – podróż trwa trzy godziny – i chwała LOT-owi, że utrzymał to ważne nie tylko komunikacyjnie, ale geopolitycznie połączenie. Różnica czasu między Polską a Gruzją, gdy tam przyleciałem ze środy na czwartek, wynosiła dwie godziny (na Kaukazie do przodu oczywiście), ale gdy wylatywałem stamtąd w niedzielę rano – już aż trzy. Po prostu mądrzy Gruzini czasu nie zmieniają, a my, póki co, jeszcze tak.

Z francuskiej dyplomacji na prezydenta Gruzji

O czym mówi się w kuluarach dyplomatycznych, wśród dyplomatów z Zachodu, w Tbilisi? Na przykład o tym, że liderzy dwóch głównych formacji różnią się – poza polityką – także „geografią wykształcenia”. Opozycja ze Zjednoczonego Ruchu Narodowego (UNM), założonego przez Micheila Saakaszwilego, zdobywała szlify na uczelniach amerykańskich i brytyjskich – choć akurat sam „Misza”, jak go wciąż nazywają zwolennicy, studiował w Strasburgu, gdzie zresztą poznał swoją pierwsza żonę Holenderkę, Sandrę Roelofs. Natomiast obóz rządzący czyli GD – „Georgian Dream” – „Gruzińskie Marzenie” to absolwenci prestiżowych uczelni francuskich. Najlepszym tego przykładem jest prezydent kraju, Salome Zurabiszwili. Urodzona w rodzinie gruzińskich emigrantów we Francji, którzy nigdy nie zaakceptowali sowieckiej okupacji swojej ojczyzny – do Gruzji przyjechała po raz pierwszy w wieku dopiero 34 lat, gdy ZSRS chylił się ku upadkowi – był wówczas rok 1986. Skończyła elitarną paryską Szkołę Nauk Politycznych – Science Po i pracowała we francuskim MSZ.

Reprezentowała Paryż we Włoszech, USA i Afryce (Czad), aż w końcu została ambasadorem w ... Tbilisi. Jeszcze w pierwszych latach XXI wieku służyła we francuskiej dyplomacji, by płynnie w 2004 roku przejść na stanowisko szefa MSZ Gruzji w pierwszym rządzie Saakaszwilego. Ustąpiła po 1,5 roku, gdy atakowano ją, że wciąż pobiera pensję z ministerstwa spraw zagranicznych w Paryżu. Nieskutecznie kandydowała na mera Tbilisi, aby po latach zostać prezydentem całego państwa (2018 rok – i prawie 60 % w II turze).

„Opcja anglosaska” i „opcja francuska”

Podobnie premier Irakli Garibaszwili – który jest premierem już po raz drugi, a wcześniej był szefem kluczowego resortu czyli MSW. Jest absolwentem Uniwersytetu Paryskiego – z gośćmi z zagranicy rozmawia i po angielsku (jak ze mną) i po francusku. Skądinąd minister sprawiedliwości w rządzie „Gruzińskiego Marzenia” w latach 2012-2020, a od zeszłego roku minister kultury Tea Celukiani to też polityk wyedukowany we Francji (po Uniwersytecie w Lyon).

Oczywiście są też i tacy, którzy kończyli studia w Moskwie, a nawet dopiero niedawno zrzekli się rosyjskiego obywatelstwa, jak Giorgi Gacharia, były premier (do lutego tego roku), wicepremier oraz szef MSW, który dopiero w roku gdy objął stanowisko ministra (2016-gospodarki) pozbył się paszportu Rosji. Teraz jego formacja jest „trzecia droga” miedzy skazanymi na fundamentalna rywalizację Gruzińskim Marzeniem a UNM – i jednocześnie trzecia siła w ostatnich wyborach lokalnych (startował jako komitet „Gacharia dla Gruzji”). Uważany jest też za jedynego poważnego polityka wprost prorosyjskiego...

Anteny satelitarne i pranie za oknem…

Dość polityki. Z Tbilisi jadę na północny Zachód. Po prawej Bebnisi i Ruisi. Mijam Kwerę i Agorę. Jestem na równinie z majaczącymi na horyzoncie po obu stronach górami. Kręta droga w kierunku okupowanej przez Rosję Abchazji. Ale co z tego, że kręta, jeśli nasz kierowca chyba chce być pierwszym Gruzinem w Formule 1. Niespecjalnie przejmuje się kolejnymi ograniczeniami: 70 kilometrów na godzinę, 50, 30... Sporo autostopowiczów. Wszyscy to mężczyźni od dwudziestu do czterdziestu paru lat. To nie turyści. Jadą do pracy.

Ubisa w lewo, Goresza w prawo. Gruzja w budowie. Powstają nowe mosty i wiadukty, przebudowywane i poszerzane są drogi. Co chwila tablice po gruzińsku i angielsku z przeprosinami za utrudnienia na drodze. Mijam rzekę Dzirule. Za mostem po lewej krowa – a jest tu ich bez liku – a po prawej stoisko z wyrobami rzemieślniczymi. Miasto Szrosza. Ograniczenie do 30 km/ h, ale kierowca koncentruje się nie na znakach, ale na treningu do F-1. Jadę busem, który z powodzeniem ściga się z samochodami osobowymi. Po przeciwległej stronie dwa samochody na zakręcie wyprzedają ciąg ciężarówek... Widocznie kandydatów do Formuły -1 jest w tym kraju znacznie więcej. Trzęsie strasznie . Ostatni raz pamiętam taka jazdę z Angoli, z dekadę temu, ale wtedy to było safari w „terenówce”, a nie „normalne” auto na „normalnej” szosie.

Miasto Szoropani. Bloki z wielkiej płyty, jak w Polsce kilkadziesiąt lat temu. Obok licznych anten satelitarnych wszędzie sznury z praniem. Widok dość upiorny. Jakby „Fin de siecle”–koniec wieku w rzeczy samej. A może po prostu „czas przeszły dokonany”? Albo „umarła planeta”?

Przekraczam rzekę Kwirile. Wreszcie widzę rodzimy, gruziński fast-food „Georgia”. To znak, że lokalna gastronomia, w kleszczach bogatych koncernów zagranicznych jeszcze jakoś się broni ... Gruzja. Gruzja wielobarwna. Nęcąca i zadziwiająca. Bliska i daleka. Ale na pewno po jasnej stronie mocy.

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (04.11.2021)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka