Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
165
BLOG

„Powstanie chłopców pełne”- i babcia Bronisława...

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Kreślę te słowa w dzień szczególny: 1 sierpnia. Z pamięci cytuję: „Powstanie chłopców pełne/ Powstanie pełne snów/ I tamte pieśni rzewne/ I tamten pożar głów”. Tak po wojnie pisał o tym czasie uczestnik zrywu sprzed 75 lat ksiądz Jan Twardowski. Jako dzieciak chodziłem na niedzielne msze do kościoła sióstr wizytek, gdzie o dziesiątej kazanie miał właśnie ksiądz Jan, a potem z mamą spacerkiem na plac Zamkowy, aby w cukierni na rogu ze Świętojańską (dziś jest tam restauracja) zjeść babeczkę za dwa złote. Pamiętam dotąd ich smak…

Gdy byłem studentem to na ćwiczeniach u nieżyjącego już rektora Uniwersytetu Wrocławskiego profesora Wojciecha Wrzesińskiego w studenckiej debacie broniłem tezy, że Powstanie A. D. 1944 było … niepotrzebne. I znalazłem na to dziesiątki argumentów. Co nie zmienia faktu, że najniżej jak tylko można kłaniać się należy przed patriotyzmem tych, często bardzo młodych, ludzi, którzy bez wahania składali życie na ołtarzu Ojczyzny. Nie przekreśla to sensu pytań o racjonalność powstania tego i szeregu innych. To nie jest żadne tabu. Tego dyskursu tłumić nie należy, na przykład odwołując się do wyższych patriotycznych racji. Argumentem „za” Powstaniem nie jest na pewno to, że „warszawiacy tego chcieli”. Patriotyczne emocje oraz uzasadniona chęć odwetu na Niemcach za pięć lat egzekucji i poniżania nie mogą być uzasadnieniem decyzji polityków i dowódców wojskowych.

Żeby jednak było jasne: po stokroć bliżsi mi są ci w obozie patriotycznym, stanowiący zresztą znakomitą większość, którzy hołdują kultowi Powstania Warszawskiego niż komuniści i kosmopolici-ci, którzy Powstanie z 1944 roku zohydzali i zohydzają jako przejaw polskiej głupoty. Z tym państwem nie chcę mieć nic wspólnego.

Sądzę, że za mało w kontekście PW’44 mówimy o ludności cywilnej – jej cierpieniach, jej ofierze, jej poświęceniu i patriotyzmie. Uważam to jako historyk, ale też jako osoba, której część rodziny – ze strony ojca- wyszła po upadku powstania ze stolicy i przeszła obóz w Pruszkowie. Zresztą wtedy z jednego z transportów jadących w nieznane uciekł 10-letni chłopak, który po niespełna 20 latach po Powstaniu został moim ojcem. Mały Henio dał dyla Szwabom w okolicach Końskich, w Świętokrzyskiem. Znalazł zresztą schronienie u miejscowego księdza, co zawsze z wdzięcznością podkreślał.

Ale ojciec, zanim uciekł Niemcom, najpierw uciekł babci Bronisławie z domu na Wareckiej 9, aby pomagać przy powstańczej poczcie. Tak, ta sama babcia Bronia, cicha, skromna, niepozorna, w której mieszkaniu pierwszą noc po wyprowadzeniu z getta spędzały żydowskie dzieci. Nie ma drzewka w Yad Vashem, nigdy o to nie zabiegała, w czasie wojny współpracowała też z kontrwywiadem AK – to zresztą temat na osobną opowieść. Ojciec babci, czyli mój pradziadek Bronisław, towarzysz sztuki drukarskiej, drukował „bibule” podczas okupacji niemieckiej – a wcześniej, za zaboru rosyjskiego, „Robotnika”, bo był w PPS-ie Piłsudskiego.

O nich i o tysiącach żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego myślę w tę szczególną rocznicę – z największą czcią.

*tekst ukazał się w tygodniku „Gazeta Polska” (07.08.2019)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura