echo24 echo24
3044
BLOG

W pewnym sensie rozumiem Marię Nurowską

echo24 echo24 PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 125

UWAGA! Notka ta nie jest oczywiście pochwałą PRL-u, lecz krytyką PRL-u bis, jaki nam obecnie zafundowało Prawo i Sprawiedliwość

Portal internetowy Salon24 news – vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1008749,nurowska-o-swietnym-sondazu-dudy-juz-wolalam-polske-pod-protektoratem-rosji informuje:

Maria Nurowska kolejny raz zaskakuje kontrowersyjnymi tezami na wieści o sytuacji politycznej. Pisarce nie spodobał się sondaż, w którym blisko 60 proc. wyborców uważa Andrzeja Dudę za faworyta w wyborach prezydenckich. - Nie chcę Cię takiej Polsko - oświadczyła. - 60 proc. Polaków chce głosować na Dudę. Oto maluje się obraz Polski 2020. W Pałacu Prezydenckim nieodpowiedzialny człowiek, w Filharmonii pan Zenek, w Sejmie większość to cyniczni, chciwi stanowisk i kasy posłowie. W rządzie podobnie - napisała Nurowska. - Nie chcę Cię Takiej Polsko! Już wolałam Cię pod protektoratem Rosji: byliśmy wszyscy raczej niebogaci materialnie, ale za to duchowo. Czytaliśmy Gombrowicza, wiersze Barańczaka, do teatru chodziliśmy na"Dziady", Kościół był dla nas wsparciem - dodała pisarka. - Nie chcę Cię takiej Polsko - powtórzyła Nurowska…

A teraz postaram się Państwu w krótkich żołnierskich słowach wyjaśnić, dlaczego zaczynam rozumieć Marię Nurowską.

Jesienią 2015 cieszyłem się razem z PiS-em wygranymi wyborami o czym w notce pt. "Nie myślałem, że dożyję Polskich moich marzeń" - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/679567,nie-myslalem-ze-dozyje-polski-moich-marzen , tak pisałem, cytuję:

"Przed paroma godzinami pan prezydent Andrzej Duda powołując na urząd premiera posłankę Beatę Szydło rozpoczął swoje wystąpienie od słów: Szanowna Pani Premier! Szanowny Panie Premierze! Dlaczego? Bo od dzisiaj Polska ma Premiera rządu i duchowego Naczelnika narodu, który niegdyś był premierem. Wzruszenie nie pozwala mi pozbierać myśli, by wyrazić, co czuję (…)

PIS właśnie wygrał wybory. Ale nie oszukujmy się i powiedzmy otwarcie, że niezależnie od bezspornie gigantycznej pracy wspomaganej przez Jarosława Kaczyńskiego Beaty Szydło i jej sztabu wyborczego, paradoksalnie, PIS wygrał te wybory w dużym stopniu dzięki Platformie Obywatelskiej, która w kampanii wyborczej odsłoniła swoje prawdziwe oblicze pokazując, że głoszona przez nią polityka miłości zmieniła się z czasem wynaturzoną nienawiść do prawicy, nienawiść, która osiągnęła tak irracjonalne rozmiary, że straszenie PIS-em przestało działać.

Nie oszukujmy się jednak i powiedzmy szczerze, że ludzie żelaznego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, mimo, że Jarosław Kaczyński po wygranych wyborach zapowiedział, że nie będzie zemsty i odwetu, nie zaczną z dnia na dzień kochać tych, którzy ich przez ostatnie lata w ordynarny i brutalny sposób wyśmiewali, lżyli i poniżali odżegnując od czci i wiary. Bo po prostu "dorzynania watah" i sikania na znicze złożone pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim po smoleńskiej tragedii narodowej zapomnieć się nie da. Na szczęście tych, którzy sikali nie będzie już w nowym Parlamencie bo, im Polacy właśnie czerwoną kartkę pokazali przy urnach wyborczych.

Słowem Polsce potrzebne jest teraz jak powietrze pojednanie narodowe, jako warunek sine qua non by polskie sprawy rzeczywiście ruszyły do przodu. Co oczywiście nie znaczy, że o tym, co było złe należy zapomnieć, a wręcz przeciwnie ci, którzy dopuścili się czynów niegodnych powinni ponieść stosowne i przewidziane prawem konsekwencje.

I choć gromy spadną mi teraz na głowę zaryzykuję stwierdzenie, że PIS do takiej powszechnej zgody nie jest w stanie doprowadzić, bo mówiąc zwyczajnie po ludzku jego działacze, szczególnie ci starsi, jak Terlecki, Kuchciński, Lipiński, którym nadal powierzono stanowiska decyzyjne w państwie nie zmienią już mentalności obciążonej zaszłościami jeszcze z czasów komuny, kiedy doznali zbyt wielu upokorzeń poczynając od okrągłego stołu, poprzez Smoleńsk, kończąc na skazaniu Mariusza Kamińskiego.

Co zatem robić?

Otóż uważam, że w zaistniałej sytuacji Polaków może ze sobą pojednać młody prezydent Duda, który pomagając PIS-owi w kampanii parlamentarnej spłacił już dług wdzięczności wobec Jarosława Kaczyńskiego za wystawienie jego kandydatury w wyborach prezydenckich.

I choć zabrzmi to dla niektórych szokująco uważam, że właśnie teraz, po wygranej PIS-u, pan prezydent Duda powinien się od partii Jarosława Kaczyńskiego formalnie zdystansować, podobnie jak przed kilkoma laty zdystansował się od Unii Wolności - i publicznie zadeklarować, że czyni to w imię tego, iż rzeczywiście, a nie tak, jak prezydent Komorowski, chce być prezydentem wszystkich Polaków.

Powiem więcej. Paradoksalnie w realizacji tego wielkiego wyzwania prezydentowi Dudzie może pomóc fakt, że karierę polityczną zaczynał w partii premiera Mazowieckiego, co mu kiedyś wytknąłem na blogu, lecz jednak po głębszym przemyśleniu sprawy doszedłem do wniosku, że ta zaszłość teraz może mu teraz pomóc w odzyskaniu sympatii światka platformerskiego, które jego przejście z Unii Wolności do PIS-u potraktowało, jako zdradę.

Wszakże jest kolejny warunek by prezydent Duda mógł się stać prezydentem wszystkich Polaków.

Otóż, pan Prezydent, żeby się nie narazić tym razem środowisku pisowskiemu musiałby wyzbyć się piętna podświadomej uległości wobec poprawnego politycznie i zdominowanego przez sympatyków Platformy Obywatelskiej "opiniotwórczego" salonu III RP, którą to uległość na swój prywatny użytek nazywam „salonowo celebryckim syndromem galicyjsko jagiellońskim” i bynajmniej nie o dynastię Jagiellonów mi chodzi. Moim zdaniem tym piętnem pan Prezydent się niechcący zaraził w czasie studiów i pracy na niegdyś szacownym i przezacnym uniwersytecie, który jednak w ostatnich dekadach został zdominowany ideologicznie przez para-feudalne rządy dusz zwichniętych etycznie post-komunistów o pezetpeerowskim rodowodzie. Uniwersytecie, który go wykształcił, a nie „ukształtował”, jak to mam nadzieję tylko przez grzeczność pan Prezedent powiedział na tegorocznej inauguracji roku akademickiego Jagiellońskiej fabryki dyplomów.

Słowem uważam, że głęboko zwaśnionych Polaków jest w stanie pogodzić tylko niezależny od partyjniackich układów prezydent – byle tylko „pokonana” Platforma i „zwycięski” PIS potrafiły się zdobyć na to, by mu w tym fundamentalnym dla losów Polski przedsięwzięciu nie przeszkadzać.

Dlaczego tak uważam?

Bo pan prezydent Andrzej Duda z własnego doświadczenia zna specyfikę, zalety i wady zarówno tych, dla, których nadrzędnym drogowskazem jest polska tradycja narodowo niepodległościowa pod hasłem BÓG, HONOR OJCZYZNA, jak i tych, którzy uważają, że w dobie globalizacji najważniejsze to liberalizm i rządzący światem pieniądz. I właśnie to osobiste doświadczenie pozwoli mu znaleźć potrzebne teraz Polsce jak tlen modus vivendi układające niezbędnie dla rozwoju państwa kompromisowe stosunki między Polakami o różnych poglądach.

Podsumowując. Sprawne rządzenie przy współpracy z prezydentem to działka pani premier Szydło, która moim zdaniem słuchając strategicznnych porad Jarosława Kaczyńskiego sobie z tym poradzi. Natomiast pojednanie zwaśnionych Polaków i zakończenie wojny polsko polskiej to już rola pana Prezydenta, który jest w stanie tego dokonać, jeśli PIS mu w tym nie będzie przeszkadzał i wykazując dobrą wolę polityczną pójdzie na ustępstwa, które zaproponuje pan Prezydent. Tak bym to widział na teraz, kiedy zgoda narodowa, sprawna koordynacja służb i głównych ośrodków władzy staje się szczególnie ważna...", koniec cytatu. 

-----------

Tak sobie wtedy wyobrażałem przyszłe sprawy polskie. A co zrobił Jarosław Kaczyński? Przewaga sejmowa tak mu zawróciła w głowie, że sobie uroił wielką Polskę będącą sercem Europy, Polskę, która sama sobie ze wszystkim poradzi. I co zrobił w konsekwencji? Bezceremonialnie zrzucił z sań Beatę Szydło, jak przestała mu być potrzeba i powołał na premiera bez reszty mu uległego bajarza Morawieckiego, którego fantasmagoryczne wizje będące pośmiewiskiem całej Europy prowadzą do wielkiej katastrofy, zaś z prezydenta Dudy zrobił sobie chłopca na posyłki.

I co. Kaczyński wespół z Dudą, z premedytacją upokarzając opozycję doprowadzili do nienotowanego w naszej historii podziału Polaków na dwa plemiona pałające do siebie iście wynaturzoną nienawiścią. A Kaczyński nadal dolewa oliwy do ognia i tuż przed Bożym Narodzeniem w świątecznym prezencie, z premedytacją zafundował Polakom prezent obrażający, co najmniej połowę naszego społeczeństwa, - mam na myśli akt złej woli, jakim było wepchnięcie do Trybunału Konstytucyjnego, przepraszam za wyrażenie prostaczki Krystyny Pawłowicz i komucha Stanisława Piotrowicza. Nigdy nie zrozumiem, co Jarosław Kaczyński chciał w ten sposób osiągnąć? Bawi go to? Chciał się za coś zemścić i kilka milionów Polaków upokorzyć? Pokazać siłę PiS-u? Zastraszyć ludzi? Albo, co jeszcze gorsze jakieś własne kompleksy bawieniem się Polską sobie zrekompensować?

Czy naprawdę Polacy nie zdają sobie sprawy, że to jest już początek polexitu? Przecież Jarosław Kaczyński jest karygodnie nielojalny wobec Unii Europejskiej. Dlaczego? Bo pieniądze od Unii wziął, a teraz łamie wszelkiego rodzaju traktaty i procedury unijne, łamie unijne prawo, łamie lub obchodzi Konstytucję Rzeczpospolitej, a prezydent Duda bez szemrania to wszystko podpisuje. Ale Kaczyński zapomina o tym, że do Victora Orbana nie dorasta i nie dorośnie. Dlatego uważam, że to, co robi Kaczyński jest drogą donikąd. Bo jest tylko kwestią czasu, kiedy Unia Europejska nas za przeproszeniem za zbity pysk wyrzuci, a sojusznik Trump, który jest bezdusznym biznesmenem, jak tylko się zorientuje, że Polska przestaje kupować złom militarny od USA, powiem przez grzeczność, plecami się do nas odwróci. Przypomnijcie sobie na litość Boską, jak było, gdy nas w 1939 napadły Niemcy. Wszyscy nas olali.

I jak Kaczyński będzie nadal przeginał, to nie napadną na nas czyjeś czołgi, lecz żydowskie banki, które w trzy dni położą Polskę na łopatki, - i nikt nawet palcem nie kiwnie żeby nas ratować.

O tym, co Gliński zrobił z naszą kulturą, Gowin z nauką polską, a Zalewska z polskim szkolnictwem nawet nie wspominam bo się wstydzę. No i to potworne, odbierające ochotę do życia pisowskie chamstwo z twarzami pani Pawłowicz, Piotrowicza et consortes. PiS stał się partią intelektualnie antyestetyczną, a Kaczyński z Jackiem Kurskim zrobili jamochłona od disco polo polskim bohaterem narodowym.

Ja nie takiego PiS-u chciałem. Ja się czuję zdradzony przez PiS. Herbertowsko zniesmaczony. Przybity, w siebie wklęśnięty i do ściany przyciśnięty. Bo znów wszystko, jak za komuny, tylko ludzie przefarbowani i wystrój zmieniony. Ale komuniści przynajmniej stwarzali pozory, że liczą się z ludźmi.

Powodem napisania niniejszej notki było to, co aktualnie wyprawia zdemoralizowany przewagą sejmową i nieodpowiedzialnie bawiący się Polską Jarosław Kaczyński. Nie wykluczam także możliwości, że to, co wyczynia pan Prezes to nie do końca kontrolowane odruchy desperackie wynikające z podszycia strachem o poważne konsekwencje konstytucyjno prawne w przypadku oddania władzy przez jego partię. Innych racjonalnych powodów zachowań Jarosława Kaczyńskiego nie widzę. Zaś tłumaczenia się chęcią dekomunizacji naszego państwa nie przyjmuję do wiadomości, gdyż w okresie swych pierwszych rządów (2005 - 2007) Prawo i Sprawiedliwość miało prezydenta, premiera, szefa IPN, prezesa NBP oraz dwie komisje weryfikacyjne. I choć były wszystkie potrzebne ku temu narzędzia, nie przeprowadzono wtedy najważniejszej reformy sankcjonującej odejście od ustaleń okrągłego stołu i dekomunizację polskiego państwa. Zaś argumentacja, że nie było wtedy wykładni prawnej, by ujawnić i ukarać winnych nie jest w stanie się obronić.

I dlatego właśnie coraz bardziej rozumiem Marię Nurowską.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Wniosek z lektury komentarzy Tępota "ortodoksyjnych pisowców" po prostu poraża!

Post Scriptum

Choć aktualnie konsekwentnie i bezlitośnie krytykuję PiS, to jednak gwoli sprawiedliwości, pragnę przypomnieć fragmenty mojego tekstu pt. „Trzeba koniecznie odkłamać wylansowany ostatnimi laty stereotyp myślowy, że „lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach” opublikowanego w dniu 21 marca 2011 przez Niezależną Gazetę Obywatelską – vide: https://ngopole.pl/2011/03/21/krzysztof-pasierbiewicz-dedykowane-opiniotworczemu-grajdolowi-intelektualistow-z-pewnej-elitarnej-plazy-w-juracie/  , cytuję (a puenta będzie na końcu):

Dwudziestego pierwszego grudnia 2010 r., w Kubie Dziennikarza „Pod Gruszką” w Krakowie, miałem zaszczyt uczestniczyć w nad wyraz interesującym spotkaniu z panem profesorem Andrzejem Nowakiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednym z tematów spotkania był problem wytłumaczenia genezy postępującej zapaści standardów polskiego dziennikarstwa, a pośrednio próba wytłumaczenia zjawiska irracjonalnie wysokich notowań Platformy Obywatelskiej w świetle nieudacznych poczynań Rządu Donalda Tuska. Dyskutowano także o bezkrytycznej postawie „dziennikarzy nowej generacji” wobec tych zjawisk, łącznie z przyzwoleniem na degradację i brutalizację życia publicznego w Polsce. Profesor Andrzej Nowak zarysował szereg niezwykle interesujących z naukowego punktu widzenia tez związanych z wyjaśnieniem przyczyn tego stanu rzeczy. Chciałbym tedy dodać również kilka swoich uwag do tej dyskusji, w oparciu o moje nie tyle naukowe, co życiowe doświadczenia, głównie z krakowskiego podwórka. Otóż wydaje mi się, że jedną z najważniejszych, o ile nie najważniejszą przyczyną wspomnianego stanu rzeczy jest zabieg socjotechniczny, który na swój prywatny użytek zwykłem nazywać „przynętą awansu społecznego”.

Otóż, jak starsi pamiętają, a młodsi niestety już nie, gdyż nie mieli się skąd o tym dowiedzieć, w latach powojennych (lata 40./50.) komuniści dokonali bardzo sprytnej socjologicznej sztuczki. Z zacofanej i zabiedzonej prowincji przerzucono wtedy do miast rzesze prostych i niewykształconych ludzi. Brano głównie tych „nijakich”, gdyż prawdziwy chłop ziemi nie chciał opuścić. W miastach, zazwyczaj w pobliżu zakładów przemysłowych, pobudowano dla nich nowe dzielnice, a w nich bloki z wielkiej płyty, które im się zdały pałacami. Potem im umożliwiono zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny. Ci właśnie ludzie, z grubsza okrzesani w hotelach robotniczych i temu podobnych ośrodkach krzewienia kultury masowej, przepoczwarzyli się z czasem w coś w rodzaju „przyzakładowych wierchuszek”. Słowem ni pies, ni wydra, albo, jak kto woli zdegenerowany twór bez rodowodu. Jednocześnie komunistyczna propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w ich świadomości zakodowało na trwałe w formie ślepej wdzięczności dla komuny. To ci właśnie ludzie stanowili służący wiernie stalinowskiemu reżimowi pierwszy rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa.

W następnym pokoleniu (lata 60./70.), ich dzieci pokończyły już częściowo studia tworząc grupę „nowej inteligencji”, drastycznie odmiennej kulturowo od ideałów inteligencji „starej” wywodzącej się z czasów przedwojennych. Tu skłaniałbym się ku zastąpieniu terminu „nowa inteligencja” określeniem „klasa ludzi wykształconych w pierwszym, bądź drugim pokoleniu”. Ta grupa społeczna od inteligencji „starej” różniła się głównie tym, iż nie wyniosła z domu praktycznie żadnych głębszych wartości. I choć nieźle wykształcona zawodowo, nie miała, świadomości, bądź jej nie dopuszczała, iż jest genetycznie skażona piętnem służalczej wdzięczności wobec komunistów, którzy umożliwili ich ojcom społeczny awans. Myślę, że to ci właśnie ludzie poparli, a jeszcze żyjący nadal popierają wprowadzenie stanu wojennego traktując generała Wojciecha Jaruzelskiego jako męża stanu. I w pewnym sensie nie można ich za to winić, gdyż tak ich po prostu wychowano.

Po upadku komuny wydawało się przez moment, że nastąpi odrodzenie prawdziwych polskich elit. Otóż nic bardziej złudnego, gdyż proces ten skutecznie storpedowali zbałamuceni przez pewnego redaktora wnukowie tych, których w latach 40./50. przesiedlono do miast. W tym przypadku, ten genetycznie służalczy, tym razem wobec post-komuny, materiał ludzki został wykorzystany, trzeba przyznać genialnie, przez owego redaktora poczytnej Gazety. Mechanizm był identyczny jak w okresie powojennym, czyli utwierdzenie ludzi w poczuciu społecznego awansu.

Mechanizm psychologiczny tej chytrej sztuczki jest następujący. Otóż, jeśli garbatemu powiedzieć, że się prosto trzyma, to, choć wie, że tak nie jest, chętnie w to uwierzy. Jeśli szarej myszce ktoś powie, że wygląda jak hollywoodzka gwiazda też się nie oprze pokusie uwierzenia w tę oczywistą nieprawdę. Podobnych przykładów można mnożyć wiele.

O ile sztuczka z „awansem społecznym prim” (tata 40./50.) polegała na utwierdzeniu prostych i niewykształconych ludzi w przekonaniu, że przynależą do lepszej od reszty społeczeństwa awangardy władzy ludowej, to trik z „awansem społecznym bis” (po upadku komuny) polegał na utwierdzeniu ich już z grubsza okrzesanych i lepiej wykształconych wnuków w poczuciu, iż przynależą do grupy światlejszych i bardziej od reszty społeczeństwa postępowych ELIT. W pierwszym przypadku wykorzystano ciemnotę i niedouczenie, w drugim zaś próżność, pychę i kompleksy ludzi, których na swój prywatny użytek nazywam „intelektualnie nowobogackimi”.

Bezsprzecznie genialny redaktor wspomnianej Gazety doskonale znał odbierającą rozum magiczną moc utwierdzenia „nowobogackiego inteligenta” w przekonaniu o przynależności do krajowej elity. Pan redaktor wiedział, że jak takiemu powie, że przynależy do crême de la crême III Rzeczypospolitej, to on nie dość, że w to głęboko uwierzy, to jeszcze będzie owego społecznego awansu bezkrytycznie bronił do ostatniej kropli krwi. Więcej, w obawie przed utratą nowego statusu wyróżniającego go ponad resztę „ciemnego” społeczeństwa, taki delikwent zrobi dosłownie wszystko, byle się świat nie dowiedział, co sobą reprezentuje naprawdę. I tu moim zdaniem leży tajemnica irracjonalnie wysokich notowań obecnie rządzącej Platformy Obywatelskiej, popieranej w znakomitej większości przez takich właśnie ludzi. Popierających bezkrytycznie, w obawie, że ewentualny upadek tej partii grozi weryfikacją elit, co dla nich oznaczałoby możliwość utraty ich awansu społecznego.

W tym miejscu jednak pragnę dobitnie zaznaczyć, że tych ludzi nie należy, broń Boże, społecznie dyskryminować. Trzeba im tylko uświadomić, jak im zawrócono w głowach. Że dali się nabrać Adamowi Michnikowi, iż przynależą do grupy społecznej, która jest bardziej światła, więc de facto lepsza niż reszta „obciachowej ciemnoty”.

Tu ważną rolą dziennikarzy jest wytłumaczenie tym ludziom, że choć w większości przypadków kulturalni i całkiem nieźle wykształceni, stanowią jednakże grupę inteligencji szeregowej, której daleko do krajowych elit. Więcej, trzeba ich przekonać, że utrata bądź wyrzeczenie się ich nieuprawnionego statusu (przynależności do elity) to nie żadna klęska, ale wręcz przeciwnie, powrót na sprawiedliwie im przynależny szczebel w hierarchii społecznej. Że jeśli się z tym pogodzą, staną się bardziej autentyczni, a co za tym idzie bardziej wiarygodni. Że nie będą się już musieli już bać o utratę nienależnego statusu. Że nie będą już musieli brnąć w zakłamanie. No i co najważniejsze, będzie im wtedy łatwiej się porozumieć z resztą społeczeństwa, że staną się znowu częścią narodowej wspólnoty. Może to właśnie tędy wiedzie droga do pojednania Polaków?

Dlatego uczciwi dziennikarze powinni stanąć na głowie by obnażyć zakłamanie, płytkość i pretensjonalność elit III RP. Jeśli się tego uda dokonać, stojąca na glinianych nogach doktryna Donalda Tuska i jego kolegów z boiska piłkarskiego rozpadnie się jak domek z kart, co powinno otworzyć drogę do pojednania Polaków.
Rodzi się, więc pytanie, jak to zrobić? Myślę, że desperackie próby zaprzeczania kłamliwemu stereotypowi, że „PIS to obciach” są drogą do nikąd. Ludziom tak zamieszano w głowach, że każda próba zmiany gęby przyprawionej PiSowi jest obecnie zdana na niepowodzenie, a wszelkie kroki w tym kierunku działają na korzyść partii rządzącej. Uważam, że naczelnym obecnie zadaniem uczciwych dziennikarzy, zarówno tych z prawej, jak i z lewej strony jest demaskowanie, wszystkimi możliwymi sposobami rzeczywistej jakości post-komunistycznych elit III RP. Trzeba bezlitośnie obnażać ich prawdziwy rodowód, mierny poziom, zakłamanie, miałkość ideową i bezpardonową hipokryzję. Bezlitośnie i konsekwentnie demaskować. Wiem, że to trudna i „niebezpieczna” gra, czego najlepszym przykładem może być Waldemar Łysiak, który kilkanaście lat temu odważył się zdemaskować kulisy różowego salonu. W efekcie nazwisko jednego z najbardziej poczytnych współczesnych polskich pisarzy zostało dosłownie wymazane z mediów. Przekonałem się również o tym na własnej skórze. W roku 1995, na drugi dzień po wyborze Aleksandra Kwaśniewskiego na Prezydenta, kiedy rankiem ogłoszono oficjalne wyniki, w odruchu desperacji napisałem coś w rodzaju listu otwartego, który wręczyłem wybranym znajomym z krakowskich kręgów biznesowych, artystycznych i naukowych. Oto jego tekst:

„W dniu zwycięstwa „Olka” pragnę pogratulować bezspornego sukcesu wszystkim zwolennikom grubej kreski, którzy pozostawili postkomunistów u władzy de facto na kilka pokoleń. Gratuluję również elitom naszej partii inteligenckiej, która przez kilka lat wmawiała Polakom, że to już nie ci sami komuniści. Największe gratulacje należą się jednak panu Adamowi Michnikowi i jego gazecie za to, że nawołując razem z panem Cimoszewiczem do pojednania przekonali ludzi do głosowania na postkomunistów. To nie naród należy winić za to, co się stało z polską 19-go listopada 1995 r. Krzysztof Pasierbiewicz Kraków, 20 listopada 1995”.

Reakcją na ten list był graniczący z furią ostracyzm krakowskiego salonu wpływu, a także dystans ze strony przyjaciół bojących się salonowi narazić. W efekcie, o ile przez całe lata dostawałem rokrocznie kilkadziesiąt zaproszeń do różnych krakowskich salonów, po moim liście zaproszenia prawie się urwały, z wyjątkiem kilku najbliższych przyjaciół, którzy mnie wciąż zapraszają okupując to jednak stresem i widocznym w ich oczach strachem bym przypadkiem nie wystrzelił z czymś politycznie niepoprawnym. Nie było to miłe doświadczenie, ale pozwoliło mi się przekonać naocznie, że tak zwany „salon III RP” to rodzaj „loży” ze świetnie zorganizowanymi nieformalnymi strukturami, której orężem jest zmowa milczenia i tak zwane przyprawianie gęby. Bo kiedy dziesięć lat później mój list opatrzony tytułem „Nabrani przez redaktora” przedrukował „Newsweek” (Nr 20/2005) okrzyczano mnie natychmiast lokalnym „PISowcem”, choć nawet nie wiedziałem, gdzie ta partia ma swoją siedzibę w Krakowie. Już wtedy jakakolwiek krytyka pod adresem obozu wywodzącego się z pnia Unii Demokratycznej kończyła się okrzyknięciem krytykującego PISiorem, oszołomem, ciemniakiem, a ostatnio obciachowym szaleńcem. W efekcie doszło do sytuacji iście kuriozalnych.

Podam dość zabawny przykład. Otóż od czasu, kiedy swoje poglądy ogłosiłem publicznie, jedna z moich przyjaciółek zaczęła wydawać imieniny w dwu turach. Przyczyną był szantaż krakowskich platformerskich salonowców polegający na tym, że jeśli ktoś się odważył zaprosić osobę „politycznie niepoprawną” zostawał z automatu usunięty z towarzystwa. Ponieważ mojej wieloletniej przyjaciółce w żaden sposób nie wypadało mnie nie zaprosić, zaczęła urządzać imieniny dwuetapowo. Salonowców zapraszała w pierwszej, a mnie w drugiej turze, na którą dopraszała ludzi spoza „towarzystwa”. Najsmutniejsze jest jednak to, że robiła to ze strachu przed zemstą salonu, narażając na szwank wieloletnią przyjaźń.

A wmawia się ludziom, że to Kaczyńscy podzielili Polaków. Nic bardziej błędnego. Dlatego rzetelni dziennikarze powinni uparcie przypominać, że Polaków podzielił już w roku 1995 wspomniany redaktor wpływowej Gazety Wyborczej wraz z pewnym miłośnikiem białowieskich żubrów. To wtedy Polska pękła na pół, rozpadając się na „lewacko” post-komunistyczną i „prawicowo” patriotyczno-solidarnościową, a resztki prawdziwej inteligencji udały się na emigrację wewnętrzną, na której pozostają do dzisiaj.

I tu mam kolejny apel do dziennikarzy myślących z autentyczną troską o Polsce. Trzeba koniecznie uaktywnić stojącą świadomie z boku sceny politycznej awangardę inteligencji wywodzącej się z tradycji przedwojennych. To wielki potencjał intelektualny. Muszą to jednak zrobić dziennikarze, bo politycy dowiedli, że tego nie potrafią. Ale jak? – zapytacie. A więc piszcie śmiało, dziesiątki, setki artykułów nawet, gdy tak zwane „oświecone” gremia będą was regularnie opluwać, niszczyć i wyszydzać. Piszcie prawdę! Odważnie! Nie bacząc, że inteligencja z awansu zrobi wszystko by zabić naruszających podstawy jej egzystencji posłańców złej nowiny. Więcej, uczcie młodych kolegów cywilnej odwagi oraz odporności na niesprawiedliwą krytykę i wredną intrygę.

Wielu komentatorów zastanawia się nad genezą szerzącej się w Polsce plagi nienawiści, przybierającej często formy wręcz wynaturzone. „Oświecone” media konsekwentnie oskarżają o ten stan rzeczy Jarosława Kaczyńskiego wmawiając Polakom, że to on jest powodem wszelkiego zła. A prawda jest taka, że nienawiść sieją ci, którzy się panicznie boją, że zostaną przez niego zdemaskowani. Bowiem zdają sobie sprawę, że ten szczwany is polityczny jest na tyle zdolny i odważny, iż może tego dokonać. Stąd ich patologicznie nienawistna agresja. Moim zdaniem ten sam rodzaj strachu zrodził ideę grubej kreski, wywołał zaciekły opór przeciwko lustracji.

Trzeba koniecznie odkłamać wylansowany ostatnimi laty stereotyp myślowy, że „lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach”. Uważam to za jedno z najważniejszych obecnie wyzwań dla uczciwych dziennikarzy. I należy zapomnieć o dumnej zasadzie nie zniżania się do poziomu przeciwnika, bo w ten sposób zostawiamy drugiej stronie monopol na bezkarność i jedynie słuszną rację. Samą dumą nigdy się nie wygra. Trzeba uaktywnić błyskotliwych dziennikarzy i dowcipnych satyryków, a także pisarzy. Odpowiednio wycelowana drwina daje częstokroć więcej niż długie, poważne wywody, szczególnie teraz, gdy młodzież prawie nic nie czyta. Trzeba odkłamać zakodowane podstępnie w mózgach wielu Polaków (oszołomionych upadkiem komuny i wchodzeniem do Europy) toksyczne slogany, że: patriota to oszołom; historia to zbytek; duma narodowa to antysemityzm; tradycja to ksenofobia; honor to przeżytek; sprawiedliwość to naiwniactwo; moralność to frajerstwo; wiara to ciemniactwo; normy etyczne to atak na wolności demokratyczne; skromność to nieudaczność; kombinowanie to sposób na życie; uczciwość to frajerstwo i tak dalej. Trzeba mówić i pisać ze zdecydowaną pewnością siebie i używać częściej języka jaki preferuje młodzież, również tego, który nas drażni. Trudno. Taki jest wymóg chwili. Szkody naprawimy później.
I trzeba Pisać! I to nie pięć, dziesięć czy piętnaście artykułów, ale sto lub więcej rocznie. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Trzeba wypracować jasny i przejrzysty program naprawy Rzeczypospolitej, coś na modłę narodowej dezynsekcji. A jest, o czym pisać, bo spustoszenia są ogromne. A jak braknie dziennikarzy niech piszą obywatele, mamy przecież wielu uzdolnionych ludzi. W przypadku dziennikarzy i komentatorów trzeba się dostosować do najnowszej mody, bo w przeciwnym razie przeciętny telewidz odruchowo przestaje słuchać nawet najsłuszniejszych racji. Dotyczy to również politycznych liderów. Niestety takie czasy. Nawet w imię najwznioślejszych ideałów nie przeskoczymy ogólnie lansowanych trendów. Choćby były naszym zdaniem śmieszne. Trzeba za wszelką cenę przywrócić Polakom umiejętność samodzielnego myślenia. Przykro mi o tym mówić, ale nawet w środowisku akademickim, w którym spędziłem kilkadziesiąt lat, wciąż jeszcze gros moich koleżanek i kolegów, nie wyłączając kadry profesorskiej, do godziny jedenastej przed południem nie ma własnego zdania. Dlaczego? Bo około dziesiątej kupują w uczelnianych kioskach Gazetę Wyborczą. Dopiero po przełknięciu, bez konieczności przeżuwania, gotowej papki informującej o obowiązujących trendach, powtarzają bezrozumnie podsunięte im sprytnie opinie i komentarze. Tak, nie bójmy się tego powiedzieć, że sprytnie sterowana bezmyślność zagościła na dobre również na naszych uczelniach.

Innym zagadnieniem jest zjawisko, które zwykłem nazywać „terrorem poprawności politycznej”. Ludzie znów zaczynają się bać głośnego artykułowania myśli, które mogłyby zostać uznane za „niepoprawne politycznie”. Podam tylko jeden przykład. W czasie ostatnich wyborów parlamentarnych, kiedy wychodziłem z uczelni portier mnie zagadnął, na kogo będę głosował. Kiedy odpowiedziałem, że na PIS wyraźnie ucieszony przyciągnął mnie do siebie i powiedział szeptem, cytuję: „już pięciu profesorów mi mówiło, że będą głosować na PIS, ale prosili o dyskrecję”. Myślę, że komentarz jest tutaj zbyteczny. Najsmutniejsze jest jednak to, że ci profesorowie zrobili to ze strachu. I to nie przed utratą pracy, czy jakimiś drastycznymi represjami. Oni to zrobili pod presją „terroru poprawności politycznej”, w obawie, że mogą zostać usunięci poza nawias tak zwanego „dobrego towarzystwa”.

Kolejnym zadaniem dziennikarzy jest, zatem odważne i systematyczne uświadamianie Polakom, że jesteśmy już od paru dobrych lat krajem formalnie demokratycznym, w którym prawo nie zabrania głośnego mówienia o swoich przekonaniach. Uważam, że większość rodaków nadal sobie tego nie uświadamia. Komuna zrobiła swoje. Trzeba, więc ludziom tłumaczyć, że swobodne wyrażanie myśli nie jest już przestępstwem. Trzeba ludziom przypominać, że już wolno głośno mówić. Więcej. Że czasem warto się nawet trochę narazić w imię dobrej sprawy. Charakterystycznym jest, że większość Rodaków wciąż, gdy rozmowa schodzi na tematy polityczne przysłania bojaźliwie dłonią usta i mamrocze pod nosem ledwie słyszalnym szeptem. Trzeba ludziom przywrócić odwagę swobodnego wyrażania myśli. Więcej, trzeba gremiom naukowym, oraz innym kształtującym opinię publiczną odważnie wytykać ich zachowawcze postawy. Tłumaczyć, że takie zachowania nie przynoszą chwały, a w wielu przypadkach są po prostu hańbiące.

Mimo tych wszystkich zagrożeń, na koniec chcę jednak powiedzieć coś optymistycznego. Ma rację pan profesor Andrzej Nowak pisząc we wstępie do książki „Od Polski do post-polityki”, że, cytuję: „martwi się o to, co się stało z demokracją, z Rzeczypospolitą, z Europą Wschodnią, z Europą. Co dzieje się z rzeczywistością w magmie płynącego z posłusznych (komu?) mediów przekazu „pi-ar”…, że następuje narastające poczucie rozpadu wspólnoty, którą stworzyły poprzednie pokolenia Polaków…, że należy rozważyć możliwość końca naszej historii”… Panie Profesorze! Ma pan po stokroć rację! Trzeba bić w dzwony i trąbić na alarm! Ale nie wolno nam się ani na moment załamać czy zwątpić. Wręcz przeciwnie, po tym, co się stało z Polską w ciągu ostatnich lat, każdy porządny obywatel, w miarę swoich możliwości, powinien teraz coś dać od siebie, w obronie naszego wielowiekowego dorobku…”, koniec cytatu z roku 2011.

-----------

A teraz Proponuję Państwu eksperyment publicystyczny. W zacytowanym wyżej tekście zamieńcie Państwo: nazwisko Donalda Tuska nazwiskiem Jarosława Kaczyńskiego; Gazetę Wyborczą zastąpcie Gazetą Polską; nazwisko Adama Michnika zastąpcie nazwiskiem Tomasza Sakiewicza; jakość elit III RP zastąpcie jakością śmietanki IV RP; terror lewackiej poprawności politycznej zamieńcie na gwałt pisowskiej poprawności politycznej; plagę nienawiści PO podmieńcie pandemią nienawiści PiS; program „Szkło Kontaktowe” zastąpcie programem „W tyle wizji”; oszołomów platformerskich zamieńcie ortodoksyjnymi pisowcami; ostracyzm platformersów wobec przeciwników politycznych zastąpcie ostracyzmem pisowców wobec Polaków inaczej niż oni myślących; formułę Konwencji Platformy Obywatelskiej zastąpcie formułą Konwencji Prawa i Sprawiedliwości…, - a przekonacie się Państwo, że miałem jednak rację pisząc o kilku lat, że Polsce jak kani dżdżu potrzebna jest całkowicie nowa jakość polityczna mogąca położyć kres hamującej rzeczywisty rozwój Polski wojnie o władzę między PiS i PO. Bratobójczej wojnie, która od lat powoduje buksowanie Polski. A Europa pierwszej prędkości, której się ta polska wojna nie podoba odwraca się od nas i bezlitośnie do ucieka przodu.

-----------------------

UWAGA! Tego jeszcze nie było! Portal Salon24 news sam się „ocenzurował”(dlaczego?), bo notka Salonu24 pt. „Nurowska o świetnym sondażu Dudy: "Już wolałam Polskę pod protektoratem Rosji" – vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1008749,nurowska-o-swietnym-sondazu-dudy-juz-wolalam-polske-pod-protektoratem-rosji , o do której się właśnie odniosłem, - zniknęła ze strony głównej po kilkunastu minutach. Cuda i dziwy się dzieją się na Salonie24. Źle to wróży!

Czytaj także: K. Pasierbiewicz, "Moja wina! Moja Wina! Moja bardzo wielka wina!" - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1008573,moja-wina-moja-wina-moja-bardzo-wielka-wina

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka