Moja piękna grażka
Moja piękna grażka
echo24 echo24
1196
BLOG

Podaj hasło!

echo24 echo24 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 58

Portal internetowy Salon24 newsvide: https://www.salon24.pl/newsroom/1030797,rafal-trzaskowski-dostal-login-i-haslo-do-posiedzenia-sejmu informuje:

„Rafał Trzaskowski dostał login i hasło do posiedzenia Sejmu…”

Mój komentarz:

A propos „hasła”, żeby trochę odpocząć od  polityki i tego przeklętego koronawirusa, - coś Państwu opowiem.

O tym, co widmo strachu może zrobić z ludźmi niech Was przekona ta oto przysięgam prawdziwa opowieść. Moja pierwsza żona nazywana Grażką, przepiękna, długonoga, rasowa blondynka i jedna z topowych modelek lat siedemdziesiątych posiadała pewną niezwykłą cechę charakteru, jaka w świecie mody jest wielką rzadkością. Bowiem ta adorowana przez wszystkich modelka, była niewymownie ciepłą, lubiącą dom rodzinny gospodynią utrzymującą ten dom w iście sterylnym porządku.

Pewnego roku, przed Wielkanocą, z ogromnym zapałem rozpoczęła obrządek świątecznych porządków. A że z domu wyniosła twarde przekonanie, iż najlepsza sprzątaczka jej w tym nie dorówna, sama umyła okna, wyprała firanki, wytrzepała dywany, wypastowała podłogi i zostawiwszy mieszkanie bez jednego pyłku udała się w wielki czwartek do rodzinnej Łodzi, skąd miała nazajutrz przywieźć od troskliwych teściów świąteczne smakołyki domowej roboty.

Nazajutrz, jak nie trudno zgadnąć nadszedł wielki piątek, dzień, w którym od dawna, tradycyjnie, chadzałem z przyjaciółmi na świąteczne jajko do znanej krakowskiej knajpy w hotelu „Pollera”. Były to uroczyste i przemiłe spotkania odbywane w gronie najbliższych przyjaciół, w większości ludzi nauki, sztuki i palestry, którą to tradycję zapoczątkowali z końcem lat sześćdziesiątych znani w Krakowie bliźniacy Wacek i Leszek Janiccy (bracia Kliemlicze z Potopu). W radosnej atmosferze czasu Wielkiej Nocy, w wirze żarliwych rozmów, plotek i dowcipów, ktoś nadto rozochocony zamówił z rozpędu o jedną flaszkę więcej niż zwykle, co wprowadziło wszystkich w tak szampański humor, iż żaden z biesiadników nie chciał się ruszyć do domu. Kelner jednak nalegał, że czas zamknąć knajpę.

Bóg winnej latorośli zrobił jednak swoje, a ja rozochocony świąteczną atmosferą, w myśl starej ułańskiej zasady, że "żyje się raz" obwieściłem zebranym, iż nie ma, co przerywać tak miło rozpoczętej świątecznej zabawy, więc zapraszam wszystkich do domu na małą wódeczkę.

Zakupiwszy w po drodze kilka flaszek żytniej, grono miłych gości opadło jak szarańcza na świeżo wysprzątane przez Grażkę mieszkanko. Przez szacunek dla pracy solidnej małżonki poprosiłem gości, by zdjęli obuwie, co jak się już niebawem sami przekonacie, miało kluczowe znaczenie dla puenty mojej opowieści.

Panie rozgościły się w kuchni gdzie przygotowały wymyślne zakąski z tego, co znalazły w świątecznej lodówce, panowie zaś zasiedli w salonie, z powodu braku miejsca na kremowym dywanie. Bankiet rozwijał się cudnie. A że magnetofon przeraźliwie rzęził obecny na imprezie Andrzej Sikorowski, który wtedy rozkręcał jeszcze jako student swój ledwie raczkujący kabaret „Pod Budą”, zasiadł do gitary i począł przygrywać. Spontaniczna Zorba w krakowskim wydaniu i żarliwe dyskusje z papierosem w ustach, zmieniły w mgnieniu oka wysprzątany salon w kompletną ruinę na wzór Hiroszimy po wybuchu bomby atomowej. A odlot był tak wielki, iż nie było już siły żeby go powstrzymać.

Nagle, ogarnięty paniką przypomniałem sobie, że za pół godziny, pociągiem osobowym Łódź Kaliska – Kraków wraca do domu Grażka. Ogarnięty trwogą z miejsca wytrzeźwiałem zbierając w popłochu myśli jak przy najmniejszych stratach wprowadzić do domu troskliwą małżonkę. Zakładając możliwość przyjazdu milicji, z którą jako niepokorny dysydent miałem przegwizdane, przed wyjściem na dworzec ustaliłem z gośćmi, że drzwi mają otwierać wyłącznie na hasło, pamiętam do dzisiaj „zielony ogórek”.

W drodze na dworzec miejski zakupiłem kwiatki, a w jakiejś cudem boskim złapanej taksówce błagałem Wszechmogącego by pociąg nie dojechał, bądź się chociaż z dwie godziny spóźnił. Niestety Bóg nie wysłuchał mojego błagania, a ja, oblałem się zimnym potem, kiedy zobaczyłem wytaczającą się z trudem z zatłoczonego pociągu objuczoną jak wielbłąd małżonkę, po której było widać na pierwszy rzut oka, że jedno, o czym marzy, to żeby się już znaleźć w swoim wysprzątanym, przytulnym mieszkanku. Gdy sobie zdałem sprawę, że totalna wtopa jest nieunikniona zadecydowałem, że nie ma, co kombinować i wyznałem małżonce prawdę, iż mamy właśnie w domu kilku miłych gości. Niestety, zmęczona Grażka uznała to desperackie i szczere wyznanie za z lekka głupawy przedświąteczny żarcik i mimo wielokrotnych zapewnień, że to wszystko prawda, nie słuchając kompletnie, co mówię marzyła, żeby się wreszcie znaleźć w swoim ciepłym domku.

Swój błąd pojęła dopiero na klatce schodowej, kiedy z czwartego piętra dotarły do niej pierwsze odgłosy bankietu. Wtenczas zagotowała i wiedziona dziką furią dostała jakiegoś nadludzkiego kopa i z bagażami w rękach, im wyżej tym chyżej skakała jak antylopa po dwa stopnie, by w mgnieniu oka dotrzeć pod drzwi jej wysprzątanego mieszkania, zza których dobiegały odgłosy szczytującej świątecznej birbantki.

Rozjuszona Grażka rzuciła się z pięściami na drzwi. Muzyka raptownie ucichła, a po dłuższej chwili, zza drzwi dał się słyszeć, znany z „Umarłej Klasy” Tadeusza Kantora głos niejakiej Puni, oznajmiający bezdusznie: - PODAJ HASŁO!!!

Tego już było dla Grażki za wiele i choć się to wydaje nieprawdopodobne, jakimś tajemnym sposobem szał mojej małżonki przemienił się w rodzaj magicznej mocy, jaką mają ludzie potrafiący wzrokiem wyginać łyżeczki i - drzwi się nagle otwarły. Przed oczami Grażki rozpostarł się istny krajobraz po bitwie. Na odświeżonych meblach walały się w nieładzie butelki i szklanki, a w wyczyszczony dywan ktoś niechcący wdeptał świąteczne zakąski. I na domiar złego wszędzie leżał popiół, bo w wirze zabawy zapomniałem gościom podać popielniczki.

Grażkę wyprostowało, po czym zastygła w bezruchu.

Widząc, że żartów niema goście w grobowej ciszy rzucili się do ucieczki. Był jednak pewien szkopuł, bowiem chcąc zabrać buty, musieli podejść do tego posągu. W tej trudnej sytuacji dwóch ówczesnych docentów, obecnie profesorów Jagiellońskiej Wszechnicy, nie bacząc na koszta zwiało na bosaka. A pewien znany dzisiaj prawnik, którego oglądacie często w telewizji, uciekł włożywszy buty pewnego artysty, uwaga! o trzy numery za małe! odkrywając pomyłkę dopiero pod domem, gdy sobie obtarł stopy aż do żywej kości. Nazwiska nie ujawniam z oczywistych względów.

A co było potem, kiedy goście zwiali, domyślcie się Państwo sami. Mogę tylko powiedzieć, że do dzisiaj czuję zapach parafiny, gdy następnego ranka, zanim Grażka wstała, walcząc z namolnym pawiem czołgałem się po dywanie z gorącym żelazkiem próbując wywabić plamy z bankietowych świeczek.

Przez całą wielką sobotę moja piękna żona zawzięcie milczała, a ja udawałem, że mnie niema w domu. Wieczorem Grażka jednak pękła i zaczęła smażyć przywiezione od teściów domowe pierogi. Po czym warknęła pod nosem: – Kolacja na stole! Gdyśmy tak razem siedzieli w milczeniu zapytałem debilnie czy mnie jeszcze kocha, na co się moja Grażka rozbeczała i zanosząc się szlochem, na ściśniętym gardle wydusiła z siebie: – Wiesz dobrze, że cię kocham, ale jak już musiałeś sprowadzić do domu tę hołotę, to mogłeś, chociaż k…wa pozwijać dywany.

Wtedy ją przytuliłem i tak już zostało aż pogasły światła... - vide: https://www.youtube.com/watch?v=FqHVgPQh9oU

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)



echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości