echo24 echo24
409
BLOG

Baśniowa podróż do Ameryki. Notka ze smutną puentą

echo24 echo24 Rozmaitości Obserwuj notkę 33
Kto nie ma wspomnień to tak, jakby się wcale nie urodził...

Najpierw wprowadzenie w nastrój: https://www.youtube.com/watch?v=Me7zafPVxIQ 

A teraz coś Państwu opowiem.

Kończył się październik 1967roku. Zajechałem z mamą taksówką na redę gdyńskiego portu. Gramoląc się ze zdezelowanej warszawy, zaniemówiliśmy na widok monumentalnego cielska słynnego transatlantyku MS BATORY.

Królewski statek, jak wieża Babel, wznosił się nad portowym nabrzeżem wypełnionym tłumem rozemocjonowanych ludzi. Statek był imponujący. Porażał ogromem. Olśniewał dziewiczą bielą. Ogłuszał rykiem syren pokładowych, jakby w finale filharmonicznego koncertu zagrało jednocześnie tysiące puzonów. Dojścia do statku bronił ciasny kordon milicjantów. Na portowym podeście grała orkiestra reprezentacyjna marynarki wojennej. Zewsząd było słychać nerwowe nawoływania wyjeżdżających za wodę szczęśliwców i pozostających w kraju cierpiętników. Rosło zamieszanie. Na szpaler milicjantów napierał gęstniejący tłum.

Pożegnałem się z matką, gdyż z megafonów rozległ się komunikat: „Pasażerowie proszeni są o przygotowanie paszportów i biletów do odprawy”.

W jednej ręce ściskałem dokumenty, a w drugiej wlokłem za sobą ciężką, tekturową walizę, w której było trochę rzeczy osobistych i prezenty. Przepychając się przez kłębowisko podnieconych ludzi, dotarłem w końcu do trapu pokrytego szkarłatnym dywanem. Kiedy stałem bezradnie, nie wiedząc, co począć, usłyszałem uprzejmy głos: – Pan pozwoli ze mną. Pozwoli pan również, że zabiorę pańskie bagaże i pomogę panu dokonać odprawy.

Ubrany w biały mundur steward okrętowy, wyglądał tak elegancko, że wydał mi się, kapitanem. Kroczyłem za taszczącym moją walizę stewardem równie oszołomiony, co zażenowany. Po raz pierwszy ktoś za mnie coś robił. Po przejściu przez odprawę steward wprowadził mnie na statek.

– Teraz zaprowadzę pana do kajuty – skłonił się uprzejmie. Szliśmy korytarzami wyścielonymi miękkim, puszystym dywanem. Uderzała nieskazitelna czystość, a mosiężne poręcze lśniły od polerki. Statek powalał podniecającym zapachem luksusu.

– Proszę się rozgościć, a jakby pan czegoś potrzebował, to tutaj jest dzwonek, wystarczy raz przycisnąć – steward skłonił się grzecznie i zostawił mnie samego.

Przysiadłem na krawędzi łóżka. Nie mogłem pozbierać myśli. Aż raptem poczułem delikatne drżenie statku i dyskretny pomruk maszyn okrętowych. A więc to wszystko prawda! Płynę do Ameryki!

Drugiego dnia podróży oficer rozrywkowy zapowiedział na wieczór uroczysty bal kapitański.

Co ja teraz zrobię? - strapiłem się. Co prawda zabrałem ze sobą niegdyś białą koszulę, poprzecierany krawat i mocno znoszony garnitur, lecz ten dyżurny zestaw w niczym nie przypominał stroju balowego. Przywołałem z pamięci, jak po pierwszym semestrze dostałem na Akademii Górniczo–Hutniczej sorty mundurowe. Był to o kilka numerów za duży, górniczy mundur w stalowym kolorze, z solidnej gabardyny, który nieoceniony pan Mączka, przedwojenny krawiec, przerobił mi na garnitur za przystępną cenę. W tym szarym surducie, z fasonu przypominającym rycerską zbroję opędziłem dziesięć semestrów.

– Kurczę! Ale kompromitacja! – Na balu będą same wystrojone damy, a ja się mam przyodziać w ten koszmarny szarobury pancerz!

Wieczorem, tuż przed rautem, do drzwi kajuty zapukał dyskretnie steward i poprosił uprzejmie: – Jeśli można, zabiorę pańską wieczorową toaletę do odprasowania. Pąsowy ze wstydu, podałem stewardowi znoszone studenckie ubranie, w którym zdałem w czasie studiów kilkadziesiąt egzaminów, świętując każdorazowo do białego rana. Steward dokonał jednak cudu i odprasowany garnitur odzyskał jaki taki wygląd.

Po wejściu do sali balowej, zaparło mi oddech. Jak świat światem nie widziałem takiego przepychu. Kryształowe kandelabry rozświetlały salę tysiącami migotliwych iskier, które się odbijały w wielkich kryształowych lustrach. Dystynkcji dodawał mahoń, zdobione sztukaterią plafony i mosiężne inkrustacje. Na stolikach zasłanych wykrochmalonymi obrusami oczekiwały na gości wykwintne nakrycia. Wszystko przyozdobione egzotycznymi kwiatami.

W tle przygrywała dyskretnie okrętowa orkiestra, a pod ścianą prężył się szpaler kelnerów w kremowych smokingach. W pewnym momencie orkiestra zagrała tusz. Zapadła uroczysta cisza, przerwana po chwili zamaszystym wejściem kadry oficerskiej, pod wodzą kapitana. Mundury galowe polskiej marynarki, złote epolety i galanteria oficerów robiły piorunujące wrażenie. Dały się słyszeć westchnienia kobiet. Kapitan powitał zaproszonych gości i bal się rozpoczął.

Przyszło mi dzielić stolik z trzema paniusiami nie pierwszej młodości, ale w pretensjach. – Oj, nie będzie lekko! – pomyślałem. – Trzeba je będzie zabawiać co najmniej do północy. Na szczęście, moje współtowarzyszki oddały się lekturze przebogatego menu. Lista wymyślnych przystawek, królewskich dań głównych i szokujących deserów zdawała się nie mieć końca, a nazwy tych wszystkich potraw znałem jedynie z amerykańskich filmów.

Po chwili przyszedł kelner i z ugrzecznionym ukłonem oznajmił, iż wszystko, co w karcie, wliczono w cenę biletu. – Proszę się nie krępować i śmiało zamawiać, co sobie państwo życzą. Zadziwione panie rozdziawiły szeroko buzie: – Czy mam przez to rozumieć, że mogę zamawiać, co zechcę, bez dopłaty? – spytała z niedowierzaniem najbardziej puszysta. – Ależ oczywiście! Jestem do państwa usług! – skłonił się wyraźnie rozbawiony kelner.

Zaczęła się kolacja, przypominająca ucztę bogów. Oszołomiony, miętosząc w dłoniach menu, nie miałem zielonego pojęcia, od czego zacząć.

W kraju w sklepach straszą puste półki – rozmyślałem z poczuciem winy. – Co pewien czas coś rzucą na rynek od wielkiego święta, a tutaj, całe półmisy najprzedniejszych szynek parmeńskich, salami, pasztetów, tace pełne prowansalskich serów, żółwiowe zupy, krewetki, homary, langusty, krwiste polędwice i sięgające sufitu pryzmy egzotycznych owoców ze wszystkich stron świata!

Korzystając z okazji, ożywione łakomczuchy zaczęły bez skrupułów zamawiać wszystko, à la carte, a cierpliwy kelner ledwie co nadążał z dostawą. Speszony łapczywością współtowarzyszek prawie nic nie zamawiałem, chcąc, choćby troszkę podratować honor stolika. Co za koszmarne babony – myślałem zawstydzony. – Wyfiokowane i zlane rosyjskimi perfumami, ale wstyd. Szczęśliwym trafem kolacja miała się ku końcowi.

Orkiestra znów dała tusz i przygasły światła. Zapanowała tajemnicza cisza. Wtenczas niespodzianie zagrzmiały fanfary, a w rytm bicia kotłów, bębnów i perkusji na salę wpełzł wijący się między stolikami wąż kroczących gęsiego kelnerów niosących ponad głowami na srebrnych paterach fantazyjne kompozycje rzeźbione w płonących lodach. Chyba mi się to śni – pomyślałem.

Moje medytacje przerwało głośne stuknięcie obcasów. Salutował jeden z oficerów: – Pan kapitan będzie wielce zaszczycony, jeśli pan zechce przyjąć zaproszenie do loży kapitańskiej – oznajmił mi, a ja obejrzałem się za siebie sądząc, że oficer zwraca się do kogoś innego. – Pan mówi do mnie? – zapytałem skonfundowany. – To chyba jakaś pomyłka! – Nie ma żadnej pomyłki, to pan jest proszony – odparł z tajemniczym uśmieszkiem wyprężony oficer.

Zszokowany przeprosiłem swe współtowarzyszki i ruszyłem za oficerem. Kiedy podeszliśmy bliżej loży kapitana, wpadłem w jeszcze większe osłupienie. Na skórzanych kanapach, w towarzystwie rozbawionej kadry oficerskiej siedziało, jak zdążyłem zliczyć, osiem niewiarygodnie pięknych dziewczyn. Ich urodę podkreślały stroje szokujące przepychem i wytwornym krojem, jak z żurnali domów mody Paryża, Londynu czy Nowego Jorku.

To nie może być prawda! - myślałem gorączkowo. Gdy tak stałem milczący, pan kapitan oznajmił mi z tajemniczą miną: – Proszę przyjąć do wiadomości, że jedna z tych pięknych pań wyraziła życzenie, żeby pan dzisiejszego wieczoru zjadł z nami kolację.

Zakręciło mi się w głowie. Oniemiały z wrażenia miętosiłem nerwowo poły marynarki. O kurczę! Co za wstyd! Takie towarzystwo, a ja stoję przed nimi w niemodnym, przenicowanym ancugu!

– Jest mi niezmiernie miło – wydusiłem z siebie w końcu. – Ale czy mogę spytać, czym sobie zasłużyłem na to zaproszenie? – Siadaj przyjacielu! – nakazał stanowczo rubaszny kapitan, po czym wrzucił do szklanki kilka kostek lodu, zalał na trzy palce złocistą szkocką whisky dopełniając naczynie coca-colą. – To najlepsze lekarstwo na morską chorobę – stwierdził z miną znawcy, podając mu drinka.

– Bardzo dziękuję! Zdrowie pięknych pań, pana kapitana i panów oficerów! – wyrecytowałem roztrzęsionym głosem. Nigdy jeszcze nie piłem whisky z coca-colą. Pierwszy łyk miał z lekka mydlany posmaczek, lecz drugi smakował już lepiej, a trzeci zdał się wręcz wyśmienity. Whisky zrobiła swoje i nareszcie poczułem miłe rozluźnienie.

Zajęte rozmową towarzystwo zdawało się nie zwracać na mnie uwagi. Ze strzępów dyskusji zdążyłem jednak wywnioskować, że te piękne kobiety to polskie top modelki, udające się z Modą Polską na światową wystawę „Expo 67” w Montrealu. Zaczynało do mnie docierać, że siedzę w towarzystwie najpiękniejszych Polek końca lat sześćdziesiątych. Z rozmowy domyśliłem się, że nie jest to ich pierwsza podróż za ocean sławnym transatlantykiem, bowiem wszystkie świetnie znały pana kapitana i jego kompanów.

Ależ ci faceci mają wspaniałą robotę, pomyślałem z zazdrością.

Suto podlewane rozmowy krążyły wokół opowieści, w których się przewijały słynne metropolie Europy, Australii i obu Ameryk. Wiało światowym salonem. – Co ja tutaj robię? Tu sami światowcy, a ja, skromny student ledwie wiążący koniec z końcem, z semestru na semestr, który nie był nawet w Czechosłowacji!

Kiedy tak medytowałem, kątem oka uchwyciłem ukradkowe spojrzenie jednej z modelek. Najwyraźniej mi się przyglądała. Po chwili przyłapałem ją ponownie. Była to przepiękna długowłosa brunetka, o migdałowo wykrojonych, piwnych oczach. Kiedy spojrzałem w jej stronę spuściła pośpiesznie powieki i odwróciwszy głowę, udawała zajętą rozmową. Gdzieżby taka dziewczyna zwróciła na mnie uwagę? Coś mi chyba odbiło, westchnąłem, powróciwszy z obłoków na ziemię.

Drugiego dnia pod wieczór, „Batory” zbliżał się do portu w Kopenhadze. W oddali widać było migoczące światła portowego miasta. Wsparty o burtę czułem podmuch wiatru od lądu, który mi się zdawał tchnieniem wolnego świata. Z zazdrością rozmyślałem, że żyją tam wolni ludzie, którzy trzymają paszporty w szufladach nie musząc o nie żebrać przy każdym wyjeździe za granicę, a potem, całymi tygodniami czekać na łaskawą decyzję stosownych urzędów. Ludzie wolni jak ptaki, mogący się udać w każde miejsce świata, kiedykolwiek zechcą. Stałem wpatrzony w majaczący na horyzoncie „wolny świat”.

Zrobiło się chłodno. W chwili, kiedy odchodziłem zziębnięty od burty poczułem na plecach czyjś wzrok. Obejrzałem się instynktownie i spostrzegłem przycupniętą na ławce z podkurczonymi pod brodę kolanami drżącą od chłodu dziewczynę. Gdy wymieniliśmy spojrzenia rozpoznałem tę samą piękną brunetkę, która mi się wczoraj przyglądała ukradkiem w loży kapitana.

– Widzę, że pani przemarzła – zagadnąłem. – Zaraz znajdę coś do okrycia. Na sąsiedniej ławce dostrzegłem spacerowy pled. Kiedy się pochyliłem, by okryć nogi zmarzniętej dziewczyny poczułem coś, czego nigdy wcześniej nie doznałem. Zakręciło mi się w głowie i prawie straciłem oddech.

– Mam na imię Ewa, usiądzie pan na chwilę? – spytała. Robi się coraz chłodniej, niech się pan też okryje. Opatuleni wielbłądzim suknem wsłuchiwaliśmy się w milczeniu w odgłos zawodzących w oddali syren okrętowych. Fale uderzały miarowo o burtę. – Brrr! Zimno! – poskarżyła się, przysuwając się bliżej. Pokład opustoszał. Wiatr smagał nam twarze słoną bryzą. Zapomnieliśmy o chłodzie. Gwiazdy przygasły przysłonięte ciężką chmurą. Zerwał się wicher.

Od tego momentu, w ciągu jedenastu dni rejsu, nie rozstaliśmy się ani na chwilę przeżywając monumentalną miłość nieosiągalną dla większości małżeństw…

Post scriptum

Nie ukrywam, że to opowiadanie powtórzyłem intencjonalnie na coraz bardziej prawicowym Salonie24, - żeby każdy inteligentny i wrażliwy Polak mógł się przekonać jaka będzie na niego reakcja sympatyków partii Jarosława Kaczyńskiego.

Bo wbrew pozorom, to nie sprawy polityczne odstręczają mnie od sympatyków PiS.

Od tych ludzi odpycha mnie ich kompletny brak wrażliwości i poczucia dobrego smaku, a także paskudnie mściwy i podły charakter nakazujący im nienawidzić każdego, kto myśli bodaj odrobinę inaczej niż oni.

Do tego należy jeszcze dodać charakteryzujący tych ludzi zastraszająco niski ciężar gatunkowy kultury osobistej, mierny poziom intelektualny, praktycznie zerową rangę wrażliwości estetycznej, toksyczną osobowość, sekciarską religijność, trawiące ich patogenne kompleksy, wrodzoną obłudę, wyssaną z mlekiem matki skłonność do pomówień, insynuacji i przewrotnej manipulacji oraz kompletnie zakłamaną hierarchię wartości.

Znakomita większość komentarzy sympatyków PiS dodanych do notki była tak okropna i obrzydliwa, że musiałem je skasować po prostu ze wstydu za ich autorów.

Dla przeciwwagi, zacytuję teraz fragment komentarza tego opowiadania czytelniczki, pani Grażyny Marszałkowskiej na FaceBooku, gdzie również to opowiadanie opublikowałem ( https://www.facebook.com/photo/?fbid=24497088829883391&set=a.608649822487293¬if_id=1751206848386400¬if_t=feedback_reaction_generic&ref=notif  ) , cytuję:

Jak zwykle, przecudna opowieść opisana w fantastycznym językiem. Do tego ciekawe opisy i uczuć, odczuć, emocji... A także otoczenia zewnętrznego. Zwieńczenie opowieści dyskretne i zachwycające.. Właśnie dzięki mojej wyobraźni płynęłam Batorym razem z panem. Ta bryza, ten look wnętrza. I ten luksus, gdy w latach tamtego wieku u nas było buro... W rzeczywistości nie płynęłam tym statkiem ani nie byłam w Ameryce. Moje wojaże to Europa i kawek Afryki. Mimo, że pracowałam 12 lat w Orbisie... Nie udało mi się być dalej. Nawet wyjazd do Pekinu zabrała mi moja szefowa. I bardzo mnie przepraszano, że muszą mnie o tym powiadomić. A zaproszenie na ten wyjazd miałam od Prezydenta naszego miasta. Co było zatem dla mnie zdziwieniem, co moja szefowa tam narozrabiała. Kilkukrotnie byłam przepraszana za te sytuację. Ale jak to ja.. Żalu nie miałam. Tylko dowiedziałam się kim jest moja szefowa. Gratuluję wspaniałych wspomnień Panu... I proszę o więcej takich tekstów. Pozdrawiam serdecznie…”, - koniec cytatu

UWAGA!

Nie rozumiem dlaczego Administrator S24 skasował tę moją odpowiedź na komentarze atakujących mnie pisowców, będącą fragmentem opublikowanej przeze mnie na Salonie24 mojej powieści autobiograficznej "Magia namiętności", - cytuję:

"Był piątkowy wieczór. Po dłużącym się w nieskończoność tygodniu niewolniczej orki wracał do domu marząc by się na chwilę położyć. Niestety, ciotka miała gości. Przyszły do niej kumy z domu pogrzebowego i pan Adam, absztyfikant, antypatyczny, samotny, zgorzkniały, zrzędliwy emeryt, który, pisał ciotce listy do krewniaków w Polsce. – No to mam wieczór z głowy – jęknął.

Ciotka podała mu wystygły obiad zaznaczywszy, że: „taki kawałek porku kosztuje u buczera ponad pół dolara” i wróciła do swoich kum, by skończyć przerwaną opowieść, jak to zmarłej przedwczoraj świętej pamięci Stefanii musiała dwa razy depilować odrastające wąsy.

W chwili, kiedy z najwyższym trudem przełykał ostatni kawałek zimnej wieprzowiny ciotka oznajmiła: – Acha, Chris! Przyszedł list do ciebie! Omal się nie udławił na myśl, że to Ewa pisze. Drżącymi dłońmi odwrócił kopertę. Ale, list był od Danuty. Przeczytał pierwsze zdanie i poczuł, że krew spływa mu do nóg, a świat się zapada w jakąś czarną dziurę. Danuta pisała, że po operacji wdało się zapalenie otrzewnej i mama nie żyje. Musiał bardzo zblednąć, bo raptem zrobiło się cicho.

– Stało się coś? – zapytał po chwili pan Adam. – Tak, umarła mi mama – odparł nieswoim głosem. Zapadło milczenie. – A jaka była stara? – przerwał ciszę absztyfikant ciotki. – Miała pięćdziesiąt trzy lata – jęknął. – No good! No good! Szkoda! Trochę za wcześnie umarła, bo mogła jeszcze parę lat popracować – zaskrzeczała ciotka.

Na słowo „popracować” Krzysztof aż podskoczył i cudem się powstrzymał, żeby jej nie wygarnąć. Chyba się przesłyszałem? – zagotował. To babsko powiedziało „popracować”, nie „pożyć”! Siedział odrętwiały nie wiedząc, co ze sobą począć.

Ta Ameryka to kraj jakichś totalnie pomylonych ludzi! Liczysz się, póki harujesz! Przestajesz tyrać, umieraj! Ciocia ci machnie makijaż, a potem do pieca, zrobić miejsce innym, by mogli zapierniczać w tym obłędnym kieracie. Poczuwszy cisnące się do oczu łzy uciekł do swojej nory. Rzucił się na łóżko i miętosząc w dłoni list obwieszczający straszliwą wiadomość, zwinął się w kłębek gryząc z rozpaczy poduszkę. 

Jak trochę ochłonął uprzytomnił sobie, że nigdy dotąd tak nie rozpaczał, że kompletnie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo kocha matkę. Jezu!!! – Straciłem na zawsze matkę! Nie mam już nikogo z najbliższej rodziny! 

Gdy się trochę uspokoił, próbował ocenić sytuację: W Ameryce jestem na kompletnym zerze, a w Polsce mam dług zaciągnięty przez mamę na mój na bilet do Ameryki! Uświadomił sobie, że wciąż miętosi list, którego nie doczytał do końca. Przetarł piekące oczy i rozprostował zmiętą kartkę. Danuta pisała, że się zajęła pogrzebem, a jej matka jako prawnik wiedziała, jak zabezpieczyć mieszkanie do jego powrotu. 

Kiedy tak siedział zdruzgotany z kuchni dobiegł ochrypły głos ciotki: – Chris! No chodźże do nas! Trzeba porozmawiać! Goście mieli chmurne miny, jak ława przysięgłych przed ogłoszeniem wyroku. Czuł, że są po naradzie. – Już zdecydowaliśmy – obwieściła ciotka. W Polsce już nie masz nikogo i najlepiej będzie, jak zostaniesz w Ameryce. Na początku trochę ci pomożemy, a jak staniesz na nogi, oddasz nam pieniądze. Jak będziesz solidnie pracował nie myśląc o głupstwach, to w Ameryce nie zginiesz. Chciał coś powiedzieć, lecz ciotka mu przerwała w pół słowa: – Aha! Jeszcze jedno! Jak będziesz pisał do Polski, to nie zapomnij wspomnieć tej naszej kuzynce z Myślenic, co znała twoją matkę, by sobie po niej wzięła lokówki do włosów, które w zeszłym tygodniu posłałam twojej matce w paczce. Kompletnie go zamurowało, a ciotka jak gdyby nic, włączyła telewizor na pełny regulator, zaś goście zajadając chipsy zaczęli rechotać, bo akurat zaczynał się show jakiegoś znanego komika.

Tego już było za wiele. Przeciągnęli strunę. Pojął, że z tymi ludźmi nie jest w stanie zostać ani chwili dłużej. Słowa: „Nie zapomnij o lokówkach” przewiercały mu mózg. Spakował walizkę i bez słowa wyszedł z domu ciotki..." . Całość tutaj: 

                        https://www.salon24.pl/u/salonowcy/655123,magia-namietnosci-odcinek-3  

UWAGA!

Nauczony doświadczeniem, na wszelki wypadek uprzejmie informuję, że komentarze wulgarne, obraźliwe, zawierające treści noszące znamiona insynuacji i pomówień, a także komentarze niedorzeczne, - będę kasował bez podania przyczyn. Informuję także, iż namolnych maniaków nowogrodzkich piszących od lat w koło Macieju jedno i to samo, - będę okresowo blokował.

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (33)

Inne tematy w dziale Rozmaitości