echo24 echo24
1835
BLOG

„Magia namiętności” – odcinek 6

echo24 echo24 Rozmaitości Obserwuj notkę 35

Żądza

W kierunku Kazimierza pędziły dwa samochody. Jeden gnał od strony Mazowsza, drugi z galicyjskiego Królewskiego Miasta.

– No! Szybciej! Szybciej do cholery! – pokrzykiwał dziko, cisnąc gaz do deski. Silnik wył na najwyższych obrotach, a wskaźnik szybkościomierza przekraczał chwilami ostatnią kreskę. – Dobry garbus! Dobry! – głaskał kierownicę. – Boże! Jak ja ją kocham! – wrzeszczał przekrzykując hurkot panujący w samochodzie. – Tak smakuje szczęście!!! Czuł się rajskim ptakiem szybującym nad chmurami do swojej wybranki. Szary świat został w tyle. Uskrzydlony, gnał na łeb na szyję zamykając licznik.

Dobrze, że ta beemka tak się trzyma szosy! – dodawała gazu nie bacząc na zakręty. Podniecał ją pisk opon i zapach nadpalonej gumy. – Panienko przenajświętsza! Wybacz! Wiem, że to wbrew logice i wszelkim regułom zdrowego rozsądku! Wiem, że nie powinnam tam jechać! Wiem, jak ciężko grzeszę! Ale ja go tak kocham, że mi odlatuje rozum! Ja się muszę z nim zobaczyć. To jest silniejsze ode mnie! Wybaczysz mi? Wiem przecież, że mnie rozumiesz!

Usprawiedliwienie

Krzysztof już czekał przy studni. Na widok Ewy zakrzyknął: – Nie gorąco ci w tym płaszczu? Straszny upał dzisiaj!...  – Nie, Krzysiu! – odparła, spuszczając wstydliwie powieki. – Jestem trochę przeziębiona, więc lepiej się do mnie nie zbliżaj. – Jak to? – Chciał ją objąć, lecz wywinęła się z jego ramion. – Ewa! No, co ty! Nie chcesz się przytulić? – zrobił wielkie oczy. – Nie masz pojęcia, jak bardzo bym chciała, ale nie mogę – wyszeptała bliska płaczu. – Wiesz przecież, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych – burknął rozdrażniony. – Chodźmy na chwilę nad Wisłę, chcę ci coś powiedzieć – poprosiła wpatrując się w ziemię. – No dobrze – zgodził się niechętnie.

Zeszli w szeroką dolinę meandrującej leniwie Wisły. – Jesteś jakaś dziwna i sprawiasz mi przykrość. Co jest grane?- spytał. - Spojrzała mu wreszcie w oczy. – Krzysiu! Nie wiem jak ci to powiedzieć – zauważył, że zbladła i cała się trzęsie. – Ale co? – dopytywał coraz bardziej niespokojnie. – No, wykrztuś to wreszcie z siebie!

– Krzysiu! Tylko się nie denerwuj! – przygryzała nerwowo paznokcie. – Jestem w szóstym miesiącu ciąży – wyznała wybuchnąwszy szlochem.

Poczuł piekący ból w dołku. Oszołomiony, zastygł w bezruchu. Przyjżał się jej i spostrzegł, że faktycznie, pod luźnym płaszczykiem rysuje się brzuszek. To po to był ten płaszczyk! Ale ze mnie matoł!, pomyślał.

– Postaraj się mnie zrozumieć Krzysiu – błagała ze łzami w oczach. - – Jak dostałam ten list, w którym napisałeś, że zostajesz w Stanach i nosisz się z zamiarem powrotu do Danki, świat mi się zawalił. Wszystko straciło sens. Nie spałam, nie jadłam, a żeby nie zwariować, zaczęłam popijać. Przestałam pracować w modzie, nie widywałam się z ludźmi, zaszyłam się w domu, nic mnie nie cieszyło i coraz częściej zaczynałam myśleć o najgorszym. - Nerwowo obrywała płatki zerwanej po drodze stokrotki. – I nie wiem, jakby to było, gdyby nie psycholog, który mi poradził, żebym, urodziła dziecko. Złapałam się tej rady jak tonący brzytwy. Wtenczas się kilka razy przespałam z Andrzejem – wyznała ze spuszczoną głową.

Krzysztof nadal milczał jak zaklęty. – A kiedy zaszłam w ciążę, Andrzej po prostu oszalał. Typowy pan hrabia. Odkąd się dowiedział, że urodzi się jego potomek przestał mnie zauważać, co mi prawdę mówiąc nawet odpowiada, bo już go od dawna nie kocham. Interesuje go tylko dziecko. Już ściągnął od siostry z Brukseli wyprawkę, łóżeczko z baldachimem i z góry opłacił dwie niańki na zmianę. - Nie dopuszczając go do słowa, ciągnęła swoją spowiedź: – I wiesz, co Krzysiu? – w jej oczach błysnął raptem radosny promyczek. – Ten psycholog miał rację. Bardzo się cieszę na dziecko. I dzięki temu chyba odrobinę stanęłam na nogi. Lecz po chwili spąsowiała i patrząc w niebo wykrzyknęła: – I właśnie teraz się odezwałeś, Krzysiu! To jakaś perfidna ironia losu! Zacisnęła pięści i usiadła na bruku, zanosząc się od płaczu jak rozhisteryzowany dzieciak. – Znowu jestem w matni!!!

Spojrzenia przechodniów zaciekawionych niecodzienną sceną otrzeźwiły go i w końcu się odezwał: – Ja też byłem w matni i wyszedłem z tego! Chodź! Coś ci opowiem!

Przeszli kawał drogi w dół Wisły zanim jej opowiedział, co go spotkało w Stanach Zjednoczonych. Coraz bardziej przerażona słuchała z zapartym tchem, a jak skończył swą opowieść, spytała z urazą: – Na litość boską, Krzysiu! Dlaczego mi o tym nic nie napisałeś?! Powiedz mi! Dlaczego?!

– Bo byś nie uwierzyła! – burknął.

– Masz rację! Nikt by nie uwierzył! – przyznała ze smutkiem.

Katharsis

Przeszli spory kawał drogi. Ogromne, krwistoczerwone słońce zaczynało powoli zachodzić. Latające nisko jaskółki piskliwie obwieszczały zapadający zmierzch. Przed nimi, w na wpół uśpionej dolinie, Wisła skrzyła się purpurową wstęgą. Długo jeszcze szli w milczeniu wpisani w ten nostalgiczny pejzaż.

Ewa odezwała się pierwsza: – No cóż, Krzysiu! Chyba pora się pożegnać na zawsze – szepnęła nieswoim głosem ocierając łzy spływające po bladych policzkach.

On nic nie odpowiadał.

– Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego!? – tupała nogami jak rozkapryszona dziewczynka. – Chyba nie ma Boga! Bo przecież by do tego nigdy nie dopuścił!

Krzysztof zatrzymał się wpół kroku: – Czyś ty zwariowała?! – O jakim rozstaniu mówisz?! – zganił ją groźnym spojrzeniem, po czym spojrzał jej w oczy i spytał:

– Czy pamiętasz jeszcze tę starszą panią z „Batorego”, która nam powiedziała: Kochani! Zapamiętajcie to sobie! Choćby było nie wiem jak trudno, pielęgnujcie tę miłość. Nie pozwólcie jej zniszczyć, bo los takiej szansy więcej nie da. Pamiętasz ją jeszcze?... – Pewnie, że pamiętam, tysiące razy wracały do mnie te słowa.

– No to posłuchaj, proszę! Tylko nie przerywaj!... Spojrzała na niego z przestrachem. – Ewa! Nigdy nie przestałem i nie przestanę cię kochać! Rozumiesz?! Potrząsnął nią aż pisnęła z bólu i wpatrując się w jej zdumione oczy, wyznał: – Nie nie potrafię bez ciebie żyć! Zaczerpnął powietrza. – I choćby się świat miał zawalić, będziemy ze sobą! Zobaczysz! Przyrzekam!!!

Mówił z taką wiarą, że przestała płakać. – I wybaczysz mi zdradę? – spytała. – A ty? – odpowiedział pytaniem.

– Wybaczę! Wybaczę! Wybaczę! – powtarzała jak obłąkana. – Krzysiu! Mój kochany! Jedyny na świecie! Rzuciła mu się na szyję, a on oszalały ze szczęścia całował jej dłonie, oczy, włosy...

Ale jak to zrobisz? – spytała.

Po krótkim namyśle Krzysztof wyrecytował na jednym oddechu: – Za dwa miesiące mam sesję. Zostało mi jeszcze do zdania siedem egzaminów. – No, tak ale... – chciała coś powiedzieć. Nie przerywaj, proszę! – Ja dokończę studia, a ty w tym czasie urodzisz dziecko. Reszta cię nie obchodzi. Obecnie potrzebujesz spokoju. Wszystko, co będzie potem, ja biorę na siebie. A teraz proszę nic nie mów! Obejmij! I przytul!

Jezu! Trzeba wracać! Już piąta godzina! – spłoszyła się i w pośpiechu oświadczyła zdecydowanym głosem: – Kochany mój! Jedyny na całym świecie! Nie wiem jeszcze, jak to zrobię, ale będę z tobą na dobre i na złe do ostatnich moich dni! Przyrzekam!

W zapadającym zmierzchu wracali do swych domów nieśpiesznie, jakby chcieli wydłużyć dzień, w którym zmartwychwstała ich niezniszczalna miłość nieosiągalna dla większości małżeństw.

Pycha

W drodze powrotnej starała się poukładać myśli kłębiące się w skołatanej głowie. Zadumana zbliżała się do Warszawy. Co ja teraz zrobię?, zastanawiała się, równie zła na swoją słabość, co uszczęśliwiona, że zaczyna nowe życie. Gryzła nerwowo paznokcie. Ale co ja powiem Andrzejowi? On się tak cieszy na to dziecko! – dopadły ją wyrzuty sumienia. Jeśli mu nie powiem prawdy on to i tak wyczuje. A znając jego dumną naturę, wiem, jak to ciężko zniesie. Nie, co jak co, lecz Andrzej nie zasłużył na takie bezlitosne traktowanie! Czuła narastający ból w skroniach.

Kiedy wróciła do domu, Andrzeja jeszcze nie było. – Zrobię mu kolację, bo pewnie wróci skonany, pomyślała z troską. Kończyła robić kanapki, gdy dał się słyszeć zgrzyt zamka. – Dobry wieczór, kochanie! Strasznie jestem głodny! Cały dzień maglowaliśmy ten cholerny projekt! – wołał od progu mąż. – Jak się czuje nasza szczęśliwa mamusia? – zażartował, a Ewa poczuła przenikliwe ukłucie w okolicach mostka. – Dobrze! – skłamała... – Wiesz, dostałem wiadomość, że wreszcie zatwierdzono mój patent na ten akcelerator! – krzyczał przez drzwi łazienki. – Dostaniemy za to kupę forsy! – To dobrze, Andrzejku! Ale chciałabym z tobą ... Nie dokończyła zdania, gdyż Andrzej wpadł jej w słowo: – Później kochanie! Później! Dzwoniłem dziś do Brukseli. Zastanawialiśmy się z siostrą, gdzie będzie lepiej pojechać z dzieckiem na wakacje, do Norwegii, bo chłodniej, czy na Riwierę francuską przez wzgląd na owoce południowe? – Ale Andrzejku, ja chciałabym porozmawiać!  – Rozmowa nie ucieknie – ponownie zbagatelizował jej prośbę. – Jak myślisz, weźmiemy tylko mercedesa, czy może lepiej pojechać w dwa samochody? Dla dziecka będzie potrzebna cała masa rzeczy? – pytlował, nie oczekując odpowiedzi. – A w drodze powrotnej wpadniemy do Brukseli, bo moja kochana siostrunia nie może się już doczekać, kiedy zobaczy naszego potomka.

- „Naszego potomka” – pomyślała ze złością – już zaczyna tę swoją śpiewkę, ja się oczywiście nie liczę, tylko on i ta jego wspaniała arystokratyczna rodzinka.

Ewa nie czuła się dobrze w rodzinie Andrzeja. Pochodziła z małego miasteczka i arystokratyczna dynastia jej męża od samego początku traktowała ją, jeżeli nie lekceważąco, to w najlepszym razie z przymrużeniem oka. Nigdy się z nią nie liczono, a familijne decyzje zapadały w ich klanie. Uważano ją za prowincjuszkę z Galicji bez posagu i stosownego statusu przygarniętą do nobliwej rodziny. Matka Andrzeja, choć grzecznie, traktowała ją jak powietrze, co ją momentami doprowadzało do szału. Dla niej liczył się tylko syn i ewentualnie jego bliźniacza siostra wydana przed laty za jakiegoś nobliwego Belga. Ewę zaś traktowano jak ozdobną maskotkę.

– Andrzejku! Ja muszę z tobą poważnie porozmawiać, natychmiast! – powiedziała podniesionym głosem. – A o czym?, spytał mąż lakonicznie.  

- Ja tego po prostu dłużej nie zniosę! On kompletnie mnie ignoruje!

– Posłuchaj do cholery! – No, słucham, słucham? A cóż to takiego, żeby się aż tak dąsać? – zapytał zdumiony mąż, bowiem Ewa prawie nigdy się nie unosiła.

– Andrzej! Już ci kiedyś o tym wspominałam! Ja kocham innego mężczyznę! Czy to do ciebie nie dociera?! – spytała przez łzy ściskając nerwowo dłonie. – Poznałam go na „Batorym” i od tamtej pory nie mogę o nim zapomnieć. Chciałam zabić tę miłość i dlatego się do ciebie znów zbliżyłam. Myślałam, że dziecko mnie od niego odciągnie. Niestety, nic z tego. Wczoraj się z nim widziałam i wszystko odżyło na nowo – wyznała przestaszona własnymi słowami. – Ja go naprawdę kocham! – spojrzała mu w oczy i rozpłakała się na dobre.

Po chwili milczenia Andrzej spytał irytująco spokojnie: – A kimże jest ten twój amorozo? – Nieważne – odparła trochę zawstydzona. – Jeśli zaczęłaś, to miej odwagę powiedzieć do końca – mówił z sarkastyczną flegmą. – No to ci powiem! – wybuchła doprowadzona do ostateczności:

– Jest studentem z Krakowa koczującym w niewielkim mieszkaniu po zmarłych rodzicach. Nie zrobił kariery i nie śmierdzi groszem – zadała pierwszy cios, obrzuciwszy męża wyzywającym spojrzeniem. Ponieważ nic nie odpowiadał, tylko się ironicznie uśmiechał, kontynuowała: – Lecz w przeciwieństwie do ciebie, on wie jak mnie kochać!

– Cha! cha! cha! – zachichotał Andrzej. Nie wytrzymam! Student, gołodupiec, w dodatku z Krakowa, więc z pewnością skąpy! Ale sobie wybrałaś. Daleko z nim kochanie zajdziesz! – szydził bezlitośnie.

I przebrała się miarka.

– No to teraz posłuchaj, panie hrabio! – oznajmiła lodowatym tonem. – Choćbym miała pójść boso, odejdę do niego, bo on wprawdzie nie da mi tego, co miałam u ciebie, ale ma coś, o czym ty nie masz bladego pojęcia! - Próbował zamaskować wzburzenie głupawym uśmieszkiem, co ją doprowadziło do ostateczności: – On, w przeciwieństwie do ciebie, potrafi mnie kochać. Jest dla mnie czuły i opiekuńczy. Zawsze słucha, co do niego mówię. Myśli najpierw o mnie, a potem o sobie. Liczy się z moim zdaniem. Zawsze ma dla mnie czas. Często mi mówi komplementy. A jak się kochamy, to do istnego szaleństwa, do samego spodu, gdzie tętni sedno kobiecego szczęścia – wbiła mu nóż w serce.

– Co ty wygadujesz? – bełkotał, pobladły jak prześcieradło. Przez jakiś czas zbierał myśli. Aż w końcu okiełznał nerwy i odezwał się, jak gdyby nic: – Ewuniu! Jesteś w zaawansowanej ciąży, co ci ewidentnie rozchwiało psychikę. Powinnaś odpocząć! Dam ci pieniądze i wyjedziesz w góry. Przeszedł się nerwowo po salonie. – A ten kiczowaty romans z ubogim studentem to tylko chwilowa fanaberia. Zobaczysz! To minie jak katar! Nie przeżyłabyś z nim jednego miesiąca! Przekonasz się, że mam rację – perorował przemądrzałym tonem.

No to zobaczymy! - pomyślała uświadomiwszy sobie, że przestała go także lubić.

Zakłamanie

Andrzej przyszedł do matki niezapowiedziany. Pani hrabina mieszkała samotnie w Alejach Jerozolimskich, w ogromnym mieszkaniu pełnym biedermeierów, meissenów i starych obrazów.

– Pan Andrzej źle się czuje? – spytała służąca, lustrując gościa.... – Niech Pelagia się zajmie swoimi sprawami! - zganił ją groźnym spojrzeniem i wszedł do salonu.

– Dzień dobry, mamo! – Ucałował rękę matrony siedzącej w antycznym fotelu. – Witaj synku! – roztkliwiła się pani hrabina. Przyjrzała mu się uważniej spod opuszczonych na nos okularów. – Wyglądasz na zmęczonego, pewno jak zawsze za dużo pracujesz! – wytknęła mu na wstępie, po czym, jak zwykle, dumna ze swojego geniusza spytała: – Czy znowu coś wynalazłeś w tej twojej elektronice?  – Tak proszę mamy, wdrożyłem dwa nowe patenty – pochwalił się, nie kryjąc dumy. – Ale nie z tym przychodzę do mamy, - zmienił temat. Mam bowiem pewien delikatny, osobisty problem i chciałbym poprosić o radę.

– Chyba nic złego z ciążą?– spytała, zaniepokojona o przyszłego potomka. – Nie, mamo, z tym wszystko w porządku. Pani hrabina spojrzała baczniej na syna, tknięta złym przeczuciem. – Więc, co cię do mnie sprowadza? – Mam pewien problem z Ewą – wyznał, oblewając się rumieńcem.

Pani hrabina nie przepuściła okazji i przypięła mu łatkę z satysfakcją w głosie: – A tyle razy powtarzałam, że żenić się należy z ludźmi z naszej sfery! – Mama znowu zaczyna! – zirytował się Andrzej. – Bardzo mamę proszę! Słyszałem to tysiąc razy. – Słyszałeś i co? Jakbym mówiła do ściany! Wziąłeś za żonę modelkę! Od początku wiedziałam, że będą z tego tylko same problemy. – To nie tak! Mama nic nie rozumie! Dajmy już temu spokój! Troskliwa matka udobruchała się nieco. – No dobrze już, dobrze! Ale mówże wreszcie, o co chodzi! – naciskała niecierpliwie. I nie czekając na odpowiedź, znów zaczęła gderać: – Pewno znowu wydała majątek na ciuchy! Już ja znam te modelki!

– Nie, mamo! Stało się coś znacznie gorszego! – No to mówże wreszcie!? Andrzej spąsowiał, aż w końcu zebrał się w sobie i wykrztusił: – Proszę mamy! Ewa mi oświadczyła, że kocha innego mężczyznę!

- Matka w pierwszej chwili zbladła, lecz jak przystało na dumną hrabinę szybko odzyskała rezon.   – A nie mówiłam, że te wszystkie modelki to... – szukała stosownego słowa. –  Barachło funta kłaków nie warte! – Mamo! Proszę! – wtrącił Andrzej, ale ona już go nie słuchała: – Kocha innego mężczyznę! – zżymała się, czerwona jak indor. – Złapała takiego męża! Szlachetnie urodzonego! Z przyzwoitym majątkiem i piękną karierą! To skandal!!!

Jednakże po chwili, kobieca ciekawość wzięła górę nad złością. – A cóż to za amant? – spytała. – Jakiś student z Krakowa, mamusiu – odparł zdruzgotany, nie wiedząc, gdzie oczy podziać. – Student z Krakowa! No nie! Chyba się przesłyszałam! – zaperzyła się matka. Pośpiesznie rozpięła koronkowy żabot. – A skąd ona wytrzasnęła tego lowelasa? – spytała prześmiewczo. – Poznali się na „Batorym”, kiedy Ewa płynęła z Modą Polską na to Expo w Montrealu.

– Mam nadzieję, że to dziecko jest twoje, Andrzejku?! – jęknęła bliska omdlenia. – Moje mamusiu, moje! – przekonywał. – On dopiero co wrócił ze Stanów...

 – Tak to jest, jak sobie pan hrabia wziął kuchtę za żonę. Tyle razy cię ostrzegałam... – Bardzo mamę proszę, by mama tak nie mówiła o Ewie! – ośmielił się wtrącić. –  To jest przyzwoita, uczciwa dziewczyna, z bardzo zacnej rodziny, a w dodatku matka naszego potomka. - Rozjątrzona matrona ironizowała z kąśliwym uśmieszkiem: – Ładna mi uczciwa dziewczyna! W późnej ciąży informuje męża, że ma jakiegoś fagasa! No nie! Nie wytrzymam! – histeryzowała posiniała z gniewu.

Bliska sercowego ataku poprosiła syna: – Czy możesz mi podać ten kościany wachlarz, który dostałam przed ślubem od twojego ojca? Leży na górnej półce w witrynie. Andrzej spełnił prośbę matki, która zaczęła na nowo biadolić: – Dobrze, że ojciec nie żyje, bo nie zniósłby tego dyshonoru! Moja synowa ma romans z jakimś gówniarzem z Galicji bez grosza przy duszy!!! – pomstowała poruszona do żywego. – Mamo! Niech mama w ten sposób nie mówi! Bardzo mamę proszę! – A jak mam mówić, synu? – drążyła zapamiętale. – Cwana, kuta na cztery kopyta, a przy tym nieodpowiedzialna wariatka – zacietrzewiała się coraz bardziej. – Co z ciebie za mężczyzna? – zatrzęsła się z gniewu. ­– Tutaj trzeba działać w jakiś racjonalny sposób!

– Nie chciałbym mamusi urazić, ale obawiam się, że mama nigdy nie zrozumie, że prawdziwa miłość nie może być racjonalna. Miłość i racjonalność kłócą się ze sobą! A ci wszyscy racjonalni idioci, zadufani w sobie, że mają jedynie słuszną receptę na życie, nigdy się nie dowiedzą, czym może być miłość! Bo miłość daje radość życia i poczucie spełnienia, a ta wasza racjonalna wegetacja rodzi tylko nudę, przechodzącą z czasem w smutek i zgorzknienie! Czy mama tego nie czuje?! – krzyknął, utraciwszy panowanie nad sobą. – Co ty wygadujesz synu! – ofuknęła go. – Myśmy z twoim ojcem przeszli przez całe życie podług racjonalnych zasad – oznajmiła z dumą.

– I dlatego, proszę mamy od małego dziecka chciałem uciec z tego domu! – odparował na odlew. – Powiem mamie więcej. – To właśnie, ten twój drętwy rozsądek był powodem tego, że ojciec zawsze chodził taki smutny.

– Widzę, że nie szanujesz już żadnych świętości! – kipiała z oburzenia matka. – Bardzo mamę przepraszam, ale ktoś musiał to w końcu powiedzieć.

– Widzę, mój kochany Andrzejku, że chyba doszczętnie postradałeś rozum – skwitowała matka. 

Po chwili zapytała syna: – A cóż on takiego ma, ten student z Krakowa, że ta twoja Ewa tak bardzo go kocha? – Tego właśnie nie wiem – odparł bezradnie Andrzej i opadł na krzesło, jakby uszło z niego powietrze. – Z tej właśnie przyczyny przychodzę do mamy po radę. Nie bardzo wiem, co robić.

– Jak to, co? – rozsierdziła się hrabina. Wykląć! Wydziedziczyć! I wyrzucić z domu! – Ależ mamusiu! Jak mama może? To jest moja żona, którą bezgranicznie kocham i panicznie się boję, że mogę ją utracić na zawsze! Czy mama tego nie rozumie? – perorował.

– To bądź wreszcie mężczyzną i przepędź szczeniaka! – wrzasnęła zapominając na chwilę o manierach maniery. – Myślałem już o tym – jęknąś Andrzej. Ale ja znam Ewę. Jak jej teraz stanę na drodze do tego młokosa, ona mnie zostawi i weźmie mi dziecko! Ja to czuję! Mama nie zna Ewy! Jak ona kogoś kocha, nic jej nie powstrzyma!

– Znaczy się wariatka! Zawsze to mówiłam! – zatriumfowała hrabina. – Nie, mamo. Ewa nie jest wariatką. Ona jest szalona – odparł.

- A cóż to za różnica? – prychnęła wzgardliwie hrabina.

– Zasadnicza, mamo – odparł zrezygnowany, gdyż wiedział, że matka tego i tak nigdy nie zrozumie.

– Więc co zamierzasz? – spytała z przestrachem hrabina.

– Jeśli to będzie konieczne, pozwolę jej odejść do tego studenta z moim dzieckiem. Niech powącha biedy. A kiedy doceni, co u nas miała skruszeje i wróci. Zobaczy mamusia! – oświadczył, pełen wiary w sukces swego planu.

– Iście szatański pomysł, synu! – spojrzała na Andrzeja z przestrachem. Po czym westchnęła głęboko: Oby ci się udało! Będę się za ciebie codziennie modliła!

A jak już sobie poszedł, opadła na fotel bez siły. Znowu wróciło wspomnienie największej miłości jej życia, której nie zdążyła nawet pokosztować, gdyż musiała ją zniszczyć, nim zdążyła rozkwitnąć. I to tylko dlatego, że jej wymarzony zdał się dla rodziny nie dość dobrą partią. Boże! Jak on mnie Kochał! Jam mi z nim dobrze było! A ja, głupia posłuchałam matki i zabiłam tę miłość! I dopiero teraz po latach zaczynam rozumieć, że popełniłam najgorszą zbrodnię, jakiej może dopuścić się człowiek.

By uśmierzyć ból bolesngo wspomnienia sięgnęła po karafkę. Napełniła kieliszek bursztynową nalewką. A kiedy trunek rozlał się po żyłach, wbrew żelaznym zasadom jakie w nią od dziecka wpajano pofolgowała marzeniom przywołując wspomnienie młodzieńca, którego kiedyś kochała nad życie. - A może gdybym się wtedy zdobyła na odrobinę szaleństwa, to bym nie przegapiła tej życiowej szansy? Może bym skromniej żyła, wśród zwyczajnych ludzi, lecz o niebo szczęśliwsza, niż w tej beznamiętnej egzystencji, na jaką mnie skazali bezduszni rodzice. Słusznie to zauważył Andrzej, westchnęła z goryczą. Było mi bardzo wygodnie przy mężu, ale ani przez chwilę nie byłam z nim szczęśliwa.

Oparła się ciężko o poręcz fotela, skurczyła się w sobie, dopiła nalewkę, a po zwiędłych policzkach spłynęły łzy goryczy przegranego życia. Siedziała tak przez dłuższą chwilę, aż raptem zerwała się z fotela, zadarła wysoko głowę i sztywna jak świeca napomniała samą siebie:

– Znów sobie pozwoliłam na te nierozważne myśli! Mąż by mi tego nigdy nie darował. Na jej surowe oblicze powrócił grymas zawziętości. Dobrze to Andrzejek wymyślił! Niech sobie idzie suka do tego studenta! Niech się najedzą szaleju! A my poczekamy, aż wcześniej czy później wróci koza do woza...

Zaskoczenie

Minęły trzy miesiące. Krzysztof całymi dniami kuł do egzaminów. Nie było mu łatwo się skupić, bo cały czas myślał, jak sprostać wyzwaniom, jakie przed nim znowu postawiło życie.

Muszę jak najprędzej obronić ten dyplom – kombinował gorączkowo. Zostało mi jeszcze trochę dolców, więc parę miesięcy przetrzymam bez pracy. Ale co będzie dalej? Muszę w końcu zacząć zarabiać!  Pomiędzy jednym a drugim tasiemcowym wzorem z geochemii zamartwiał się: Czy potrafię się znaleźć w tej trudnej roli? Jak ja przyjmę to dziecko? Czy przekonam się do niego? Czy nie będzie mnie drażnić? Bo przecież nie ma się co oszukiwać, dzieci to ja może i lubię, ale na pięć minut. A może będę o tego dzieciaka zazdrosny? - zmagał się z natłokiem myśli.

Już grubo po północy niespodziewanie zadzwonił telefon. – Halo? – spytał sennym głosem. – To ja, Krzysiu! – szczebiotała radośnie Ewa. – Dzwonię ze szpitala. Panie pielęgniarki były tak miłe i zamówiły dla mnie rozmowę do Krakowa. Chciałam ci tylko powiedzieć, że urodziłam córeczkę!!! W jej głosie wyczuł bezgraniczne szczęście, ale i obawę o jego reakcję. – Dam jej na imię Marynka! Podoba ci się? – No, nie wiem, chyba tak? – wybełkotał. – Krzysiu! Gdybyś wiedział, jak ja kocham to dziecko! – piszczała, pragnąc się z nim podzielić matczynym szczęściem.

Krzysztofa tak zamurowało, iż nie był w stanie wydusić z siebie słowa. – Ona jest taka śliczna, niewinna, kochana! – rozczulała się uszczęśliwiona matka.

W końcu odzyskał mowę: – To super! Gratuluję! Ogromnie się cieszę! – wykrzyknął, zdumiony własną reakcją.

Ewa zapytała z lękiem: – Krzysiu! Proszę! Tylko powiedz szczerze! Czy będziesz mnie teraz kochał?

– Cóż to za pytanie? Oczywiście, że będę!

– A Marynkę? - w jej głosie dało się wyczuć ogromne napięcie.

Na moment zamilkł, szukając odpowiednich słów.

– Ewuniu! To dziecko jest cząstką ciebie więc będę was obie kochał – odparł szczerze i poczuł, że mu wilgotnieją oczy.

W słuchawce dało się słyszeć, że też Ewa pochlipuje:

– Krzysiu! Teraz już wiem, że mnie rzeczywiście kochasz. I nie kryjąc wzruszenia, dodała:

– Przyrzekam ci Krzysiu! Możliwie najszybciej przyjedziemy do ciebie z Marynką do Krakowa! – Trzymam cię za słowo – odparł zdławionym głosem, rozglądając się gorączkowo za chusteczką.

Krzysztof Pasierbiewicz

CDN za tydzień

Poprzednie odcinki:

Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1

Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2

Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3

Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4

Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5

 

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości