echo24 echo24
618
BLOG

Magia namiętności – odcinek (22)

echo24 echo24 Rozmaitości Obserwuj notkę 21

Katastrofa 
Zbliżało się Boże Narodzenie 1975. Ewa siedziała z Bernardem przy śniadaniu. Wychowana w wigilijnym kulcie zastanawiała się, jak urządzić ten szczególny wieczór w upalnym tropiku.
– Czy oni tu mają w ogóle choinki? – zagadnęła Bernarda ocierając pot z czoła, gdyż mimo rannej pory żar już lał się z nieba.
– Nie sądzę, ale spytam dla pewności Luisesity – odparł dyplomata i poszedł do kuchni.
 
A jej przypomniały się polskie święta. Zawsze smutne, bo ojciec rzucony losami wojennymi do Anglii nigdy do Polski nie powrócił i wszystkie święta w dzieciństwie spędzały samotnie z mamą. Uświadomiła sobie, że choć smutno, zawsze było bardzo uroczyście i dostojnie. Szczególnie zapadło jej w pamięć przygotowywanie Wigilii. Wspominała, jak rano po całym domu rozchodził się zapach gotowanych z jarzynkami i suszonymi prawdziwkami buraków na wieczorny postny barszczyk. Jak kleiły razem z mamą uszka z grzybowym farszem, a na blasze kuchennego pieca pykała na wolnym ogniu jakimś cudem przez matkę zdobywana wędzona domowa szynka. Przypomniał jej się zapach oprawianych przez matkę karpi i rytualny obrządek, jak mama kładła na podłodze rybi pęcherz a ona rozdeptywała ów balonik, który pękał a charakterystycznym trzaskiem. I choć bieda wychylała nos z każdego kąta ciepło kuchennego kaflowego pieca i zapachy przygotowywanych potraw dawały poczucie bezpieczeństwa w wypełnionym miłością domu.
 
Otarła zwilgotniałe oczy i przyszły jej na pamięć czasy świąt spędzanych u Krzysztofa.
 
Nie wiedzieć, czemu przypomniała sobie, jak z Krzysztofem i Marynką chodzili na tradycyjny bożonarodzeniowy opłatek do Piwnicy pod Baranami, gdzie każdego roku przed Bożym Narodzeniem wierne córy i synowie piwnicznego kultu, jak ptaki do gniazda ciągnęli przed Wigilią pod Barany, owej wyczarowanej przez Piotra Skrzyneckiego Mekki krakowskiej bohemy, gdzie, raz do roku, rozlegał się uświęcony trzask przełamywanego opłatka, a ludzie stawali się dla siebie mili, życzliwi i przez chwilę wolni przygnębienia ludzi zniewolonych pod sowieckim butem.   
 
Z rozrzewnieniem wspominała to bajeczne miejsce, gdzie każdego roku gości witał malowniczy stół świąteczny, jakże inny od wszechobecnej brzydoty siermiężnego czasu.
 
Stół pięknie przystrojony wonnym sianem, jabłkami, orzechami i przycienionymi przez gości frykasami domowej roboty, a z pierwszą gwiazdką sfruwały z nieba piwniczne anioły czyniąc ten szczególny moment majestatyczną symfonią galicyjskiego snu nocy przedświątecznej. I wtenczas następował magiczny i przyjazny ludziom piwniczny obrządek, kiedy zebrani w kabaretowym lochu zniewoleni Polacy łamali się opłatkiem życząc sobie by ich Pan Bóg wyzwolił spod sowieckiej niewoli. A potem wszyscy wychodzili na płytę krakowskiego Rynku by się wsłuchać w melodię wrosłego im w duszę hejnału granego przez trębacza na wieży Bazyliki Mariackiej…
 
Bernard wrócił z zasmuconą miną.
– Marzenie ściętej głowy z tą choinką, ale Mario obiecał, że skombinuje wysoką drabinę i obetnie czubek któregoś z cyprysów okalających patio.
– Lepszy rydz niż nic – mruknęła pod nosem po polsku, bowiem nie wiedziała, jak jest „rydz” po angielsku.
– Co mówiłaś?
– Nic ważnego – odparła, przechodząc na angielski. – A co będzie z bombkami? Pewno też nie mają! – westchnęła. – Gdybym wiedziała, to bym, chociaż jedną przywiozła z Polski.
Żeby zmienić temat, Bernard spytał:
– Co wy w Polsce jadacie na wigilię?
– Obowiązkowo barszcz z uszkami. To takie małe pierożki z grzybami.
– Ciepłą zupę? – spytał.
– No tak!
– To odpada, bo w tym koszmarnym upale dzieci jej nawet nie tkną.
Zapadła krępująca cisza.
– Słuchaj! – ożywił się Bernard. – Pamiętam, że w Polsce zrobiłaś kiedyś taki pyszny barszcz na zimno. Jak to się nazywało?
– Chłodnik.
– No właśnie! Bądź, proszę, tak miła i zrób taki chłodnik na Wigilię! – spojrzał na nią prosząco.
– Wiesz? To nawet niezły pomysł! – przyklasnęła Ewa.
Pomysł był może dobry, ale jego wykonanie przysporzyło niespodziewanych trudności. Okazało się bowiem, że w Brazylii nie jedzą buraków, nie mówiąc już o botwince. Ale Ewa się zawzięła i zmusiła Bernarda, by z nią pojechał do kolonialnego sklepu, gdzie się zaopatrywały europejskie ambasady i kupiła kilka puszek buraczków konserwowych.
 
Dzień wigilijny zaczął się pechowo, bo w nocy jakieś ichnie mrówki zbudowały przed wejściem do salonu dwumetrowy kopiec. Dzieciaki weszły do mrowiska i natrętne owady oblazły je z dołu do góry. Przestraszone brzdące narobiły wrzasku, zleciała się służba i zrobiło się nerwowo.
 
Po śniadaniu pojechali do miasta po kefir, bo o zsiadłym mleku nie było, co marzyć. Na miejscu okazało się, że jest tylko jogurt i do tego słodki. Zdesperowana gospodyni zakwasiła jogurt kwaskiem cytrynowym, a słodką śmietanę złamała łyżeczką octu. I zaczęła się masakra. Okazało się, bowiem, że wywar z konserwowych buraczków przypominał jakąś różowawą lurę, ale dzielna gospodyni nie złożyła broni.
 
W końcu nadszedł wieczór. Upał był tak niemiłosierny, że dzieci zasiadły do kolacji w strojach kąpielowych. Ewa założyła wieczorową suknię, lecz po kilku minutach materiał przykleił się do ciała i misterna kreacja straciła szyk i fason.
 
Na środku świątecznego stołu, wstawiony do ogrodowego wazonu, sterczał żałośnie przekrzywiony wierzchołek cyprysa przybrany przez Ewę mandarynkami i watą.
 
Przygotowane na chłodnik produkty Ewa zamierzała wymieszać w ostatniej chwili przed podaniem.
– Za chwilę siadamy do stołu! – ogłosiła uroczyście i pobiegła do kuchni.
Pod ścianą, z nadąsaną miną stała kucharka Isaura, śledząca ze wzgardą każdy ruch szwendającego się po jej królestwie intruza. Ewa wyjęła z lodówki pokrojone w kostkę buraczki, ostudzony wywar, posiekane ogórki, ząbek czosnku i szczypiorek. Wrzuciła wszystko do wielkiego garnka i zalała zakwaszonym jogurtem, dodając obowiązkowo dwie łyżki śmietany. I tu nastąpiła gigantyczna katastrofa. Ku nieskrywanej radości Isaury wszystko się zważyło, a bladoróżowa lura przypominała bardziej kompot truskawkowy niż świąteczny chłodnik. Nie pomógł nawet koperek.
 
To był początek reakcji łańcuchowej, bowiem to na pozór błahe wydarzenie przerwało tamę nagromadzonych od dawna emocji i Ewa przestała panować nad sobą.
– Co tam słychać u naszej kochanej gosposi? – wołał od progu ubrany w biały smoking pan domu.
Kompletnie załamana Ewa stała na środku kuchni z opuszczonymi rękami, jak żołnierz po przegranej bitwie. Spojrzawszy na wyelegantowanego gospodarza, wytarła ręce w fartuszek i dała upust rozpaczy:
– Bernard! Ja już dłużej tak nie mogę! – rozbeczała się jak dziecko.
Rozmazany makijaż spływał jej po policzkach.
Hm! Hm! – chrząknęła wymownie Isaura obrzuciwszy swoją panią tryumfującym spojrzeniem.Dyplomata pocieszał jak umiał:
– Ale co za problem?! Chłodnik się nie udał? Każdemu się może przytrafić! Zaraz poproszę Isaurę o pomoc! Ona z pewnością coś poradzi, kochanie!
Tego już było dla polskiej gospodyni za wiele. Miarka się przebrała. Ewa usiadła ze szlochem na kuchennym taborecie:
– Nie, Bernard! To wszystko nie ma sensu! Chcę wracać do Polski!
– Czemu mamusia płacze? – spytała stojąca w drzwiach kuchni Marynka.
Zawstydzona matka przełknęła pośpiesznie łzy:
– Nic, kruszynko! Pobaw się z Xavierem!
 
W końcu zasiedli do stołu.
Isaura na poczekaniu upichciła jakieś brazylijskie danie.
– Nawet opłatka nie ma! – rozżaliła się Ewa i załamała się do reszty.
– Prezenty! Dzieci! Prezenty! – krzyknął desperacko Bernard wyczuwając wiszącą w powietrzu tragedię.
– Wow! – zachwycił się Xavier, rozrywając elegancko zapakowane pudło, z którego wyjął nakręcane na kluczyk wyścigowe auto!
– Och! Ale piękna! – zapiała Marynka, przytulając do piersi złotowłosą lalkę.
Dzieci porwały prezenty i pobiegły do swojego pokoju.
– Trzeba je zawołać! Przecież to Wigilia! – obruszyła się Ewa.
– Nie męczmy ich! Straszny dzisiaj upał!
– Jak uważasz! – poddała się zdawszy sobie sprawę, że już po Wigilii.
 
A w duchu pomyślała sobie. Boże! Przecież ten kutas nigdy nie zrozumie, czym dla nas w Polsce znaczy podzielenie się opłatkiem.
 
Niewdzięczność 
– Nie zobaczysz prezentu? – spytał dyplomata i wskazał na płaski pakunek z czerwoną kokardą.
– Ach! Tak! Oczywiście! – zaczerwieniła się Ewa uświadomiwszy sobie, że w tym całym rozgardiaszu zapomniała o podarku dla niego. Machinalnie rozpakowała misternie zapakowane zawiniątko.
– Rozczulasz mnie! Jak je zdobyłeś? – pogłaskała go po dłoni.
– Sprowadziłem przez kuriera z Brukseli. Przecież sama mówiłaś, że w Wigilię są twoje imieniny.
Ewa wzruszyła się wyjmując z opakowania parę rajstop. Przypomniała sobie, że niedawno zostawiła w pełnym słońcu pod sklepem swoje porsche, a skórzane siedzenia tak bardzo się rozgrzały, że gdy usiadała za kierownicą poparzyła sobie uda. Chciała, więc kupić rajstopy, ale w milionowym mieście nie mieli ani jednej pary.
– Bardzo ci dziękuję! Jesteś dla mnie taki dobry! – siliła się na uśmiech.
Bernard nalał szampana.
– Kochanie! – zaczął uroczystym tonem. – Jesteśmy już ze sobą tak długo, że czas pomyśleć o...
– Możesz mi nalać wiśniówki? – weszła mu w pół słowa przeczuwając, co chciał powiedzieć.
– Nie pij w taki upał mocnego alkoholu – upomniał ją delikatnie.
– Możesz?! – powtórzyła obcesowo.
W chwili, gdy jej podawał kieliszek ze szkarłatnym trunkiem odezwała się ze spuszczonym wzrokiem:
– Bernard! Ja też ci chciałam coś powiedzieć.
– Coś ważnego? – zaciekawił się dyplomata.
– Bardzo! – spłoniła się.
– A cóż to takiego?
Ewa wychyliła kieliszek.
– Nalej mi jeszcze! Proszę!
Gdy spełnił jej życzenie zebrała się w sobie i oświadczyła kategorycznym tonem:
– Bernard! Już zdecydowałam! Proszę cię, żebyś kupił dla mnie i Marynki bilety na samolot do Polski.
Po raz pierwszy, odkąd go poznała nie zapanował nad sobą i wybuchnął:
– Tyle mi masz do powiedzenia po tym, co dla was zrobiłem?!
– Chcę wracać do Polski! – powtórzyła z naciskiem.
– Wybij to sobie z głowy! – wrzasnął.
– Radzę ci, byś mnie posłuchał! – zagroziła lodowatym tonem.
Bernard zmienił się na twarzy i zasypał ją gradem pytań:
– Ale dlaczego chcesz wracać, do jasnej cholery! Za Boga nie mogę pojąć, co właściwie cię tam ciągnie?! Wytłumacz mi! Po co chcesz tam jechać? Do tego brudnego, przygnębiającego kraju, gdzie zima jest dwa razy dłuższa od lata! Gdzie nie ma żadnej nadziei na przyszłość, a ludzie się nienawidzą, cały czas narzekają i prawie nigdy się nie śmieją! Możesz mi to wyjaśnić?!
Ewa szukała słów.
– Wiem, że mnie wyśmiejesz i od razu wytoczysz setkę argumentów, ale ja tę Polskę kocham! Taką, jaka jest.
– Ale za co?! Na litość boską! – uniósł brwi.
– Merde! – zaklęła po francusku. Czy wszystko musi być za coś? – spojrzała na niego z pogardą.
– No – żachnął się. – Myślę, że to oczywiste!
– A ja wręcz przeciwnie! – odparowała czupurnie. – I to jest właśnie to coś, czego nigdy nie zrozumiesz!
– No to mi wytłumacz! – wrzasnął piskliwie dyplomata.
Ewa wypiła jeszcze jeden kieliszek.
– Bo tam mieszkają bociany, które zawsze wracają do swojego gniazda. Czy ty wiesz, o czym ja w ogóle mówię? – spojrzała mu buńczucznie w oczy.
– Nie bardzo – bąknął. – Możesz się wyrażać jaśniej?
– Co ja ci będę wyjaśniać biedaku, skoro ty nigdy nie pojmiesz, czym są dla mnie walce i mazurki Fryderyka! – powiedziała po polsku, bo język już zaczął się jej plątać od wiśniówki. – Może to zapach bzów? Urok przydrożnych wierzb? Kapujesz barania głowo? Czy ty masz pojęcie, co to jest pszeniczny zapach chleba?
– Chyba za dużo wypiłaś!
– No widzisz! A jednak nic nie rozumiesz gamoniu!
Popatrzyła na niego żałośnie:
 – Bo dla ciebie Chopin to tylko jeden z wielu kompozytorów, a dla mnie to coś znacznie, znacznie więcej! Ale ty tego palancie nigdy nie zrozumiesz – powiedziała zdziwiona słowami, których nigdy dotąd nie używała.
– Nie pij już, kochanie, proszę! – pogłaskał ją po ramieniu.
Odsunęła się od niego, nie kryjąc niechęci.
Przez chwilę milczała obracając w palcach opróżniony kieliszek.
– Jestem bardzo zmęczona – ucięła rozmowę.
– Życzę dobrej nocy! – sarknął rozwścieczony dyplomata i udał się do swojego gabinetu.
 
Ewa poszła do Marynki, która jeszcze nie spała.
– Przytul mnie, mamusiu!
– Chodź! Moja kruszynko! Tuliła córeczkę, jak potrafią tylko kochające matki. Powiem ci teraz, jak twoja babcia w Polsce urządzała Wigilię, kiedy byłam mała.
Marynka zamieniła się w słuch, a Ewa opowiadała jej o wietrze wyjącym w kominie, o trzaskającym mrozie malującym po szybach koronkowe wzory, o kuchennym piecu z rozpaloną blachą, gdzie w żeliwnych garnkach dochodziły wigilijne cymesy, o rozchodzących się po domu zapachach cynamonu, pieczonego makowca i pykającego na wolnym ogniu grochu z kiszoną kapustą, o pachnącej żywicą jodłowej choince, o pacierzu, o świętym trzasku łamanego opłatka, o marynowanych prawdziwkach, srebrzystych śledzikach z gorczycą, karpiu w galarecie, makowych kluskach, kutii...
 
Przy kompocie z suszu śliwkowego Marynka już spała, a po zaróżowionej buzi błąkał się beztroski uśmiech szczęśliwego dziecka.
 
Ewa nie zmrużyła oka do samego rana. Przez całą noc dręczyły ją myśli o małym księciu, którego zostawiła w Krakowie.
 
Krzysztof Pasierbiewicz
 
Poprzednie odcinki
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/658332,magia-namietnosci-odcinek-6
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/659352,magia-namietnosci-odcinek-7
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/663294,magia-namietnosci-odcinek-8
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/664343,magia-namietnosci-odcinek-9
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/665542,magia-namietnosci-odcinek-10
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/666809,magia-namietnosci-odcinek-11
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/668102,magia-namietnosci-odcinek-12
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/669424,magia-namietnosci-odcinek-13
Odcinek 14 - http://salonowcy.salon24.pl/670679,magia-namietnosci-odcinek-14
Odcinek 15 - http://salonowcy.salon24.pl/672020,magia-namietnosci-odcinek-15
Odcinek 16 - http://salonowcy.salon24.pl/672915,magia-namietnosci-odcinek-16
Odcinek 17 - http://salonowcy.salon24.pl/674045,magia-namietnosci-odcinek-17
Odcinek 18 - http://salonowcy.salon24.pl/675911,magia-namietnosci-odcinek-18
Odcinek 19 - http://salonowcy.salon24.pl/676952,magia-namietnosci-odcinek-19
Odcinek 20 - http://salonowcy.salon24.pl/678076,magia-namietnosci-odcinek-20
Odcinek 21 - http://salonowcy.salon24.pl/679936,magia-namietnosci-odcinek-21

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości