
Dziś - zgodnie z przyjętym parytetem - długo oczekiwana notka motoryzacyjna. Też trochę nostalgiczna jak poprzednie, z tym że nostalgia nam bliższa, bo już z naszego zasięgu i z naszych doświadczeń. Wiem, że te tematy podróżnicze wloką się, stają się powoli nudne, ale ja zrobiłem po Polsce ponad 2800 km, więc trochę się tego uzbierało, sporo widziałem i będę jeszcze musiał z tego dzbana poczerpać. Jednak póki co notka motoryzacyjna i to z samego Lublina.

Miasta przepięknego, z uroczą starówką. Starówką z duszą, bo nietknietą współczesnością. Starówką - w przeciwieństwie do warszawskiej - nie wydmuszką. Ja nie czuje warszawskiej starówki, brak mi tam autentyczności, to sgraffito z lat 50 - tych, estetyka ówczesnych szkół konserwacji jakoś mi nie przypada do gustu. Lubelska starówka choć bardzo warszawską przypominająca jest inna. Jak wspomniałem ma duszę.


No, ale o duszy może innym razem. Notka motoryzacyjna z Lublina nie jest przypadkowa, bowiem to jedno z najważniejszych centrów polskiej motoryzacji z czasów PRL - u. Na hasło " samochód w PRL " każdy odpowiada : Żerań, Syrena, Warszawa, a dalej FSM Bielsko i Tychy. A o Lublinie cisza. A te ponad 0.5 miliona Żuków jeżdżących po polskich drogach to co ? Nie tylko po polskich, bo na Żuka mogliśmy natknąć się i pod piramidami, mógł nasz Żuk wieźć nawet samego Fidela Castro na " zafrę " gdzieś na podhawańską plantację trzciny cukrowej, bo i na Kubę trafiały produkty z Lublina. O Wietnamie to już nie wspomnę. Wprawdzie w tamtym klimacie zużywał tyle oleju co dwusuw, bo miał rewelacyjny simering wykonany ze sznurka, ale nie od razu Kraków zbudowano. To był wszak PRL i motoryzacja rodem z PRL. Czas archaiczny, czas zastoju, stagnacji w każdej dziedzinie.

Jednak rekompensował nam to wszystko Żuk, który był wszystkim. Mógł w wersji osobowej Towos zawieźć na wycieczkę, mógł w wersji pożarniczej przyjechać do pożaru, przywieźć chleb do sklepu osiedlowego, w wersji chłodnia przywiózł nam ryby z dalekiego Władysławowa, wprost z kutra. Świeżutkie. A na koniec kariery zrobiono z Żuka brata syjamskiego i próbowano zrobić szynobus, korzystając z doświadczeń Żuka - drezyny. Na szczęście do tego nie doszło, bo 4 czerwca skończył się komunizm. Widzimy, że Żuk był wszystkim, nie było na zachodzie auta bardziej uniwersalnego.


Innym autem, a raczej autobusem, które było wszystkim, był Jelcz 043. Każdy z nas był dzieckiem, każdy palił papierosy, a większość z nas jeździła na wycieczki szkolne. Cóż to było za przeżycie ! Oczekiwanie przed szkołą na przyjazd niebieskiego Jelcza. Podniecenie, wręcz mistyka. Wreszcie jest !

Jaśnie pan szofer każe wsiadać, pani sadowi się na fotelu obok kierowcy, na szczęście parę rozdziela potężna maska silnika, a w razie czego to wajhą retardera można dodatkową barierę stworzyć. Można opóźnić budowanie relacji między naszą panią wychowawczynią, a panem szoferem.


Oni mają nas bezpiecznie zawieźć i cało przywieźć, a nie flirtować. My stłoczeni, podkręceni, czekamy na przerwę w podróży, na hasło : chłopcy na prawo, dziewczynki na lewo. Uff, można wreszcie zapalić.

Dzieci robią wszystko na max, na full. Jak się bawią to się bawią, to jest autentyk. Jak palą to palą i jak przyjdzie pora palenia to zapalić muszą. Dlatego w szkołach były przerwy na papierosa. Jedna długa o 10:30, na " calaka " a reszta krótsze na dzielone " machy "
Wycieczki były fajne, choć był to czas dla palaczy trudniejszy, bowiem nadzór był niemal całkowity i te przerwy w czasie wycieczki należało wykorzystywać na maxa. Każdy to zna, więc rozpisywać się nie ma o czym.
Jelcz 043 i San H 100 to trzon polskiego taboru w transporcie publicznym. Jelcz w wersji miejskiej, z drzwiami otwieranymi automatycznie obsługiwał również komunikację miejską, w miejskiej jeździły także wersje przgubowe.

San H100 i wersje wcześniejsze był produkcją rodzimą, bardziej toporną z użyciem wszystkiego co oferowała ówczesna polska motoryzacja, czyli znana wszystkim unifikacja. Wszystko od samochodu Warszawa : zegary, przełączniki, cięgła, lampy, kierunkowskazy. Układ jezdny to oczywiście ciężarowy Star. Jednak Jelcz " ogórek " bo tak nazywał się w żargonie kierowców był inny. Choć ten pojazd był bardzo mocno w pejzażu PRL osadzony, to nie był jednak konstrukcją rodzimą. Jelcza produkowano na czeskiej licencji, w Czechosłowacji identyczne Jelcze nazywały się Karosa i również powstały na bazie samochodu ciężarowego, tyle że była to Skoda, a nie Star. Oczywiście nie jeździły w PKS tylko w ČSAD ( Československá státní automobilová doprava ) i w przeciwieństwie do naszych Jelczy, Karosy nie zatrzymywały się na przystankach tylko na " zastavkach " Wszystko inne było w tych autobusach wspólne. Jelcz dotknięty znamieniem czeskiej motoryzacji był autem solidnym, solidnie wykonanym.
Nie czuło się tam prowizorki typowej dla autobusu San. Oczywiście w wersji miejskiej Jelcza pasażerowie z tylnych foteli nie musieli oddychać spalinami, jak w Sanie H100. Natknie się człowiek pod Bramą Krakowską w Lublinie na Jelcza w wersji MEX i zaraz tyle wspomnień. No i nie pojedź tu człowieku do Lublina ?

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi swoje karczmy mają. Restauracja w w miejscu dawnje kamienicy, zajmowanej przez Mikołaja Reja.

W katedrze lubelskiej. Epitafium Sebastiana Klonowica i Wincentego Pola. To dzięki temu mogła powstać notka o flisakach ?
Inne tematy w dziale Rozmaitości