Rodzinny dom Beethovena w Bonn
Rodzinny dom Beethovena w Bonn
Siukum Balala Siukum Balala
626
BLOG

Blogi z drogi. Bonn, Beethoven i ja ( 1 )

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 43

Do Bonn popędziłem gnany poczuciem wspólnoty losów z Ludwigiem van Beethovenem. To może zabrzmieć nieskromnie, ale ja mam w sobie coś z Beethovena. Też jestem głuchy. Zabrzmi jeszcze bardziej nieskromnie jeśli napiszę, że jestem nawet lepszy od Beethovena. On podobnie jak i ja był głuchy z medycznego punktu widzenia, ja jestem dodatkowo głuchy z muzycznego punktu widzenia. Drewniane ucho. Tą muzyczną głuchotę odbieram jako wielką niesprawiedliwość od losu, ponieważ bardzo lubię muzykę. Mam bardzo mocny, czysty głos, co zawsze podkreślała moja pani profesor od wychowania muzycznego. Głos mam po ojcu, który jak huknął w kościele " Ave Maria "  to się sklepienia prostowały. Ja jak huknąłem w noc sylwestrową - stojąc na balkonie niczym Jan Kiepura - " Góralu czy ci nie żal ... " to wszystkie gawrony uciekły z osiedla do pobliskiego lasu, a wróciły dopiero po trzech dniach. Słuch mam po matce, w jej rodzinie nie było żadnych muzycznych tradycji. Mam w sobie coś z ojca i coś z matki, choć żadne się do mnie nie chciało przyznać kiedy tłukli mnie solidarnie po każdej wywiadówce. Pytali wówczas - w kogoś ty się wdał ?

W szkole, do której zapisali mnie rodzice, w nadziei że zostanę choć przyzwoitym człowiekiem, działał chór śpiewaczy. Chór bardzo dobry, z każdego przeglądu chórów, z festiwali przywoził jakąś nagrodę. Raz nawet przywieźli nagrodę z jakiegoś występu w Bułgarii. Chór był dumą szkoły i oczkiem w głowie pani profesor od muzyki. Zawsze z początkiem września odbywał się w szkole konkurs, który był chyba prekursorem dzisiejszego konkursu " Mam talent " Już na pierwszej lekcji wychowania muzycznego odbywały się przesłuchania uczniów, którzy - jeśli mieli talent - zasilali chór, zastępując tych chórzystów, którzy odeszli w poprzednim roku szkolnym, kończąc szkołę. Nie wyobrażałem sobie, że nie zostanę członkiem chóru, a może nawet i solistą. Tradycje rodzinne należy w miarę możliwości kontynuować. W miarę możliwości. Oczami wyobraźni widziałem siebie stojącego w muszli koncertowej w Warnie, śpiewającego jakieś partie solowe, a setki Bułgarek bliskie omdlenia próbuje szturmować scenę, bo im moje śpiewanie  bardziej smakuje niż leczo ze słoika. Na szczęście bułgarska policja się z nimi nie patyczkowała, porządek przywrócili na moim występie dość szybko.

Z przygotowaniem repertuaru na szkolny konkurs " Mam talent " specjalnego problemu nie miałem. Wybór mógł być tylko jeden " Mazurek Dąbrowskiego " Za jednym śpiewaniem chciałem upiec dwie pieczenie, zaprezentować swój niezwykły talent wokalny i jednocześnie wykazać się postawą patriotyczną. Uczniowie podchodzili do tablicy, dygali, pani profesor pytała jaki utwór chcą wykonać, jeśli uczeń wyrażał życzenie i czuł się na siłach prosił o akompaniament na skrzypcach, bo pani profesor swoich " stradivariusów " z rąk nie wypuszczała, a jak się później okazało umiała nawet smyczkiem fechtować. Mimo, że nie nazywam się Babacki Florian to pora mojego wokalnego popisu nadeszła dość szybko, ponieważ wywoływani byliśmy alfabetycznie, według dziennika. 
Pani profesor spytała jaki utwór zamierzam wykonać i czy życzę sobie akompaniament. Odmówiłem ponieważ wiedziałem, że nie nadąży za mną i może jej w " stradivariusach " strunnik trzasnąć, po co miałem ponosić dodatkowe koszty występu, skoro żadna gaża nie była przewidywana. Pani profesor był zdziwiona, że taki utwór wybrałem, skinęła tylko głową 
- Zaczynaj z taktowaniem - powiedziała
Moja prawa dłoń zaczęła kreślić w powietrzu wszystkie znane mi figury geometryczne i popłynęły słowa " Mazurka Dąbrowskiego "

- Jeszcze Po - oooo - lska nie zginę - ęęę - łłła póki my ży - yyy- jemy ! 

Gdyby Adam Michnik był w owym czasie tak popularny jak dziś, wszystkim by się wydawało że to Michnik śpiewa, a to ja śpiewałem. Dzięki kociej zwinności udało mi się uskoczyć za pianino i to prawdopodobnie uratowało mi życie. Zginąłbym ze śpiewem na ustach jak legionista na San Domingo. Na wysokości mojego aparatu głosowego, mijając krtań o milimetry, z prędkością dźwięku, powietrze przeciął smyczek pani profesor od muzyki. Stałem za tym pianinem sparaliżowany strachem, żadna nutka nie miała już ochoty na opuszczenie mojej krtani, a klasa wypełniła się krzykiem pani profesor. Bernard Ładysz był wówczas bardziej popularny od Adama Michnika i wzburzenie pani profesor, siła jej głosu mogła wskazywać, że to Bernard Ładysz krzyczy na swojego syna. 
- Luuudzieee ! Ludzieeee ! ja go zabiję, to jest profanacja hymnu narodowego, gdybyś był pełnoletni zawiadomiłabym prokuraturę, za takie szydzenie z wartości powinni ciebie zamknąć na pięć lat w kamieniołomach ! On sobie kabaret robi z polskiego hymnu narodowego ! Ludzieee ! trzymajcie mnie !

A ja tylko wykonałem " Mazurka Dąbrowskiego " najlepiej jak umiałem. Stojąc za tym pianinem wiedziałem już, że do żadnej Bułgarii, ani nawet do Rumunii nie pojadę z występami. Dopiero po latach okazało się, że na takie potraktowanie nie zasługiwałem. Byłem bowiem prekursorem i wyznaczyłem już na początku lat 70 - tych XX wieku nowatorskie drogi interpretacyjne dla polskiego hymnu narodowego. To co potem pozwoliło Edycie Górniak odnieść taki sukces w Seulu. Przepraszam, ale za piłkarzy brać odpowiedzialności nie mogę. Nie znam się na tym, moją siłą zawsze była muzyka. Tymczasem zaczął się dla mnie najczarniejszy okres wczesnej młodości. Okres wypełniony twórczym bólem i zapisem nutowym, na który od czasu do czasu kapały twórcze łzy chłopca pragnącego pokochać muzykę ze wszystkich sił. Niestety nie udało się, nie miałem słuchu, choć głos miałem piękny. Byłem jak Michał Anioł bez rąk. Bolesny okres z muzyką w tle trwał prawie trzy lata. 
 

CIĄG DALSZY NASTĄPI 

Zobacz galerię zdjęć:

Ufundowany przez Franciszka Liszta pomnik Beethovena w Bonn

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Rozmaitości