Siukum Balala Siukum Balala
820
BLOG

Szuwarowe opowieści. Moja hundkoja

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 73

image


Ależ oni rżną, ależ piłują. Jak okrętowi cieśle pod batutą Piotra Wielkiego w petersburskiej " werfli " Tak chrapią. Leżę w hundkoi i rozmyślam patrząc w sufit. Daleko nie mam, jakieś 30 cm. Co za czasy żeby kapitan spał w hundkoi. Pocieszam się, że niewiele większą koję miał kapitan u - boota. Też z firanką dającą jakieś poczucie posiadania własnego miejsca na Ziemi. To znaczy pod wodą. Muszę tu spać, bo załoga to moi goście, a do jednego załoganta przybył nawet kwaterujący w twierdzy Boyen oficer inspekcyjny, czyli inaczej  żona. Forpik zajęty. Sprawdza stan załogi : czy nie ma kobiet, a jeśli nie ma kobiet to czy nie geje. W czasach obecnych kobiety czują się mniej pewnie. Doszło kolejne zagrożenie, wystarczy że małżonek poczuje w sobie jakiś homowektor i już gdziekolwiek w Europie może założyć nowe stadło, a kobiecie pozostaje jedynie przyglądanie się jak powstaje i rozkwita kolejne bezdzietne małżeństwo.

No ale tu na pokładzie i pod pokładem z wektorami wszystko ok. Tylko, że chrapią jak cholera. Mam przegrane, bo nie mogę z nimi chrapać w kwartecie. Całe moje życie to jedno pasmo niepowodzeń. To zaczęło się już po zakończeniu VIII klasy. Koniec szkolnej udręki, 1/3 dekady Gierka za nami, w sklepach tanie wina. Świętujemy na działce otrzymanie świadectw, a ja nie mogę dotrzymać kroku, wino tanie i słabe, a ścięło. Koledzy i koleżanki nad jezioro, być może doszło tam już do jakichś inicjacji, a ja w tej altance na tej działce zostałem jak emeryt po VIII klasie. Wstyd, w tym wieku na emeryturę nie odchodzili nawet esbecy. Potem też nie było lepiej, 0,5 na łeb i lulu. Jakiś  czas prawie, że dorównałem do szeregu, ale dopadła mnie inna przypadłość. Po wypiciu nie mogę spać, muszę mnimum dwie godziny patrzeć w sufit. Jeżeli tego nie zrobię, cały dzień leżę z bólem głowy, migrena. Jeśli ustawowe dwie godziny miną budzę się jak młody bóg, gotowy do zadań kolejnego dnia. Została mi jeszcze godzina i dołączę do chrapaczy. Ależ oni zawodzą. Mój brat najlepszy. Wspina się coraz wyżej i wyżej : chrrrrr ! ghhrrrry ! hgrrrhgyy ! by za chwilę runąć jak wodogrzmot Mickiewicza - chrrrrrghhrrrryhgrrrhgyy !!!! ... i znowu krótke podpompowanie powietrza w płucne miechy i znowu się wspina i znowu łomot. Marek próbuje dotrzymać kroku, ale te głoski jakieś krótsze, mniej dźwięczne. Jeszcze nie jego czas, jeszcze tę krtań należy obrobić, doszlifować. Jeszcze te struny i to podniebienie nie tak elastyczne. Janek najsłabszy, zaledwie średni poziom muzyczny. Jeszcze muszą parę lat terminować, aby ich żony mogły zrozpaczone szturchnąć w bok i kazać przełożyć się na bok, choć u doświadczonego, wyrobionego chrapacza i to nie na wiele się zdaje. Jeżeli chrapanie dochrapie się rangi prawdziwej sztuki to mój brat zrobi karierę europejską, a może i światową. A dlaczego chrapanie ma być gorsze ? Stosunek seksualny na proscenium jest dziś sztuką, robienie loda i owszem też jest sztuką, sztuka dramatyczna o miłości architekta do kozy - wystawiona przez teatr Jandy - też jest najprawdziwszą ze sztuk, to niby dlaczego melodyjne chrapanie mamy traktować jedynie jako problem otolaryngologiczny ? Jeżeli do tego dojdzie to ja i moi bracia wychrapiemy każdą symfonię Beethovena, w każdej europejskiej sali koncertowej. Nasza sława chrapaczy sięga aż po Sekwanę, bo tam jesteśmy najbardziej znani, szczególnie w 16e arrondissement. Początkowo nic nie zwiastowało, że aż taką karierę możemy zrobić w stolicy Francji. Wyjechaliśmy bez specjalnego celu w okolicach Armistice, chcieliśmy obejrzeć parady orkiestr, przemarsze weteranów. Tych weteranów, którzy w maju 1940 tak zasuwali na rowerach na południe Francji, że nawet Rysiek Szurkowski w grupie pościgowej Guderiana byłby bezradny. Owszem impreza ładna, nabożeństwo w Notre Dame, przy co ważniejszym weteranie młody żołnierz jako osoba towarzysząca. Pewnie się dopytuje jakie rowery są najlepsze. Zwiedzaliśmy ten Paryż, chłonęliśmy atmosferę Montmartre i Luwru, zadbaliśmy o całościowy rozwój kulturalny, bo pojechaliśmy metrem i na plac Pigalle. Było miło. Kwaterowaliśmy u kuzyna, który akurat finalizował swoje studia na Sorbonie i pomieszkiwał w typowym francuskim mieszkanku zwanym studio. Niewielka sypialnia pełniąca jednocześnie funkcję pokoju gościnnego, aneks kuchenny i łazienka. Małe, przytulne, dla jednego człowieka bardzo wygodne, z bardzo wygodnym jednoosobowym łóżkiem. Problemem jedynym było to łóżko, na którym spał gospodarz. Nam nie wypadało go wykwaterowywać z łóżka, tym bardziej, że było nas trzech. Wylądowaliśmy, więc na dmuchanym dwuosobowym materacu. Z materacem też był problem bo był dwuosobowy, zatem jeden spał na wznak, a dwóch na sztorc. Umęczeni zasnęliśmy natychmiast, na bardzo krótko, bo śpiący na wznak zaczął koncert solo. Śpiący na sztorc wykonał cios łokciem w nerki, koncertujący przebudził się 

- Co się stało ? co się stało ? 

- Chrapiesz, połóż się na sztorc.

... i położył się na sztorc. Wówczas ten, który wykonał cios położył się na wznak. Zasnęliśmy. Nie na długo jednak, bo ten który wyłożył się na wznak ruszył z programem " Jaka  to melodia ? " i w uroczym studio znowu zaczęło rozbrzmiewać chrapanie. Śpiący obok wykonał rutynowy cios w nery.

- Co się stało ? co się stało ? 

- Chrapiesz, połóż się na sztorc. 

Sutuacja się powtórzyła. Zasnęliśmy zgodnie, ale oczywiście nie na długo, bo to niewiniątko śpiące przed chwilą na sztorc rozwaliło się na wznak i zaczęło się kolejne wykonanie jakiegoś nokturnu... i tak do rana. Rano wstaliśmy rzeźcy i wypoczęci, solidarnie wyspani w trójkę na dwuosobowym materacu. Gorzej było z kuzynem. Wstał, spuścił nogi z łóżka, westchnął po francusku i w taki sam francuski sposób wydął wargi. 

- Ufffff ! Ale daliście dżezu, idę dziś spać do dziewczyny. I to był bardzo poważny błąd. Zwolnione łóżko zajął któryś z nas, więc na materacu dwuosobowym dwie osoby mogły spać na wznak. Wówczas prawdopodobnie wszystko się zaczęło. 

Nie wiem, spaliśmy twardo i solidarnie. Program wizyty przebiegał zgodnie z harmonogramem. Kuzyn wracał rano od dziewczyny, zachodził do " bulążerii " po bagietki i " fromaże " Wypoczęci i wyspani jedliśmy francuskie " deżeneur "... i w miasto. I tak płynęły nam noce i dnie. W sumie było tego cztery noce. O cztery za dużo. Piątego dnia rano kuzyn zjawił się z tym samym paryskim zestawem śniadaniowym, zasiedliśmy do śniadania... wówczas rozległo się łomotanie do drzwi, otworzył i na klatce rozległ się histeryczny wrzask jakiejś młodej Francuzki. 

- Ja tego dłużej nie wytrzymam ! to jakiś koszmar ! Jeżeli pan nie przestanie piłować w nocy desek to ja sprawę zgłaszam do " konsierżki " niech właściciel zrobi z tym porządek. Tak nie można, spać nie można. Środek nocy, a pan sobie w mieszkaniu urządza tartak ! 

Wiedzieliśmy, że kuzyn jest niewinny, znaliśmy z opowieści nasze możliwości, ale żeby od razu wyskakiwać z tartakiem ? Chamstwo, a nie żadna Francja - elegancja. Można było zastukać szczotką w sufit. Na pewno obrócilibyśmy się na sztorc, bo jesteśmy dobrze wychowani. Na szczęście było to nasze - że sie tak wyrażę - ostatnie tango w Paryżu, po śniadaniu wyjechaliśmy do Belgii. Mieliśmy zakontraktowany jeden koncert w Liege. Jedna noc. Obyło się bez incydentów i oskarżeń o psychodelię oraz muzyczne tortury. Jeden koncert to za mało, aby na słuchaczach wywrzeć wrażenie. 

No i tak waląc w klawiaturę w mojej hundkoi zaliczylem  dwie godziny w pełnej przytomności. Mogę spokojnie dołączyć do chrapaczy, za chwilę trio przekształci się w kwartet, a ja wstanę rzeźki i wypoczęty. 


image

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości