
Ostatni tydzień sierpnia to w naszym powiecie wielkie kulinarne święto, czyli Food & Drink Festival. Dla Anglików okazja, by zjeść coś innego niż kebab, hamburger czy hot dog. I oni z tego bardzo mocno korzystają. Anglicy uwielbiają jeść, a pić chyba jeszcze bardziej.

Są bardzo ciekawi i otwarci na inne kuchnie i inne smaki. Nie jest też prawdą, że nie posiadają własnej kuchni, bo posiadają. Posiadają nie tylko plebejską czy proletariacką kuchnię, ale też kuchnię wysoką, czyli jak mawiają Francuzi - haute cuisine. A kto mi nie wierzy powinien zwrócić się z pytaniami do małżonki mojej Zofii, która angielską kuchnię ma przebadaną gruntownie. Kuchnię kochają, lubią o jedzeniu rozprawiać, kupują też mnóstwo książek kulinarnych. Proszę znaleźć w Europie kucharza - top chefa, który sprzedał 10 mln książek kucharskich. Niestety na kupowaniu książek kulinarnych się kończy, co nie do końca jest ich winą.

To wina stylu życia, tempa życia, a także zapracowania. Wszystko załatwiają fast foody i catering. Inaczej być nie może, bo to wszystko wina rewolucji przemysłowej i rozbicia tradycyjnej rodziny z tradycyjnym podziałem ról. Jak matka pracująca w przędzalni 12 godzin na dobę przez 6 dni w tygodniu mogła upiec dziecku ulubione mince pie, czy przygotować cheesecake lub muffiny ? Stąd wzięły się fast foody i catering. W Londynie przy budowie metra w latach 50 - tych XIX wieku funkcjonowały jadłodajnie potrafiące wydać 2500 posiłków dziennie. To już musiało być organizacyjnie dopracowane. Codziennie na ulice 3,5 milionowego wówczas Londynu wyjeżdżały setki wózków z workiem kartofli i workiem węgla drzewnego, po to by wykarmić wszystkich zaabsorbowanych ciężką pracą i małymi, a czasem bardzo malutkimi interesikami. Cóż z tego, że kartofle ? Głód, burczący brzuch zasadniczo nie grymasi i pytań nie zadaje. Za to dzięki tym wózkom mamy smakowite jacket potato, a te same jacket potato z twarożkiem i szczypiorkiem to już niebo w gębie.

Na festiwal żarcia na początku chodzilem chętnie, teraz chodzę mniej chętnie bo rozszyfrowałem paru wystawców, którzy okazali się Anglikami udającymi Greka i sprzedającymi oliwki i inne greckie specyjały kupione w lokalnej hurtowni. Najbardziej rozeźlił mnie jednak autentyczny Francuz, którego zaskoczyłem w Tesco z zakupionym workiem bagietek na tzw. dopiek. Przypadkowo znalazłem odpowiedź na pytanie skąd oni biorą codziennie takie pyszne, chrupiące bagietki. Z Tesco. Teraz chodzę na imprezę pod ratusz jako osoba towarzysząca małżonce mojej Zofii, która uwielbia spotykać top - chefów, telewizyjnych celebrytów, a przy okazji kupuje trzy książki kucharskie w cenie dwóch, czasem z autografem. Bo prawdziwą pasją małżonki mojej Zofii jest gotowanie i ja nigdy tej jej pasji nie tępiłem, bo moją pasją jest jedzenie. Łączenie tych dwóch, tak różnych, pasji ma bardzo głęboki sens.

Zbieranie znaczków bez wątpienia tępiłbym, a klasery wyniósł do sklepu filatelistycznego i sprzedał z zyskiem. W tym roku nie bardzo chciałem iść z powodu tych incydentów drogowych, o których tyle się w telewizji trąbi. Zasadniczo po każdym takim incydencie ludzie rutynowo wychodzą na ulicę i wykrzykują, że się nie boją, że nikt i nic nie zaszczepi w ich sercach nienawiści, że nic nie zawróci ich z obranej drogi. A ja się boję, widać coś jest u mnie nie w porządku z instynktem przetrwania. Choć prawdę powiedziawszy część z tych krzyczących też się boi. Jest ich dokładnie 1,5 miliona, by tylu nie przyjachało w 2016 roku do Paryża w charakterze turystów. Bo się boją. Nareszcie ktoś nas policzył, jest nas tchórzy 1,5 miliona. Na szczęście mój niepokój był nieuzasadniony. Włodarze powiatu zapowiedzieli w lokalnej gazecie, że nie oglądając się na Brukselę, ani rozporządzenia Home Office, sami zadbają o nasze bezpieczeństwo wynajmując wozy bojowe w firmie zajmującej się wywozem śmieci.

Było fajnie ciepło, bezpiecznie i smacznie. Najbardziej radowały dwa polskie stoiska z prawdziwego zdarzenia. Może ktoś czuć jakiś dyskomfort estetyczny, że biesiadujemy w cieniu śmieciarki, ale lepsze to niż La Rambla, Nicea i berliński Weihnachtmarkt. Tam zabrakło wyobraźni i choćby zwykłej śmieciarki, która jak się okazało może być całkiem skutecznym wozem bojowym.


Nasz burmistrz trzyma z emerytami, najpewniejszy elektorat. A niezbyt udany produkt niemieckiej socjotechniki, b. premier Donald Tusk mówi - zabierz babci dowód. Polityczny idiota.














Deutsche Ketchup und Mayo Station. Od razu widać, ze przodujący kraj Unii, największa produkcja wszystkiego, takze keczupu i majonezu
Inne tematy w dziale Rozmaitości