Siukum Balala Siukum Balala
850
BLOG

Notka o listonoszach... i nie tylko

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 38


image

Vaduz. Muzeum poczty i filatelistyki


Jedną z bożonarodzeniowych tradycji, zaobserwowanych przeze mnie, w II połowie XX wieku było pisanie kart świątecznych z życzeniami i rozsyłanie ich według rozdzielnika pod wskazane na kopercie adresy. Dziś tradycja ta całkowicie obumarła w związku z powszechnym skomunikowaniem każdego z każdym. Szczątkowo tylko małżonka moja Zofia rozsyła dziś zaledwie 4 kartki z życzeniami : jedną do mojej teściowej, drugą do swojej teściowej, jedną do siostry, a czwartą do jedynej ciotki. 
Kiedyś było inaczej. Obrazek zapamiętany z tamtych czasów to płachta znaczków pocztowych na stole, stos kopert i kartek oraz matka pracowicie wypisująca życzenia i adresująca koperty niczym kancelista Franciszka Józefa. Niestety ja nie byłem tym dobrym Florentczykiem z powieści " Serce " Amicisa i jej w tym dziele nie pomagałem. Ale czy ona pozwoliłaby mi zamienić swoje kaligraficzne pismo na moje bazgroły ? Wątpię. Potem spięta recepturką  paczka kopert trafiała w ręce listonosza ze słowami 
- Panie Romku żeby tylko do świąt doszły
... i dochodziły, bo do Trzech Króli, codziennie pan Romek przynosił identyczne koperty i karty jako odzew na matczyne, wysłane wcześniej życzenia. Takie to były w zamierzchłych czasach metody międzyludzkiej  komunikacji. Wszystko odbywało się dzięki panom Romkom rozsianym po całej Polsce, w mniejszych i większych urzędach pocztowych. Romkowie ci  w deszczu i słocie w mrozie i Słońcu, pieszo, na motocyklach, rowerach i " komarkach " umożliwiali ludziom kontakty, przynosili prasę, a emerytom rencistom wypracowane, zasłużone emerytury i renty. Niewielkie to były kwoty, bo też socjalizm,  wbrew nazwie łaskawy nie był, ale Romkowie witani byli mimo tego z wielką otwartością i radością. Dziękuję wam Romkowie za radość jaką dawaliście i dajecie ludziom. Dziś notka poświęcona listonoszom.


Zbyt  duży przechył i zachwiane proporcje - na tym blogu - w podejmowaniu tematów. Większość notek poświęcona politykom  PO, którzy walcząc zajadle o powrót Polski  do wielkiej europejskiej rodziny wolnych narodów, nie zaniedbują również sprawy zegarków ( vide sekretarz  generalny PO, niejaki Gawłowski ) Oni mają jakiegos zajoba z tymi zegarkami. U I Komunii nie byli, czy jak ?


Nie wiem czy listonosze z Liechtensteinu posiadali zegarki mimo bliskości Szwajcarii, pewnie nie posiadali. Na pewno ich życie do łatwych nie należało. Oni również nieśli radość tej niewielkiej populacji liechtensteinczyków rozsianych po alpejskich łąkach. Życie listonosza z Vaduz miało swoje plusy i minusy lub, jadąc klasykiem, plusy dodatnie i ujemne. Do plusów dodatnich na pewno należało bezpieczeństwo związane z wykonywanie pracy w imieniu cesarza Austrii, posiadanie munduru austriackiego listonosza i szacunek z tym związany. Po zawarciu unii pocztowej ze Szwajcarią mundury te zamieniono na mundury szwajcarskich listonoszy.


image


image

Listonosz z Vaduz w wersji zimowej 


image


Plusem dodatnim było to, że księcia pana nigdy na miejscu nie było, więc szef nie wisiał nad głową. Pierwszy z von Liechtensteinów pojawił się w Vaduz dopiero w 1938 roku i nazywał się identycznie jak były szef, tyle że ten był z numerem 2 i nazywał sie  Franz Joseph II ( von Liechtenstein ) Do plusów dodatnich należało i to, że do Vaduz, po pracy, do domu żony i dzieci wracało się lekko, łatwo i przyjemnie z pustą torba na rowerze z góry. Jedynym, gigantycznym plusem ujemnym listonosza z Vaduz było to tarabanienie się do góry z torbą pełną listów, paczek i życzeń świątecznych, które należało doręczyć.


image

... lekko nie było


O tym wszystkim, o trudzie listonosza opowiada, otwarte w latach 30 - tych XX wieku, muzeum poczty i filatelistyki w Vaduz. W czasach przed pojawieniem się złotodajnej strefy tax free jednym ze źródeł dochodu księstwa Liechtenstein była emisja kolekcjonerskich serii znaczków pocztowych, chętnie nabywanych przez filatelistów z całego świata. W muzeum zgromadzono wszystkie znaczki wyemitowane przez Liechtenstein i wszystko co związane z pracą poczt i listonoszy, całą  historię europejskiego pocztylioństwa i wszystkiego co związane z projektowaniem i produkcją znaczków pocztowych.


image


image


image


image


image


Jednak najciekawszą historią, sensacyjną, materiałem na powieści i film jest historia najwybitniejszego projektanta, grafika i rytownika, który liechtensteinską produkcję znaczków podniósł do poziomu prawdziwej sztuki. Nazywał się Eugen Zotow i tytułował się profesorem, posługiwał się przy okazji sfałszowanym paszportem wydanym rzekomo przez rząd Czechosłowacji, choć zdolny ten człowiek paszport ów wyrobił sobie sam. Nazywał się Iwan Griegorijewicz Miasojedow, urodził się w Charkowie, a pierwsze nauki pobierał w szkole malarstwa prowadzonej w Połtawie przez własnego ojca. Potem zaliczył studia w Moskwie i wreszcie Imperatorską Akademię Malarską w Petersburgu. Człowiekiem był niesłychanie zdolnym, zajmował się fotografią, filozofią, grafiką, projektował plakaty, a w międzyczasie  występował jako sztukmistrz cyrkowy i zapaśnik, zdobywając nawet jakiś tytuł mistrza Rosji. Po rewolucji przez Krym, Turcję, Monachium trafia do Berlina, gdzie jego talent rozkwita. Gra w niemieckim filmie, a w zaciszu berlińskiej pracowni zajmuje się produkcją dolarów i brytyjskich funtów. Talenty Miesojedowa nie znajdują uznania wśród berlinskich sędziów i artysta trafia na 3 lata do Moabitu. Nie próżnuje jednak, bo przyozdabia więzienną kaplicę freskami o sporej artystycznej wartości. Po wyjściu z więzienia wyjeżdża z żoną i córką  do Rygi, a gdy i tam nie znajduje klimatu dla swojego talentu, przyjeżdża do Brukseli pod fałszywym nazwiskiem Eugen Zotow, obywatel czechosłowacki i z miejsca zyskuje  uznanie z powodu portretu Benito Mussoliniego, który wykonał na zlecenie poselstwa włoskiego. Portret musiał spodobać się i samemu duce, który zezwolił by przyozdabiano nim okładki włoskich tygodników. Jednak nieposkromiony talent daje o sobie ponownie znać i artysta trafi na rok do więzienia. Po wyjściu z więzienia, rozczarowny, w lekkim depresyjnym nastroju, wyjeżdża do Liechtensteinu i już jako profesor Eugen Zotow zyskuje uznanie. Zajmuje się projektowaniem znaczków pocztowych i zostaje nadwornym portrecistą władców Liechtensteinu. Dorobek artystyczny pozostawił spory, bo dziś spuścizną po nim zarządza fundacja Prof. Eugen Zotow - Iwan Miassoiedov Stiftung. 

Człowiek stateczny, nie artysta poprzestałby na tym co posiada, ale nie Miassojedov. W czasie wojny angażuje się jeszcze w zorganizowane przez Himmlera przedsięwzięcie związane z produkcją brytyjskich funtów. Po wojnie wraca do Liechtensteinu, do starych chlebodawców i robi dalej swoje, czyli maluje, graweruje i produkuje fałszywe czeki. I tym razem nie znajduje jego robota uznania sędziów z Liechtensteinu, którzy łaskawie, mając jednak na uwadze jego zasługi, wlepiają mu zaledwie dwa lata w zawiasach. Problemem jednak okazuje się fałszywy paszport i " czechosłowackie "  obywatelstwo Profesora Eugeniusza Zotowa. Jako już bezpaństwowiec wyjeżdża do Argentyny i po krótkim pobycie umiera w Buenos Aires w roku 1953. Dobre powietrze - Buenos Aires dla Iwana Grigorijewicza Miasojedowa nie okazało się aż tak dobre. Wielki talent, wielki fałszerz i huncwot, ale jaki artysta. Nie ! muzeum znaczków pocztowych w Liechtensteinie to na pewno nie jest nudne miejsce. Znam o wiele nudniejsze miejsca.


image


image



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości