Karol Nowakowski urodził się w Brasławiu, w 1909 roku, jako pierworodny syn właściciela mleczarni. Po śmierci ojca odziedziczył w wieku 20 lat mleczarnię oraz kamienicę położoną w centrum miasta. Dzięki talentowi do interesów oraz ciężkiej pracy kilkukrotnie pomnożył majątek rodzinny, zanim do Polski wtargnęła sowiecka nawałnica.
Własność Nowakowskiego ostała się podczas działań wojennych w 39 i 44 roku. Mleczarnia i kilka budynków mieszkalnych oraz willa poza miastem również w trakcie okupacji nie doznały niemal żadnego uszczerbku – jakby dla kontrastu z losem właściciela i jego bliskich, którzy co do jednej osoby zginęli w Kazachstanie.
Dopiero po kilkudziesięciu latach od zakończenia koszmaru wojennego okazało się, że tragiczna historia tej rodziny miała nieco inny finał, gdy w przytułku dla bezdomnych w Buenos Aires zmarł człowiek rozpoznany później jako Karol Nowakowski. Znaleziono przy nim list, a raczej testament, w którym określa się mianem najmłodszego z czterech synów właściciela mleczarni w Brasławiu.
Z listu wynika, że razem z trzema braćmi i dwiema siostrami, jeszcze przed masowymi wywózkami w lutym 1940, został w jakiś sposób wywieziony z miasta i przekazany w opiekę żydowskiej rodzinie byłych pracowników mleczarni Nowakowskiego, ktorzy w owym czasie stali dość wysoko w hierarchii lokalnego NKWD. Miało to ponoć kosztować rodziców – jak zapamiętał kilkuletni wówczas chłopiec – „kilogram złota”, w formie biżuterii, zegarków itp.
Po tygodniu zamknięcia w piwnicy, bez wody i jedzenia, Karol Nowakowski jako jedyny z rodzeństwa zdołał przecisnąć się przez niewielki otwór w ścianie, który mozolnie wybijali kamieniami, starając się nie robić hałasu. Przerażony, lecz jeszcze bardziej zdesperowany, chłopiec ruszył ze straceńczą misją znalezienia ratunku.
Można pokusić się o stwierdzenie, że gdyby w momencie powrotu do kryjówki-pułapki, oczywiście z pustymi rękoma, nie zobaczył, jak NKWD prowadzone przez żydowskiego „opiekuna” wyprowadzają jego rodzeństwo z tej piwnicy, a następnie mordują po kolei strzałem w głowę, to Karol dobrowolnie umarłby z braćmi i siostrami.
Ten widok sprawił, że pod wpływem jakiegoś zwierzęcego instynktu chłopiec uciekł i do chwili wejścia Niemców do Brasławia „walczył jak wilk o przetrwanie w okolicznych lasach ” (dosłowny cytat z listu). Przygarnięty przez ocalałego z wywózki serowara, zatrudnionego przed wojną u Nowakowskich, przedostał się z jego pomocą do GG, a potem wyjechał na roboty do Niemiec.
W swoim testamencie Karol skarży się na nędzny los, jakiego doświadczył już po zajęciu Brasławia przez Sowietów. Twierdzi, że przez swoich pobratymców traktowany był jak „śmieć”. A mimo to, ze stron listu przebija głównie nienawiść do Żydów, którzy wydali jego rodzinę NKWD. „Niemcy to bestie, a Polacy kanalie, ale to Żydzi zabili we mnie duszę”.
Karol Nowakowski, jedyny spadkobierca mleczarni Władysława Nowakowskiego, nie miał w Argentynie żadnej rodziny. Prawa do mleczarni, po których zostało mu jedynie mgliste wspomnienie, zapisał w dość specyficznej formule: „każdemu, byle nie Żydom ”. Przy obecnej cenie rynkowej chodzi o mienie warte około 50 milionów rubli w złocie.