Zielone ludziki
Zielone ludziki
Republikaniec Republikaniec
2896
BLOG

Wagnergate - o co tu chodzi?

Republikaniec Republikaniec Ukraina Obserwuj temat Obserwuj notkę 42

Mało komu chyba spośród czytelników S24 nie obiła się o uczy nazwa „Grupy Wagnera” – prywatnej firmy wojskowej, powiązanej z rosyjskim wywiadem. Nazwa firmy, której działalność opiera się na wynajmie najemnych żołnierzy i ochroniarzy w przeróżnych zakątkach świata, pochodzi od pseudonimu jej założyciela Dmitrija Utkina,  „Wagner”. Szkolenie jej pracowników odbywa się w miejscowości Molkino na poligonie 10. Brygady Specnazu GRU. Nie trzeba dodawać, że działalność ta nie pozostaje w sprzeczności z interesami Federacji Rosyjskiej.  Zapewne większość z nas pamięta trochę zaskakujące wieści, które dobiegły w poprzednim roku z Białorusi, gdzie przed wyborami prezydenckimi nagle i niespodziewanie aresztowano grupę kilkudziesięciu wagnerowców. Co więcej, ludzie Łukaszenki rozpuszczali informacje, że aresztowanie to może mieć związek z „planowanymi działaniami destabilizacyjnymi” w ich kraju, i to akurat w takim momencie.
W ostatnich dniach pojawiły się w tej sprawie nowe wieści, i to o wielkim ciężarze gatunkowym. Dziennikarz Jurij Butusow, redaktor naczelny portalu  o profilu śledczym CenzorNet, mocno antyrosyjskim, wyciągnął je na światło dzienne w rozmowie z Dmitrijem Gordonem . Gordon to także dziennikarz, oraz polityk – jest aktualnie rzecznikiem niewielkiej partii o nazwie Siła i Honor, w retoryce antyrosyjskiej, ale podejrzewanej o związki z Moskwą. W czasie, gdy ujawniono ów incydent akurat jak raz był w Mińsku i przeprowadzał głośny wywiad z samym Aleksandrem Łukaszenką. Do ustaleń Butusowa  dodał na antenie  to, czego nieoficjalnie ponoć dowiedział się od Baćki. A ustalenia ukraińskiego dziennikarza są mocne, bardzo mocne.  Jak twierdzi na portalu wPolityce Marek Budzisz, materiał na temat tej sprawy przygotowuje też Christo Grozev z Bellingcat, ten sam, który współpracował z Nawalnym w wytropieniu grupy jego trucicieli, a wcześniej dokładnie zbadał kto i w jakich okolicznościach zestrzelił malezyjski samolot pasażerski nad Donbasem. Sprawa będzie zatem głośna i rozwojowa.
Butosow twierdzi, że Wagnerowcy, którzy w nocy z 23 na 24 lipca przekroczyli rosyjsko – białoruską granicę i 24 lipca mieli lecieć tureckimi liniami lotniczymi do Stambułu, znaleźli się tam nie przypadkowo, ale była to realizowana przez wiele miesięcy koronkowa operacja służb specjalnych trzech krajów – Stanów Zjednoczonych, Turcji i Ukrainy. Chodziło o to, aby aresztować wybranych, starannie wyselekcjonowanych „bojowników” z tzw. Grupy Wagnera, w przypadku których dysponowano niezbitymi dowodami ich udziału po stronie rosyjskiej w wojnie w Donbasie, w tym uczestnictwa w zestrzeleniu malezyjskiego samolotu. Ale nie tylko, bo byli to ludzie biorący udział również w specjalnych operacjach rosyjskich służb specjalnych w Syrii, Libii i w Afryce. Łącznie w 32 osobowej grupie (pierwotnie miała liczyć ona 33 osoby, ale jeden nie dotarł do punktu zbiórki) było 28 takich „wybrańców”. Ich aresztowanie pozwoliłoby służbom specjalnym Stanów Zjednoczonych i Turcji na rozpracowanie całej sieci, która kryje się za zbiorczym pojęciem Grupy Wagnera, a Rosję stawiało by w bardzo niewygodnej sytuacji, stawiając sugestię, że patronuje ona światowym działaniom o charakterze terrorystycznym. Operacja była, jak argumentuje Butusow, tak zorganizowana, aby nie było dowodów, iż uczestniczyły w niej ukraińskie służby specjalne (to twierdzenie uważam akurat za wątpliwe, skoro aresztowanie najemników miało się odbyć na ukraińskim terytorium). Kijów zyskiwał by nie tylko wzmocnienie współpracy ze służbami USA, ale również narzędzie presji na Putina, bo - jak mówił ukraiński dziennikarz - jeszcze 200 żołnierzy z Ukrainy przebywa w rosyjskich tjurmach, a Moskwa nie ma ochoty ich wypuścić.  Mogłoby to być również użyte podczas negocjacji dotyczących przyszłego statusu Donbasu. W ramach przygotowywania operacji ponad rok wcześniej Amerykanie stworzyli kontrolowaną przez siebie firmę naftową w Wenezueli, która dysponowała polami naftowymi i które trzeba było ochraniać, zlecając kontrakt -i tu istnieje pewna niejasność, albo Grupie Wagnera, albo jej byłym pracownikom. By nikt niczego nie podejrzewał, przez ponad rok wagnerowcy  jeździli  do Wenezueli i chronili, oczywiście nie bezpłatnie, tamtejsze pola naftowe, i wracali do domu. W ostatniej fazie operacji zwerbowano grupę, na której najbardziej zależało służbom specjalnym współpracujących krajów. Skala przedsięwzięcia, jak mówi Butusow powołując się na swe źródła w ukraińskich służbach specjalnych, była ogromna – działano w Rosji (firma werbunkowa), na Ukrainie, w Turcji, w USA i w Wenezueli. Udało się doprowadzić do tego, że wybrana grupa w nocy z 23 na 24 lipca przekroczyła rosyjsko – białoruską granicę. Rosjanie niczego nie podejrzewali, bo gdyby był choć cień wątpliwości, to z pewnością, jak argumentuje Butusow, zatrzymaliby Wagnerowców na swoim terenie. Następnego dnia mieli oni wsiąść do tureckiego samolotu i lecieć do Istambułu. Na jego pokładzie byli uzbrojeni agenci tureckich służb specjalnych i specjalny oddział komandosów z Ukrainy. Chodziło o to, że w momencie, kiedy do pilotów napłynęłaby informacja o tym, że na pokładzie znajduje się bomba (taki był plan), co spowodować miało przymusowe lądowanie na jednym z ukraińskich lotnisk, zagrożeni wagnerowcy nie porwali samolotu.
Jednak w dzień „realizacji”, kiedy Rosjanie byli już na terenie Białorusi, odbyło się w kancelarii Zełenskiego spotkanie, które doprowadziło do załamania się całego przedsięwzięcia. Uczestniczyli w nim generał – pułkownik Wasyl Burba, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego i generał – major Rusłan Baranieckij z SBU, którzy przybyli, aby poinformować Zełenskiego o rozpoczynającej się, a zatwierdzonej jeszcze przez Poroszenkę, operacji. W opinii Butusowa są oni poza kręgiem podejrzeń, bo gdyby przeciek miał miejsce od nich, to wagnerowcy zostaliby zatrzymani w Rosji. A cała operacja przebiegała dobrze, aż do momentu spotkania u Zełenskiego. Prócz prezydenta Ukrainy w rozmowie brał udział m.in. ówczesny szef jego administracji Andrij Jermak oraz Rusłan Demczenko, mianowany miesiąc wcześniej sekretarzem utworzonego specjalnie dla niego Komitetu ds. Bezpieczeństwa i Obrony. I to najprawdopodobniej, jak argumentuje Butusow, ktoś z tej dwójki poinformował zarówno Białorusinów, jak i najprawdopodobniej Rosjan, o realizowanej operacji, a także doprowadził do jej chwilowego zawieszenia. To dlatego wagnerowcy, którzy mieli już karty pokładowe, nie wsiedli do samolotu lecącego do Istambułu, a wynajęli pokoje w sanatorium znajdującym się na przedmieściach Mińska, w którym zostali zatrzymani. Szczególnie podejrzany jest Rusłan Demczenko, szara eminencja ukraińskiego MSZ-u za czasów Janukowycza, „mózg” tzw. porozumienia charkowskiego, które przesądzało o przedłużeniu dzierżawy na kolejne 25 lat rosyjskiej bazy w ukraińskim wówczas Sewastopolu. Butusow mówi, że to rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Karasin w swoim czasie wywierał presję na Kijów, aby właśnie Demczenko został wiceszefem resortu spraw zagranicznych Ukrainy. Po mianowaniu Demczenki (16 czerwca 2020) przynajmniej trzy operacje ukraińskich służb specjalnych realizowane w lipcu zakończyły się fiaskiem i ta dziwna koincydencja, zdaniem Butusowa, może wskazywać, iż ten jeden z najbardziej prorosyjskich polityków Ukrainy był źródłem przecieku. Drugi trop prowadzi do Andrija Jermaka, o którym jeszcze w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej mówiło się, że ma niejasne związki z Rosją. Wtedy, kiedy w administracji Zełenskiego miało miejsce spotkanie Jermak prowadził rozmowy z Dmitrijem Kozakiem w sprawie uregulowania kwestii Donbasu i ujawnienie operacji mogło być, jak zgodnie mówią zarówno Butusow jak i Gordon, elementem „polityki otwartości”, czy może raczej ustępstw Kijowa wobec Moskwy. Wreszcie, mogło chodzić o nawiązanie bliższych relacji z Łukaszenką, który powiedział po wywiadzie Gordonowi, że jest wdzięczny ukraińskim kolegom za to, że ci zadzwonili do niego z informacjami o wagnerowcach.
Stary białoruski lis postanowił wykorzystać okazję do końca i  zagrał kartą wagnerowców z Moskwą. Niewykluczone, że podejmując już następnego dnia po ich zatrzymaniu poufne rozmowy z wysłannikami Putina, którzy natychmiast przylecieli do Mińska, uzyskał w zamian za usługę jeszcze mocniejsze poparcie Kremla i w efekcie obronił swoją pozycję po wyborach i potężnej fali protestów.
Zarówno Butusow, jak i Gordon, mówią, że przeciek informacji z kręgu ludzi będących najbliższymi współpracownikami Zełenskiego, zwłaszcza, że w jego wyniku udaremniona została chyba jedna z największych na świecie operacja służb specjalnych wymierzonych w Rosję, nie może być inaczej traktowana niźli tylko w kategoriach zdrady. W wyniku fiaska operacji Ukraina utraciła wiarygodność w oczach sojuszników i dlatego Kijów nie może doczekać się, co już stało się przedmiotem komentarzy, telefonu od Joe Bidena. Sprawa ma oczywiście „charakter rozwojowy”, już mówi się o konieczności powołania przez Radę Najwyższą specjalnej komisji śledczej, która winna wyjaśnić nie tylko kulisy tego co się stało, ale również odpowiedzieć na pytanie czy Zełenski nie chroni celowo zdrajców, lub czy nie został przez nich zmanipulowany i wprowadzony w błąd. Każda z tych ewentualności jest niekorzystna dla ukraińskiego prezydenta, bo albo pokazuje go jako tego, kto sprzeniewierzył się interesowi narodowemu, albo jako polityka łatwowiernego, niesamodzielnego a przez to niewiarygodnego.
Być może ostatnie antyrosyjskie wypowiedzi i posunięcia ukraińskiego Hołowni są wobec tych oskarżeń próbą ucieczki do przodu. Zaś nam pokazuje wyraźnie, jaki jest stan sąsiadującego z nami państwa. Miejmy nadzieję, że polski rząd w kategorii zagrożeń zajmuje się nie tylko CORVID-19.


https://censor.net/ru/resonance/3253453/zelenskiyi_ne_ponyal_chto_proishodilo_ego_polnostyu_dezinformirovali_gordon_i_butusov_o_provale_spetsoperatsii


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka