Niewątpliwie prawdziwe jest stwierdzenie, że w referendo-wyborach prezydenckich18 maja/1 czerwca rząd Donalda Tuska otrzymał potężną, polityczną fangę prosto w nos. Upadła tym aktem nadzieja obozu rządzącego na dopchnięcie siłą pakietu spraw z kategorii ideologiczno-towarzyskich, takich jak eksterminacja "neosędziów", kryminalizacja "mowy nienawiści" takiej, jak oni ją rozumieją czy ustawowe podniesienie homozwiązków partnerskich do rangi małżeństw. O ile aborcję na życzenie można wprowadzić nie podpisanymi wytycznymi bezprawną metodą oleśnicką, o tyle pozostałych tematów szpryca z roztworem trucizny nie załatwi. Dlaczego drugorzędne w gruncie rzeczy, poza wymiarem sprawiedliwości oczywiście, kwestie jawią się dziś jako sztandarowe? Bo, niestety, na stanowisko i koncepcje w naprawdę istotnych dla naszego państwa i społeczeństwa rządzących nie stać. Zagrożenia Zielonego Ładu, umowy z MERCOSUR, paktu migracyjnego szybują na niedosiężnych dla ekipy DFT wysokościach.
Równie niewątpliwym faktem jest także to, że w systemie konstytucji z 1997 roku wybory prezydenckie nie mają bezpośredniego odniesienia do ustaleń politycznych pochodzących z wyborów parlamentarnych, a więc decyzja wyborców z 15 października 2023 nadal jest wiążąca, i póki koalicja 13 grudnia posiada większość sejmową, póty posiada mandat do wyłaniania premiera i tworzenia rządu.
Polityczny cios, jaki otrzymała rządząca większość w wyniku surowej, ale sprawiedliwej oceny swoich kilkunastomiesięcznych dokonań skłonił z trudnych do zrozumienia bez znajomości szczegółow zza kulis powodów do odegrania wczoraj niezwykle żenującego spektaklu. No bo jak inaczej ocenić to, co się działo wczoraj w Sejmie? Donald Tusk poprosił o przegłosowanie wotum zaufania dla swojego rządu, bo takie jego konstytucyjne zbójeckie prawo, może to zrobić w każdym czasie. Konia z rzędem jednak temu, kto wyjaśni po co to było? W niecałe dwa tygodnie po porażce kandydata obozu rządzącego w wyborach prezydenckich szef rządu występuje z kompetnie nieprzygotowanym przemówieniem, którego mniej więcej jedną trzecią poświeca minionym póltora roku temu rządom opozycji, drugą chwaleniu się tym, że sztandarowe działania rządów tejże opozycji wiernie kontynuuje, zaś trzecią szumnym zapowiedziom niczego. Do cholery jasnej, wotum zaufania na podstawie obietnicy powołania rzecznika rządu oraz dokonania zupełnie nie wiadomo jakiej "rekonstrukcji" za miesiąc? Całkiem jak w starym tekście Jana Pietrzaka o robieniu rotacji, czyli roszady - dyplomowany Kołodziejczak na miejsce niemagistry Kotuli, Kotula na miejsce Kołodziejczaka, a Giertycha z PAX-u do Śmaksu.
Do tego, że Donald Tusk bardzo oszczędnie gospodaruje w swoich wypowiedziach prawdą, już wszyscy zdążyliśmy się przyzwyczaić. Ale żeby wyleźć na sejmową trybunę i wszem oraz wobec wygłaszać oczywite kłamstwa, takie jak chwalenie się programem 800+ jako swoim ulubionym dziełem, mówić o zbiciu inflacji z 18% do 4 (w momencie obejmowania przezeń rządu wynosiła 6,2%) czy masowych wywłaszczeniach pod CPK, to już przesada. Najśmieszniejsze, że najbrutalniej skontrowana natychmiast z sejmowej mównicy przez do niedawna popierających ten rząd posłów lewicowej partii Razem.
Obraz spiętej, zachmurzonej twarzy premiera i rak kurczowo zaciskanych na pulpicie mówił więcej, niż godzinne pustosłowie. Po co to było? Żadnych konkretów (choć może to i dobrze, pierwsza setka wystarczy jeszcze na długo), żadnych nowych pomysłów na dalsze rządzenie, żadnej nowej idei, mogącej porwać tłumy. Czyżby napięcia w koalicji, a pewnie i wewnątrz Platformy Obywatelskiej były aż tak wielkie, że wymusiły natychmiastowe stłumienie ich poprzez głosowanie? Głosowanie musialo wypaść tak, jak wypadło - nadal ponad 231 posłow ma takie, a nie inne legitymacje partyjne, wielu z nich (oraz ich krewni i znajomi) takie, a nie inne stołki i świadomość, że nie uzyskanie wotum zaufania przez premiera to konstytucyjny obowiązek złożenia dymisji rządu. Nie ma innego wytłumaczenia, zapewne pogląd, który najmocniej publicznie wyartykułował Miś Kamiński ma tam tak wielu zwolenników, że teatrzyk musiał się odegrać.
Polityczna cena wymuszenia tego pokazowego aktu jedności ideowo-politycznej koalicji jest jednak bardzo wysoka. Okazanie rzekomej siły obnażyło brutalnie jej największe słabości. Te, które wypunktował bezwiednie w swoim najgorszym chyba w całej karierze wystąpieniu Donald Tusk: antypisizm jako główny program i oferta dla wyborców, kontynuacja pisowskich sztandarowych działań (rozbudowa wojska, ochrona granic przed nielegalną migracją, CPK, 800+) jako główne osiągnięcia własne, oraz, co najgorsze, brak jakichkolwiek autorskich pomysłów na to, co dalej.
Ostryga pokazała wczoraj, że zdychając może drgać jeszcze długo - do końca kadencji. Tak jak drgał SLD po aferze Rywinna, tak jak wcześniej drgał przez ostannie miesiące rząd AWS. Koszty tego, jakie będą, każdy rozsądny widzi.
Inne tematy w dziale Polityka