Deszcz ranny, płacz panny i taniec starej baby - krótko trwa.
Takoż i hipotezy smoleńskie.
Nie minął dzień, konferencja jeszcze trwała, a już prześmiewcy ustalili, że co brane było za brzozę, nietkniętą nawet skrzydłem samolotu, bo złamaną 5 dni przed katastrofą, okazało się workami ze śmieciami, zebranymi przez właścicela zaniedbanej posesji.
Dokonał tej analizy, zupełnie za darmo i pro publico bono tutejszy bloger, Ford Perfect, i chwała mu za to, bo jeszcze ocieka krwią szpada wyciągnięta ze śmiertelnej rany zadanej przezeń kolejnej odlotowej hipotezie.
Ja nawet nie dziwię się ekspertom Antoniego Macierewicza, pomyśleć, przez tyle lat analizować miewyraźne zdjęcia i trzymać się faktów, trzymać się faktów, a tu nadarza się okazja poszaleć, stawiać odlotowe hipotezy i być bogiem w tv. Ja bym się nie oparł, ja bym przebił w fantazjach i pomysłąch profesora Rońdę, Biniendę i Cieszewskiego gdybym dostał taką okazję. No, ale ja nie jestem profesorem i nie muszę się powstrzymywać, mogę sobie pozwolić na wolny galop myśli, na kłus skojarzeń, na pokonywanie przeszkód logicznych jakby od niechcenia, na cały ten parcour.
Podejrzewam nawet, że w ramach rzetelności naukowej profesor Binienda zrobił symualcję z właściwymi danymi wejściowymi, gdzie samolot nie macha skrzydłami, niczym lądujący albatros z filmu Disneya, a brzoza, nim wyda ostatnie tchnienie, pruje złamanym kikutem pnia poszycie skrzydła od dołu, w ostatnim akcie tragicznej zemsty. Ale nawet profesorowie want to have fun, pewnie nawet bardziej niż dziewczyny, bo i okazja nie za często się zdarza, więc profesor Binienda schował wydruk, czy wtyczkę USB z tą drugą symulacją na dno biurka, założył najlepszy garnitur i wyruszył ochoczo na podbój świata.
Ja się nie dziwię, ja też bym się nie oparł.
Ale zainspirowany wykładem profesora Cieszewskiego wybrałem się na krótką wycieczkę za pomocą Google Maps do krainy mojego szczęśliwego dzieciństwa. Spojrzałem z góry na resztki dawnego majątku, dawno podzielonego między dzieci, wnuki, prawnuki i praprawnuki dziadków. Nieco w bok jest działka, która została kupiona dla babci, by latem mogła mieszkać na wsi a nawet trzymać kilka kurek dla rozrywki i zbierać własne truskawki, porzeczki i śliwki. W pierwszej chwili miałem pewne trudności w rozpoznaniu miejsca. Zapamiętałem je zupełnie inaczej z ostatnch moich tam odwiedzin - tymczasem krzewy węgierek, które rosły kępą koło wjazdu na działkę, zaanektowały całą przestrzeń, tak że nawet prawie nie widać dachu usadowionego wśród nich domku (całkiem przyzwoity, drewniany, obmurowany, kuchnia, pokój i zabudowany ganek, a na strychu - przynajmniej dziesięć lat temu - gospodarzy sowa).
Potem jeszcze sobie pobłądziłem po necie, dowiedziałem się, że w pobliżu będzie przebiegać trasa obwodnicy pobliskiego miasta wojewódzkiego i niecałe pięćset metrów dalej znajdzie się węzeł drogowy i wjazd na obwodnicę.
O, powiedziałem sobie, o - a po ile teraz biegają tam działki, bo 10 lat temu podobno można było dostać za ten spłachetek całkiem przyzwoity grosz?
I wiecie co, kochani, nie chcę wam robić przykrości, ale według cen, nawet bez uzbrojenia, to są grube pieniądze, to naprawdę ładna sumka. Hm, trzeba będzie się tam wybrać w najbliższe wakacje i zobaczyć jak to wygląda z bliska, w realu.
Kuzyni, którzy na wsi zostali mają ziemi dwadzieścia razy więcej - a to już są miliony. Chyba wpadnę pogratulować.
Nie wiem, jak inni, ale ja odniosłem korzyść z wykładu profesora Mmaa.
Poniżej nieznane nagranie z kuluarów konferencji ekspertów i wieczorku zapoznawczego:
NIe wiem, który to prof Cieszewski, a który Binienda, ale widać, że doskonale się bawią.
Inne tematy w dziale Polityka