Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
2158
BLOG

Insynuacje Doroty Kani i Gazety Polskiej

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Polityka Obserwuj notkę 54

czyli Armia Narodowo-Wyzwoleńcza Gazety Polskiej 

 

17 kwietnia 1975 partyzancka armia chłopska Czerwonych Khmerów wchodzi, nie napotykając oporu, do stolicy Kambodży Phnom Penh. Wojska dotychczasowego przywódcy, generała Lon Nola, nie bacząc na obietnice walki do ostatniej krwi, masowo dezerterują, zrzucają mudnury i usiłują niepostrzeżenie wtopić się w masy mieszkańców miasta. A mieszkańcy miasta witają zwycięskie oddziały, których żołnierze po raz pierwszy stykają się z wielkomiejskim blichtrem i zepsuciem, kwiatami, słodyczami i coca-colą. Wydaje się przez krótką chiwlę, że nadszedł koniec cierpień, wojen, zamachów stanu, amerykańskich bombardowań i operacji Viet-Congu, destabilizujących i pustoszących przez ostatnią dekadę ten pokojowy kraj, który miał nieszczęście graniczyć z objętym wojną Południowym Wietnamem. Ludność Kambodży ma nadzieję na wytchnienie i powrót do jakiej takiej stabilizacji.

W ciągu kilku godzin okazuje się, że dotychczasowe katastrofy kraju to nic w porównaniu z bezmiarem mających nadejść państwowo zadekretowanych okrucieństw. W kilka godzin po wejściu do miasta nowa, jeszcze nie okrzepła władza dekretuje totalną ewakuację wszystkich mieszkańców Phnom Penh. Ubrani na czarno bosonodzy partyzanci pilnowali pustoszenia ulicy za ulicą, budynku za budynkiem, nie oszczędzając szpitali. Ci którzy się opierali, sprzeciwiali, próbowali argumentować byli rozstrzeliwani na miejscu.

Nowi władcy napędzani byli ideologią wydyskutowaną w marksistowskich grupach debat na paryskiej Sorbonie i innych francuskich uniwersytytach, gdzie przywódcy Czerwonych Kmerów studiowali na stypendiach ufundowanych przez byłą władzę kolonialną. W skład tej zabójczej mieszanki wchodził ortodoksyjny marksizm w odcieniu maoistowskim, radykalny agraryzm i trująca polityka historyczna, ufundowana na równi na resentymentach w stosunku do bliskich sąsiadów i Zachodu i na przekonaniu o supremacji .narodu khmerskiego. Dyskusje w odległym Paryżu owocowały co najwyżej płomiennymi apelami i przeintelektualizowanymi, czytanymi jedynie przez wtajemniczonych, artykułami w niszowych pismach lewicowych. Nie miejsce tytaj na nawet pobieżne omówienia tych szalonych lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, gdy rozgrzane głowy młodych (i starych) idealistów na Zachodzie kreśliły obraz nowego wspaniałego świata.

To co w Paryżu było niewinnym feblikiem, ot, taką zabawą w wymyślanie scenariuszy nie do realizacji, w Kambodży miało zostać wypróbowane w praktyce. A praktyka mówiła, że nigdzie jeszcze nie udało się wprowadzić w pełni idei komunizmu, albowiem zawsze na drodze do realizacji najgroźniejszym okazywał się wróg wewnętrzny, ludzie zarażeni myśleniem i ideami starego reżimu, sabotujący, świadomie lub nie, nieważne, wprowadzanie nowych idei. Wniosek mgł być tylko jeden - aby nowy porządek zwyciężył, aby nikt nie sabotował powszechnego szczęścia konieczna jest bezwzględna, totalna, fizyczna eliminacja nosicieli starych idei, puryfikacja społeczeństwa z elementów wrogich, niepewnych, chwiejnych, zarażonych.

W ciągu czterech lat, do chwili upadku rządów Czerwonych Khmerów, akcja puryfikacji  przyniosła dwa miliony (według uśrednionych ocen) ofiar mordów dokonywanych przez funkcjonariuszy reżimu. Wystarczył cień podejrzenia, wystarczył wygląd, ubiór, umiejętność czytania, czy wreszcie używanie okularów by stać się jednostką zasługującą na eliminację.

To marzenie o wielkim oczyszczeniu, o katharsis przelanej krwi powtarza się regularnie na obrzeżach gwałtownych przemian społecznych. W przypadku reżimów autorytarnych bywa w mniejszym lub większym stopniu wprowadzane w życie - niezależnie od afiljacji politycznych. To należy podkreślić, bo sprowadzenie problematyki do prawicowości lub lewicowości jedynie utrudnia zrozumienie mechanizmów marzeń i praktyki wielkich czystek. Wystarczy przypomnieć ekscesy dyktatur południowoamerykańskich, Chile pod rządami Augusto Pinocheta, czy Argentyny pod rządami generałów i mściwe mordy popełnianie na pokonanych przeciwnikach.

W perspektywie polskiej (i być może innych krajów postkomunistycznych) sprowadza się to pragnienie urządzenia nowej rzeczywistości i wyplenienia nosicieli starych idei do mniej lub bardziej nieskutecznych nawoływań marginalnych grup. Czasami obejmują one władzę i zaczynają się korowody z lustracją itp. Połowiczne to i nieskuteczne zabiegi, nigdzie w kraju zgniłej demokracji nie mogą przynieść tak soczystych owoców, jak w Kambodży.

Tak też należy rozumieć powtarzające się wezwania do radykalnej lustracji, obejmującej funkcjonariuszy i ideologów starego reżimu. Zabawne, że zasięg owej lustracji bywa ograniczany np do wyższych eszelonów, albowiem mogłoby się okazać, że wielu z rewolucjonistów tzw późnej godziny ma za sobą przeszłość w PZPR. Czasami w pierwszym szeregu radykałów stawiają się nawet beneficjenci byłej epoki, którzy dokonali (gówno prawda, niczego nie dokonali) aktu ekspiacji i wyznania grzechów.

Istnieje zasadnicza różnica między sprawiedliwym osądzeniem win, a tego rodzaju zatrutym szaleństwem. W pierwszym przypadku należy najpierw udowodnić winy i sprawiedliwie je osądzić, w drugim stosowany jest strychulec odpowiedzialności zbiorowej, żadne indywidualne przewiny nie są konieczne, a do wydania wyroku bez rozpatrzenia dowodów, wystarczy samo podejrzenie lub jego cień, albo tylko utkana z podłości insynuacja..

Najbardziej znanym i hałaśliwym trybunałem ludowym jest Gazeta Polska i jej krąg. Ostatnio ukazała się dekonspirująca, w zamyśle, ukrytych wrogów i szkodników książka trojga autorów związanych z GP, pod tytułem "Resortowe dzieci". To charakterystyczne, nie trzeba już być osobiście winnym ewentualnych zbrodni komunistycznych, wystarczy mieć tzw "niedobre pochodzenie". To zupełnie jak w czasach stalinowskich, gdy pochodzenie stygmatyzowało czy wykluczało z życia społecznego. Winy rodziców obarczają zresztą potomstwo w sposób wybitnie wybiórczy, jeden z autorów książki ma za sobą zaszłości rodzinne stawiające go w pierwszej linii kategorii "wrogów ludu",  I wyglądem, stylizacją, i rewolucyjnym, fanatycznym zapałem przypomina oddanych sprawie wszechświatowej rewolucji i walki klas fanatyków z późnych lat czterdziestych. Co też zresztą nie jest żadną nowością, w PRLu były AKowiec Kazimierz Kąkol  został nawet ministrem ds. wyznań.

Wyjątkową podłością są jednak pomówienia pod adresem Jacka Żakowskiego. Książki nie czytałem i zapewne nie przeczytam, opieram się tutaj na referacie zamieszczonym na niezalezna.pl i na fragmencie audycji w Tv Republika, gdzie młodociany hunwejbin nowych czasów, zidentyfikowany jako członek PiS (nie wiadomo, czy aktywny) i partyjny propagandzista, niejaki Michał Rachoń, wymachując jakimiś papierami insynuował Żakowskiemu pracę w lub dla służb specjalnych PRL. Michał (na prośbę administracji S24 wykasowałem przydomek, jakim Michał Rachoń jest pieszczotliwie obdarzany. Prosże obejrzeć załączony filmik z youtube) nie może być tłumaczony młodym wiekiem, bo sprawa była wyjaśniana zaraz po publikacji niezalezna.pl.

Zarzuty podniesione pod adresem Jacka Żakowskiego były trzech rodzajów:

1. Że dokonywał licznych podróży zagranicznych do krajów zachodnich. To dobry, stary zarzut, jeszcze z czasów stalinowskich, gdzie kontakty z emigracją (wujkiem w Anglii) mogły spowodować duże nieprzyjemności. Te wyjazdy zagraniczne Żakowskiego miały być dowodem na potajemne sprzyjanie mu przez służby, bo przecież paszportu nie dawano ot tak. Wasz uniżony sługa chce niniejszym dokonać aktu autolustracji, bo poza licznymi wyjazdami do demoludów (Czechosłowacja, NRD, ZSRS) odwiedzał i kraje Zachodu - Wielką Brytanię w roku 1973 lub 1974 i trzykrotnie Szwecję (1976, 1977, 1978). Wyjazdy na Zachód wstrzymane na okres stanu wojennego znów stały się możliwe po jego ustaniu i znów - w zasadzie nie napotykały na większe przeszkody.

2. Że był szkolony przez służby. Tutaj dowodem miała być ewentualna służba WSW, poprzedniczce dzisiejszej Żandarmerii Wojskowej. Jacek Żakowski, podobnie jak tysiące absolwentów studiów wyższych przed nim i tysiące po nim odbywał służbę wojskową jako podchorąży. Na to w jakiej jednostce miał tę służbę odbywać żąden podchorąży nie miał wpływu. To, że WSW miała również m in zadania wywiadowcze o niczym nie świadczy, byle szczawia podchorążego nie dopuszczono by do głębokich struktur wywiadu wojskowego. To się tak nie odbywało i nie odbywa, selekcja jest naprawdę bardzo szczegółowa i nie bierze się do zadań specjalnych ludzi z ulicy. Cała zresztą dyskusja zdaje się być bezprzedmotowa, bo według samego zainteresowanego odbywał służbę w Szkole oficerów Łączności w Zegrzu i nie ma dowodów, by nie było to prawdą. Tak na marginesie - sam odbywałem służbę w jednostce łączności w pobliskim Nieporęcie czy Zegrzynku i bywałem kilka razy w jej ramach w Zegrzu.

3. Wreszcie dowód ostatni, najważniejszy i najbardziej plugawy. Oto, według niezalezna.pl Jacek Żakowski był przedmiotem zainteresowania operacyjnego SB. Z dokumentów przedstawionych przez autorów wynika, że SB próbowała przez całe lata osiemdziesiąte na różne sposoby dobrać się do Żakowskiego, a to sondując, bez powodzenia, możliwość zwerbowania go, a to sekując na inne sposoby. Powtarzam dla co powolniejszych umysłów: SB chciała dobrać się do Żakowskiego, bez powodzenia. Jedyne, co można powiedzieć, że dokumenty SB wystawiają Żakowskiemu świadectwo nieposzlakowanej uczciwości i krystalicznej czystości.

Poniżej dłuższy cytat z publikacji w niezalezna.pl pokazujący, jak działa metoda insynuacji w wykonaniu dziennikarzy GP:

Wniosek o opracowanie Jacka Żakowskiego jako kandydata na tajnego współpracownika sporządził 27 stycznia 1983 roku ppor. K. Honkisz – inspektor prowadzący sprawę w Departamencie III MSW189.

„Z uzyskanych informacji operacyjnych wynika,  że utrzymuje kontakty z osobami czynnie zaangażowanymi w podziemną działalność, a zwłaszcza odpowiedzialnymi za redagowanie i drukowanie nielegalnych pism sygnowanych przez «S»” – pisał ppor. K. Honkisz. Jako sposób opracowania wskazał m.in. zebranie opinii w miejscu pracy i zamieszkania oraz zastosowanie  środków techniki operacyjnej. Z notatki służbowej sporządzonej 20 grudnia 1983 roku wynika, że Jacek  Żakowski miał uczestniczyć w redagowaniu nielegalnego pisma „Kos”190. Celem pozyskania Żakowskiego do współpracy miał być dopływ informacji ze  środowisk związanych z działalnością „Solidarności” Regionu Mazowsze i dotarcie do osób aktywnie działających w nie-legalnych strukturach „S”. Według SB Jacek Żakowski jako sekretarz prasowy Regionu Mazowsze miał naturalne możliwości docierania do działaczy „S”. Motywem pozyskania miała być współodpowiedzialność obywatelska. Kolejny dokument SB dotyczący Jacka  Żakowskiego pochodzi z kwietnia 1988 roku. Wcześniej, bo w 1986 roku, Żakowski został zarejestrowany przez MSW pod numerem 94 977 przez Wydział II (środowiska m.in. nielegalnych wydawnictw i ROPCiO) Departamentu III MSW. Czego dotyczyła rejestracja – nie wiadomo, ponieważ do tej pory w IPN nie odnalazły się żadne dokumenty dotyczące tej sprawy.

Proszę przeczytać dokładnie powyższy fragment - opisuje on bowiem nie to co zdaje się sugerować paszkwil niezalezna.pl a coś zupełnie przeciwnego. Jak wielu dało się na ordynarną manipulację nabrać świadczą chociażby liczne wpisy w S24 i gdzie indziej. A może wcale się nie nabrali, tylko z całą świadomością uczestniczą w opluwaniu uuczciwego człowieka?

A cała afera wystawia autorom, środowisku GP i wydawnictwu świadectwo jak najgorsze. Choć, oczywiście, znalazło się wielu obrońców paszkwilantów i insynuatorów. To jeszcze jeden dowód na żałsoną kondycję refleksji społecznej w Polsce.

To przykre. Ale mogłoby być jeszcze gorzej. I być może będzie, jeśli wyrachowany obłęd nie ucichnie.

 

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka