Wojna polityczna tak się w Polsce zaognia, że za niedługo ofiarami polityków będą dziennikarze. Stefan Niesiołowski wczoraj pod Sejmem w furii chciał zniszczyć sprzęt Ewy Stankiewicz i użył przy tym od groma epitetów. Praktycznie nikt go nie powstrzymał, a koleżanka z partii po incydencie tłumaczyła krewkiego posła, jakoby "zabrał tylko kamerę".
"Niech Pani idzie do lizusów pisowskich", "won stąd!", "won do PiSu". Film trwa 1:40 min. - jest wystarczająco krótki, by zobrazować chamstwo. Co się stało w ciągu kilku ostatnich lat ze Stefanem Niesiołowskim? Polityk, obecnie reprezentujący rządzących, nigdy nie posuwał się do takiego poziomu chuligaństwa, który od 2005 r. demonstruje. Warto prześledzić jego wypowiedzi prasowe i teksty publicystyczne z lat 1990-1992, kiedy deklarował się jako obrońca wiary, Kościoła, życia poczętego, lustracji i dekomunizacji. Nigdy nie używał przy tym języka, ułatwiającego porozumienie z osiedlowym dresiarstwem.
Stefan Niesiołowski tak się zapętlił w swej zaciekłości, że pozostało mu tylko jedno wyjście, by nie zaprzepaścił całego życiorysu. By historia zapamiętała go jako odważnego opozycjonistę, a nie wulgarnego pieniacza, wzbudzającego już tylko litość. Tym rozwiązaniem jest emerytura i odejście z polityki, której poseł PO nie rozumie i najwyraźniej odczuwa zagubienie.
A teraz wyobraźmy sobie, że Joachim Brudziński napada na Janinę Paradowską (nie porównuje warsztatu tejże dziennikarki ze Stankiewicz, dla jasności). Portale oraz stacje informacyjne grzałyby wyczyn pisowca na czerwonych paskach przez tydzień. Niesiołowski wulgarnie obraża kobietę i ją wprost atakuje, tymczasem nie dzieje się nic. Bo ma medialne przyzwolenie.