Poseł PiS, były agent-przykrywkowiec policyjnych instytucji oraz senator, który został uniewinniony od zarzutów posiadania i nakłaniania do zażywania narkotyków. Mowa o Tomaszu Kaczmarku i Krzysztofie Piesiewiczu. Co łączy tych dwóch polityków, oprócz tego, że są na „tapecie” mediów od kilku dni? Niewspółmierna reakcja mediów w odniesieniu do popełnionych win.
Gdy popularny agent Tomek dał się nagrać podczas rozmów w olsztyńskim hotelu z mężem swojej kochanki, wybuchła afera, która szybko obiegła wszystkie serwisy informacyjne. Rzeczywiście, trudno krewkiego posła bronić – groził swojemu rozmówcy, powołując się na wpływy w CBŚ i CBA, co sam przyznał w rozmowie z dziennikarzami „Wprost”. Nie przekleństwa, nawet nie słowa o „wyj…niu” komuś krzesłem są tu dla Kaczmarka ujmą na honorze, a dwuznaczna sugestia, że może wykorzystać w dokopaniu sercowemu rywalowi kolegów ze służb, w których pracował. Klub PiS postanowił zawiesić Kaczmarka w prawach członka partii. Reakcja była niemal natychmiastowa, choć i to przeciwnikom Jarosława Kaczyńskiego i w ogóle powołania CBA nie wystarcza. Niektórzy politycy PO i dziennikarze raczą oczekiwać, że lider PiS wraz z Mariuszem Kamińskim wyrażą samokrytykę za utworzenie biura, ścigającego korupcję. W jednym zgodzić się wypada – Tomasz Kaczmarek to skuteczniejszy przykrywkowiec, niż polityk, aczkolwiek jego sukcesy w pracy w CBŚ czy CBA są w tej chwili marginalizowane i sprowadzane do pijackich wybryków. W policji, agent Tomek nie musiał dbać o swój wizerunek, był w swoim żywiole. W polskim parlamencie, czy tego chce czy nie, o własny image trzeba dbać, szczególnie, gdy reprezentuje się prawicowo-konserwatywne ugrupowanie.
Jednak czy można zrozumieć potępienie Kaczmarka, który prawa nie złamał, gdy porówna się to ze współczuciem, jakie w opinii publicznej wyraża się pod adresem Krzysztofa Piesiewicza? Były senator PO, działacz opozycji PRL i obrońca ofiar komunistycznego reżimu, uważany do 2009 r. za nieskazitelny autorytet moralny, dał się nagrać grupie szantażystów, zresztą już skazanych. Ubrany w sukienkę i wciągający biały proszek polityk – ten żałosny obrazek zostanie zapamiętany na długie lata. Piesiewicz wiedział o istnieniu kompromitujących materiałów, kilkukrotnie płacił za nie szantażystom, ale nie zgłosił przestępstwa do prokuratury. Prawdopodobnie dlatego, że wciągał nosem…lek, jak sam do dzisiaj tłumaczy. Śledczy są innego zdania i zapowiadają odwołanie od nieprawomocnego wyroku, uniewinniającego Piesiewicza. W dodatku, uzasadnienie wyroku zostało utajnione z niewiadomych przyczyn. Czy pojawiły się jakieś nowe dowody, które niezbicie wskazały, że Piesiewicz zażywał nosem rozproszkowane leki lub był przymuszany do tego czynu? Czy może sąd postanowił zlitować się nad autorytetem moralnym tylko przez wzgląd na nazwisko? Czy, wzorem byłego polityka PC, AWS i PO, przeciętny Kowalski, przyłapany na braniu koki, będzie miał prawo zostać uniewinniony pod pretekstem tłumaczenia się z przyjmowania lekarstw?
Niestety, tych pytań dziennikarze nie zadają publicznie. Jeśli już, to pytają Piesiewicza o traumę ostatnich pięciu lat. A senator zapomina, że gdyby chodziło o zwykłego Kowalskiego, który wciągałby narkotyki, ten nie czekałby zapewne nawet roku na wyrok sądu. Dlaczego jednej sprawie, o dużo mniejszym kalibrze, choć – trzeba przyznać – pikantnej, poświęca się więcej uwagi i spadają na Kaczmarka większe cięgi, a drugiej, dotyczącej Piesiewicza, już mniej? I to w kontekście traumy, dręczącej niewinnie rzekomo oskarżonego polityka. Czy i o reakcjach mediów na wydarzenia i sensacje mają decydować konkretne barwy partyjne?
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka