Rozmawiam z Ewą Zając, specjalistką od archiwów komunistycznej bezpieki, pracownikiem Oddziałowego Biura Lustracyjnego IPN w Krakowie, na temat niszczenia akt SB i pozostałości po spuściźnie PRL w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej.
Ile czasu mogła zająć bezpiece selekcja niewygodnej dokumentacji z Wydziału C – archiwum SB? Proces niszczenia archiwów w Krakowie, co pokazuje niedawno ujawniony w „Codziennej” dokument, będący instrukcją niszczenia akt, rozpoczął się już w 1988 r.
Zastanawiałam się nad tym. Sądzę jednak, że selekcja nie trwała długo, wszystko było sprawnie realizowane. Jeżeli zapadła decyzja o zniszczeniach, na bieżąco przygotowywano akta. Część pracowników Wydziału C – Sekcji III – musiała dokonywać przeglądu akt pod kątem typowania do zniszczeń. Warto tych funkcjonariuszy odszukać i z nimi porozmawiać.
Które dokumenty z punktu widzenia SB nadawały się do spalenia bądź brakowania, a które pozostawiano w archiwum?
Z pewnością zniszczono większość dokumentów „czwórki”, czyli wydziałów inwigilujących Kościół katolicki. Zachowały się tylko pojedyncze egzemplarze Teczek Operacyjnych na Księży (TEOK). A było ich przecież tyle, ilu księży w krakowskich parafiach. Przez nieuwagę zachowało się tylko kilka, np. Karola Wojtyły. Niszczono akta dotyczące zakończonych spraw operacyjnych w archiwum SB, ale usuwano też akta spraw czynnych, jeszcze prowadzonych w jednostkach operacyjnych. Skalę przedsięwzięcia drugiego typu bardzo trudno oszacować. Usuwano wrażliwe dokumenty na temat osobowych źródeł informacji czy lokali kontaktowych. Zostawiono całe teczki części tajnych współpracowników, a w wypadku innych – same okładki. W 1989 r. w wypadkach zarejestrowanych księży TW teczka szła do archiwum na skutek „zmian polityczno-społecznych”, po czym pozostawało w nich kilka stron. Albo niszczono całe akta, albo dokonywano brakowania części materiałów wewnątrz teczek. Nie widzę natomiast w pełni logicznego klucza w całym procederze. Około 17,6 tys. akt spraw operacyjnych zostało złożonych do archiwum, a przejęliśmy ok. 12 tys., przy czym widać było na wielu z nich ślady zniszczeń. Z wielotomowych spraw często zachował się jeden tom, i to bardzo okrojony. Można oszacować skalę zniszczeń, jeśli ktoś porówna zapisy z dziennika archiwalnego bezpieki – spisu akt składanych do archiwum – ze stanem dzisiejszym w archiwach IPN-u.
Czy da się odtworzyć w pełni dzieje aparatu bezpieczeństwa PRL-u: jego ofiar i beneficjentów, mając świadomość, że aż tyle dokumentów wyparowało?
Czy w pełni – byłabym ostrożna, ale w dużym stopniu tak. Mimo zniszczeń jesteśmy w stanie szukać śladów w różnych zespołach akt, co wymaga dużej wiedzy na temat funkcjonowania bezpieki i archiwów. Możemy zidentyfikować, jaka osoba kryła się pod danym pseudonimem.
Czy da się ustalić z całą pewnością, że ktoś był lub nie osobowym źródłem informacyjnym, wobec skali zniszczeń archiwalnych?
W wielu wypadkach właśnie tak, choć nie we wszystkich. Dysponujemy np. kartą z wypisanym pseudonimem i numerem rejestracyjnym, dzięki czemu można taką osobę zidentyfikować. Ale to za mało, bo nie możemy wtedy mówić o skali współpracy – dopiero odnalezienie donosów, wypłat z funduszu operacyjnego, dokumentacji dotyczącej przekazywania informacji o danej osobie pomiędzy jednostkami SB, pozwalają identyfikować informatorów bezpieki. Tak samo sprawa wygląda z rozpracowywaniem członków opozycji – mimo brakujących akt, posługując się kryptonimem danej sprawy i numerem rejestracyjnym, jesteśmy w stanie takie fakty ustalać. Mamy 45 tys. starych sygnatur dotyczących TW w Krakowie, tymczasem IPN przejął ponad 10 tys., a więc aż ponad 30 tys. jednostek zostało zniszczonych. Skala tego zjawiska jest większa niż w sprawach prowadzonych przeciwko konkretnym osobom.
Dlaczego funkcjonariusze SB pozostawiali po sobie tak ewidentne ślady, jak choćby instrukcja o niszczeniu akt z 1988 r.?
W 1989 r. bezpieka koncentrowała się na niszczeniu dokumentacji ukazującej skalę inwigilacji, agentury, a normatywy i rozkazy nie były dla nich aż tak newralgiczne. Akta administracyjne zachowały się zatem w dużym stopniu. W każdym archiwum brakowano akta już wcześniej, począwszy od lat 50., z różnych powodów. Sam jednak czas poświęcony na zniszczenia dokumentów archiwalnych był krótki jak na taką liczbę materiałów. Widać to choćby w ujawnionym planie zniszczeń teczek w Krakowie. To było aż 700 m bieżących akt! I jest nieprawdą, że był to proceder chaotyczny. Rozplanowano przecież liczbę ciężarówek, ludzi, oszacowano wagę dokumentów, wymieniono konkretne dokumenty, które nie powinny wpaść w ręce „wroga”. Nie wiemy, czy były pisemne instrukcje niszczenia akt z 1989 r., ale można podejrzewać, że tak.
Czy uzasadnione są przypuszczenia, że funkcjonariusze SB prywatyzowali akta?
Nie prywatyzowano z pewnością np. kilku teczek akt czynnych TW. Nie dało się zabrać wszystkiego. Funkcjonariusze robili kserokopie lub wyciągali najważniejsze dokumenty z teczek personalnych: zobowiązanie do współpracy, wypłaty z funduszu operacyjnego, kompromaty na jakąś osobę. Dzięki temu można było kogoś szantażować. Kiedyś dostałam kserokopię zobowiązania do współpracy TW i dokument z kwestionariusza operacyjnego – sposób werbunku tej osoby. Zachowały się akta tej osoby i mogłam je porównać z kserokopiami. A więc prywatyzacja akt była, ale nie całościowa.
Czy strona „solidarnościowa”, która obejmowała rządy razem z Jaruzelskim i Kiszczakiem w 1989 r., również odpowiada za zaniechanie w tej sprawie?
Nikt nie poniósł odpowiedzialności za pożogę archiwalną. A przecież funkcjonariusz nie mógł niszczyć dokumentów bez zgody przełożonych. Politycy opozycji, którzy objęli władzę razem z komunistami w 1989 r., odpowiedzialni są za to przez swoją naiwność. Kiedy Jan Maria Rokita powiadomił Tadeusza Mazowieckiego o niszczeniu akt, ten odesłał go naiwnie do Kiszczaka. Założono, że Kiszczak nie kłamie, nie odbyła się na ten temat żadna dyskusja w Sejmie. A niszczenie akt bezpieki nadal się odbywało. Strona solidarnościowa nie doceniła cynizmu komunistów, którzy chcieli utrzymać władzę, wpływy i pieniądze.
Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka