Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
5593
BLOG

Dlaczego PiS spada poparcie? Najgorszy jest brak reakcji i zrzucanie winy na sondaże

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 213

Można oczywiście i należy mieć spory dystans do badań sondażowych. Nie, nie chodzi o manipulowanie metodami, kiedy tych nawet nie znamy. Trend poznamy w najbliższych tygodniach, ale nie tylko w sondażu dla TVN partii rządzącej spada poparcie. Dlaczego? Najkrócej mówiąc: PiS nie wyciąga żadnych wniosków i samo wpędza się w kłopoty.

Doskonałą ilustracją kryzysu obozu władzy jest sprawa premii. Nie chodzi nawet o to, że politycy narzekają: mało zarabiamy, fachowcy wolą uciekać do biznesu, niż pracować dla rządu. Jest w tych niepopularnych tezach zawarta prawda. Sęk w tym, że co innego zapowiadało się przez lata, zasiadając w ławach opozycji i w kampanii wyborczej, a co innego w praktyce. Nie było jeszcze premiera w III RP - choć można wskazać znacznie mniej popularnych od Beaty Szydło - który zdecydowałby o nagrodzie dla siebie. Jeden z posłów PiS zapytał kancelarię premiera, jak sprawa premii wyglądała za rządów PO-PSL. Okazało się, że nagrody były, ale znacznie mniej obfite. Oczywiście pytanie polityka jak i odpowiedź trafiły na łamy mediów. Wielu wyborców, którzy nie widzą problemu w rozdawaniu nagród, zgłasza pretensje do dziennikarzy, że zajmują się, cytuję, pierdołami. Tyle, że to sami politycy PiS we własnych osobach wywołują te "pierdoły".

Kolejny przykład? Wystąpienie Beaty Szydło w Sejmie, bardzo łatwe do skontrastowania z expose pani premier. "Nam się te premie należały" kontra "koniec z arogancją i pychą władzy". W dodatku w PiS panował niespójny przekaz. "Pracujemy dla narodu, dla dobra ogólnego" vs. "Za pensję ministra trudno było dożyć do pierwszego". "Premie wynikały z mojego błędu" - to cytat z Michała Dworczyka i zakończenie sporu przez premiera Mateusza Morawieckiego, kontra przemówienie Beaty Szydło i wsparcie ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Co jak co, ale prezes PiS zawsze miał alergię na niepopularne decyzje, kiedy w grę wchodzą niemałe kwoty. Coś się musiało w tym względzie zmienić.

To prawda, że politycy powinni zarabiać więcej. Po to, żeby mogło powstawać lepsze prawo - np. od fatalnej ustawy o IPN, od której dzisiaj właściwie wszystkie ośrodki się dystansują. Tyle, że jakakolwiek podwyżka pensji, nie mówiąc już o premiach, przyniesie straty w oczach wyborców. Polska, mimo rozwijającej się gospodarki i coraz lepszych pensji, nadal jest stosunkowo biednym krajem. Znacznie więcej jest osób, zarabiających ok. 2 tysiące złotych, za które muszą utrzymać rodzinę, niż stosunkowo bogatych z 10 tysiącami. To właśnie bieda i poczucie niesprawiedliwości, nieobce elektoratowi PiS, tak bardzo uwiera w przypadku premii. Dopóki ogół społeczeństwa nie będzie zamożny, dopóty politycy muszą spodziewać się irytacji za 60 tys. złotych premii dla ministrów po kilku miesiącach pracy. I nic nie zmieni życzeniowe myślenie, że są to sprawy nieistotne, podnoszone tylko po to, by bombardować PiS. O drogich lotach Donalda Tuska i innych polityków PO, słynnych ośmiorniczkach, drinkach za pieniądze podatników, tabloidy też się rozpisywały. Bo wiedziały, że trafią na podatny grunt. I trafiły.

Od kryzysu do kryzysu, od pożaru do kolejnego - tak wyglądają w ostatnich tygodniach poczynania partii rządzącej. Na szczęście dla Jarosława Kaczyńskiego, opozycja jak była beznadziejna, tak dalej jest. Nie zmienia to jednak faktu, że przed nami wybory samorządowe, a za ponad rok - parlamentarne. W tym czasie może się przecież wszystko zmienić. Jeszcze w październiku 2015 roku mało prawdopodobne były samodzielne rządy PiS - w większości sondaży przewaga nad PO wynosiła ok. 10 punktów procentowych i zanosiło się na egzotyczną koalicję z Kukizem. Stało się jednak coś nieprawdopodobnego, co po 1989 roku nie miało miejsca. I jest w ostatnich miesiącach przez PiS marnowane.

Nie twierdzę, że PiS nagle straciło 12 p.p. poparcia. Ale jeśli znaczna część internautów wierzyła jeszcze kilka tygodni temu w popularność rzędu 50 proc. dla partii rządzącej, należy sobie zadać pytanie: czy to stały elektorat, czy nie? Jeśli założymy, że tzw. "twardy elektorat" Jarosława Kaczyńskiego to ok. 30 proc. wyborców, który zagłosuje na PiS niezależnie od sytuacji, to trzeba uznać, że reszta to ci, których obóz władzy przyciągnął różnymi propozycjami, przede wszystkim socjalnymi. Zatem można dojść do wniosku, że nowi wyborcy to elektorat chwiejny, ale któremu bliżej do PiS, niż do innych partii. Czy w ostatnich tygodniach, ba, miesiącach, ekipa Jarosława Kaczyńskiego zaproponowała coś tej grupie, którą powinna utrzymać? Poza rekonstrukcją, niezrozumiałą dla stałych wyborców?

Co gorsza dla PiS, partia ma na pieńku również ze swoją naturalną bazą wyborczą. Nie sądzę, by nastąpił odpływ tradycyjnych zwolenników Kaczyńskiego do innych partii, bo niby gdzie? Ale typowy wyborca PiS, nawet, jeśli podobają mu się "Wiadomości" i TVP INFO, musi w końcu zacząć zadawać pytania. Podam przykłady. Były fantastycznie pod względem retorycznym przygotowane wystąpienia ministrów w związku z tzw. audytem po rządach PO-PSL. Czy ktoś za cokolwiek odpowiedział? Pamiętacie Państwo może słynne słowa ministra Dawida Jackiewicza o prezesie spółki skarbu państwa, który woził się złotym Mercedesem. Tyle, że nie ten prezes poniósł konsekwencje za rzekomą defraudację pieniędzy, a ofiarą audytu niedługo potem stał się sam Jackiewicz. Polityk musiał odejść z ministerstwa skarbu za to, że jak przyznawał Jarosław Kaczyński, w spółkach dzieje się źle.

Były szef MSZ, Witold Waszczykowski i inni politycy PiS słusznie krytykowali PO za to, że nie jest w stanie wyjaśnić katastrofy smoleńskiej. Waszczykowski zapowiadał nawet skierowanie skargi do Strasburga za przetrzymywanie wraku Tupolewa przez Moskwę. Gdzie jest odpowiedni wniosek, gdzie wreszcie wrak i czarne skrzynki? Dziś słyszymy od przedstawicieli polskiej dyplomacji, że sytuacja jest rzeczywiście "trudna" i "beznadziejna". Skoro nawet PiS, który za cel główny postawił sobie wyjaśnienie narodowej tragedii, nie jest w stanie sprowadzić dowodów, jak miała to zrobić Platforma?

Wreszcie nowelizacja ustawy o IPN. Nie będzie już nikt mówił o "polskich obozach", penalizowanie i artykuł 55a są nieodzowne, by raz na zawsze skończyć z "pedagogiką wstydu". I co? Ustawa funkcjonuje blisko dwa miesiące i jest w próżni. Trybunał Konstytucyjny, mimo lawiny międzynarodowej, jeszcze nie zdążył się przyjrzeć nowelizacji, choć powinno być to zadanie priorytetowe dla Julii Przyłębskiej. Zbigniew Ziobro twierdzi, że ustawa jest częściowo niekonstytucyjna, gdy mowa o ściganiu obcokrajowców, których de facto nie dotyczy polskie prawo. A przecież przepisy narodziły się w ministerstwie sprawiedliwości, przy akompaniamencie Polskiej Fundacji Narodowej!

I wreszcie sprawa fundacji. Gdyby w 2015 roku zapytać wyborców PiS, czy życzyliby sobie utworzenia potężnej instytucji, która promowałaby Polskę na arenie międzynarodowej, większość odpowiedziałaby zapewne "tak". Dzisiaj widać dobitnie w sieci, że prawicowy elektorat najchętniej dałby kopa "leśnym dziadkom" z PFN, odciął potężny kurek ze spółek skarbu i postawił na młodych, energicznych, nieskażonych partyjniactwem ludzi. Tymczasem rząd Morawieckiego jest bezsilny, chociaż premier swoją ocenę poczynań Polskiej Fundacji Narodowej oczywiście ma. Dlaczego po serii wpadek z billboardami, zaniechaniu działań (albo fatalnym decyzjom już "po") ws. kryzysu z Izraelem i USA, minister Piotr Gliński rozmywa temat? Część komentatorów śmieje się najwyraźniej z bezradności, że zarząd fundacji musi mieć jakieś haki na rząd, skoro dalej funkcjonuje w najlepsze.

Aż wreszcie dołożenie własnej cegiełki do psucia debaty publicznej. To akurat większości wyborców prawicy nie przeszkadza, bo opozycja, a wcześniej rządząca koalicja PO-PSL, ma swoje za uszami. Kolejne występy posłów Dominika Tarczyńskiego, czy Krystyny Pawłowicz zaczynają obozowi władzy zwyczajnie wadzić. Znamienne, że posłanka Pawłowicz - choć Kaczyński prywatnie bardzo ją lubi - tak ostro recenzowała projekt zmian w szkolnictwie wyższym Jarosława Gowina. Wskazywała m.in., że na uczelniach nadal będą wykładać tajni współpracownicy bezpieki i nic się właściwie nie zmieni. Tymczasem prezes PiS oświadczył, że ustawa prędzej czy później wejdzie w życie.

"Wiadomości" TVP przypominają w swoich wydaniach prędzej rekonstrukcję historyczną, niż newsy i serwowanie ważnych tematów, omawianych bez wyraźnych preferencji partyjnych albo wręcz mieszania wszędzie i we wszystko partii rządzącej. To staje się ciężkostrawne dla wielu osób, które nie zamierzają głosować na opozycję i pamiętają o latach 2007-2015. Załóżmy, że po 2019 roku utrzyma się status quo, PiS będzie rządzić ponownie samodzielnie. Czy Jacek Kurski i jego ekipa nadal będą przypominać archiwalne materiały sprzed ponad dekady, by pokazać... No właśnie, co? Że wpływ na 2022 rok mają taśmy z Sowy? Że skoro politycy PiS wypłacają sobie premie, to należy to skontrować wystąpieniem Tuska? Praktycznie nie ma w mediach publicznych materiałów neutralnych. Takich, które kogoś nie karcą, a innych z kolei chwalą. Ktoś powie, że samo omówienie tematu z załączonymi wypowiedziami obu stron (właściwie, to tych stron jest znacznie więcej, a i bezstronni też się znajdą), bez komentarza autora materiału, byłoby "rozmydlaniem", "okrakiem na barykadzie", "tchórzostwem". Tyle, że nie należy się zbytnio przejmować takimi uwagami, bo to jest dziennikarstwo. Takie, które zapowiadało PiS w mediach publicznych przed zwycięstwem wyborczym w 2015 roku. Zamiast fachowców, na Woronicza pojawił się polityk.

Dopełnieniem tego, że to jednak krytycy TVP, a nie zwolennicy mediów publicznych mają rację, jest przypadek Ewy Bugały. Próbuję wczuć się w jej sytuację. Jak to jest, że uważam siebie za dziennikarza, pracuję jako reporter, lubię to, co robię, w dodatku mam najszersze grono odbiorców w Polsce, robię przecież na prestiż TVP, a gdy pojawia się opcja zarobienia w Orlenie na stanowisku dyrektora - to bez problemów korzystam? To jestem dziennikarzem, czy jednak nie? Czy moja praca miała służyć odsłanianiu prawdy, jak głosi tytuł programu "Nie da się ukryć", czy kierowały mną inne motywacje? Ktoś powie, że te pytania są nienawistne. Jednak nasuwają się same, bowiem dziennikarka bez skrępowania przyjęła pracę w spółce skarbu państwa, następnie - na fali krytyki - musiała z niej zrezygnować. I jak gdyby nigdy nic, wraca do mediów publicznych. Już widzę reakcję prawicy, gdyby w analogiczny sposób postąpiła Hanna Lis. Tyle, że reakcje po obu stronach obecnego sporu politycznego nie polegają na konkretnej sprawie, a na osobach. Jeśli ktoś jest z nami związany ideowo, będziemy bronić tej osoby jak niepodległości, nawet, gdy mowa o byłej kandydatce na prezydenta z ramienia SLD. Jeśli dana osoba ma zupełnie inne poglądy, zasługuje na potępienie.

I to jest coraz większy problem nie tylko zwolenników PiS w mediach społecznościowych, ale samej partii. Nieistotne, co kiedyś mówiliśmy, mamy moralną rację. Oni z góry jej nie mają. Nawet część "naszych" na pewno nie ma, bo są skrytymi agentami "ich". A takiego sposobu myślenia i działania bardzo łatwo uniknąć. Tym bardziej, gdy dysponuje się komfortową większością w Sejmie i władzą prezydenta z tego samego obozu. PiS musi zakasać rękawy, bo zacznie tracić poparcie. Może 12 pp. to i mrzonka, ale dla Jarosława Kaczyńskiego lepiej byłoby, gdyby jego słowa o pokorze wcielono w życie. Do wyborów pozostało coraz mniej czasu.


Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka