Xylomena Xylomena
109
BLOG

Dlaczego mordercy umieją mówić?

Xylomena Xylomena Psychologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Każdy ma swoje pytania życiowe lub mniej. Jednym z moich jest na przykład – dlaczego mordercy umieją mówić.


Ktoś inny mógłby łapać się odmiennych wyobrażeń sprawiedliwości i zadawać sobie pytanie – dlaczego w ogóle żyją oraz jak ten fakt rozwiązywać po ludzku, dla dobra wszystkich. No bo co innego można zrobić, niż wziąć sprawy w swoje ręce, gdy ta równowaga między uczynkami zadanymi, a odbieranymi nie chce się zgadzać w czyimś bilansie, a wszyscy potrzebują mieć równe prawa i rozumieć, czego się spodziewać za zadawane zło, aby się nie pleniło?


Albo i bez wyobrażenia w tym temacie można mieć śmierć za dobrą konsekwencję mordu, na zasadzie samego wyuczenia, że skoro tak jest przyjęte między ludźmi, to lepiej się do ich praw dostosowywać, niż nad nimi rozmyślać.


Ewentualnie stosować karanie śmiercią jako środek zapobiegawczy eskalacji zbrodni z tego samego źródła.


Ale ja mam, jak mam, z tymi własnymi poczuciami, gdzie Pan Bóg z karami nie nadąża, żeby ludzi moralności bieglej uczyć, że kompletnie do niczego nie pasuje mi rozmyślanie o śmierci jako właściwej za mord karze, skoro śmierć i tak nikogo nie omija.


Chyba żebym miała przeczytać z tego (karania śmiercią), czyjąś wiarę, iż życie to wielki wyścig, w którym jedynego zwycięzcę śmierć w nagrodę ominie. Wówczas to już jakiegoś sensu by nabrało, żeby konkurencję i plugawców niegodnych do takiego lauru po drodze wybijać. Byle jeszcze trwanie w takim nieumieraniu chciało się brać z faktu niestrudzonego usuwania innych żyjących, bo inaczej żadnych szans na tego rodzaju zbawienie nie ma, patrząc na ilość tatałajstwa do uśmiercenia.


Tak, to sarkazm z mojej strony, bo tylko tyle, że widzę tak rozumujących, ewentualnie w ogóle niezainteresowanych rozumieniem siebie, o co im chodzi przez dążenie do tego, czy owego. Bo poza tym - oczywiście, że ktoś taki byłby kimś przerażającym.


Jednak póki myśli, póty swobody mniemania, czym do dnia następnego się przeszło. Dlatego na świecie nie ma takiego potwora, którego istnienie wykluczać można. Szczególnie, gdy potencjalnie można stać się nim samemu.


Więcej nawet – gdy w zasadzie nie ma jak nim nie być, w większym lub mniejszym stopniu, w pogoni za własnym życiem pogodzonym z cudzym umieraniem. A tym sposobem wszyscy złem są. Z używaniem pojęcia grzechu (że to przeciw Bogu), czy - nie.


Natomiast stanięcie do tego w opozycji, czyli nieszukanie własnego życia, jest czymś nieludzko trudnym i pełnym pułapek lub samookłamywania się. Bo tu z kolei nic nie ma do wydumania, żeby motywację do niewalczenia o swoje przeżycie wzmocnić. Podobnie - im bardziej czyjąś przyjmować, tym mniej własnej będzie. Jest tylko duch martwienia się o innych (święty?), który uzdalnia do odkochiwania w sobie i ponoszenia trudów w pokorze; lub jego upadek, kiedy martwienie o siebie przysłania w końcu każdego, aż niczyje słowa nie są już zrozumiałe, dlatego też nie znajduje się obiektu używania własnych.


A jednak morderca, który ma drugiego człowieka za zbędnego do życia - że już większego braku troski być nie może - na ogół nie przestaje znajdować powodu do swojego mówienia. Nawet z tymi, których chce mordować. I dla mnie to jest o wiele dziwniejsze, od tego, że nie istnieje mechanizm, aby taki osobnik padał zaraz po swej zbrodni trupem.


Chyba, że ktoś taki, nigdy nie mówił prawdziwie, a tylko do siebie. Słowami śmierci – modlitwą o nieobecność kogokolwiek. Wówczas istotnie różnica jest żadna, bo to prędzej żywy umie zakłócać monolog, niż umarły.


A jeśli wszyscy umieją używać jedynie takich słów śmierci - o odpychaniu i zbędności innych ludzi? Jak nie tych, co obok, to tych, co nie słyszą lub przemiennie, że judzenie jednych na drugich nie ustaje ani na chwilę. Kto wówczas nie jest winny mordów i mógłby sobie przypisać jakąkolwiek cnotę bez kpiny ze skutków słów swoich? Kto wtedy może powiedzieć – oto jego ręce są umoczone we krwi, bo został przyłapany i byli świadkowie na to, a nie moja głowa lub serce, co jakieś słowa wypluły?


Ale to na szczęście zdaje się być niemożliwe w świecie powołanym do życia słowem, a więc nie mogącym trwać w istnieniu bez słów życia, bez słów sprawiedliwych, kontaktujących. Ktoś je przecież musi wypowiadać, skoro świat ciągle istnieje. Wypowiadać, jak nie dobrowolnie, to z braku wyboru, niczym Atlas. I choć tylko jeden by wystarczył, to z pewnością nie jeden to czyni, więc czemu siebie do sprawiedliwych nie zaliczać?


Jeśli jednak wierzyć, że słowa są tworem świata, i bez podziałów na śmiercionośne i życiodajne, a nie że świat jest tworem słów, w którym jeszcze góry można by nimi przenosić (gdyby już do niczego ważniejszego potrzebne nie były), to dlaczego mordercy umieją mówić?


Czy tylko tyle, że nie urodzili się mordercami wystarcza, aby przekreślenie kontaktu z drugim człowiekiem przez zabójstwo nie pozbawiało mowy? Przecież niejednemu, komu urywa się kontakt z powodu czyjegoś odejścia, albo tylko odwrócił swoje myśli od ludzi, odbiera to wolę mówienia. Wpada w depresję, apatię i jest dysfunkcyjny komunikacyjnie. Znajduje się w więzieniu z samego siebie. A czemu nie mordercy? Czemu nie po tym go poznać? A dokładnie – czemu nie każdemu mordercy; i ta granica jest aż tak płynna, że u jednych wykluczenie ludzi z życia odbija się na mowie, a u drugich – nie?


Choćbym wyobraziła sobie oparcie duchowe mordercy w selekcji ludzi, że eliminowanie jednych nie przeszkadza w traktowaniu drugich za godnych rozmowy i pożądanych w kontakcie lub istnieniu, to przecież nie da się tego połączyć z brakiem strachu, że tym samym komuś można być niepożądanym na tym świecie. A jak już jest taki strach – o siebie, to on rozrasta się do braku zaufania komukolwiek i jednak braku potrzeby rozmawiania. O co chodzi, że w praktyce, to regułą nie jest?


Jakieś czyste szaleństwo zabijania bez dostępu do wynikania i lęków, a z zachowaniem zdolności do wysławiania myśli? Potworności zdają się przekraczać wszelkie granice formy, że nie tylko możliwe jest dopuszczanie się bestialstwa w ludzkim ciele, ale z zachowaniem takiego atrybutu człowieczeństwa jak mowa.


A co jeśli to o niej przestać myśleć jak o przedmiocie chluby lub darze nad darami do ważenia i odmierzania?


No chyba się zagalopowałam, bo to akurat nic nowego pod słońcem...





Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości