Moje słońce chyli się ku zachodowi, ale zamiast zaznawać spokoju "po pracowitym dniu" jestem zmuszany do weryfikacji prawd, które "od zawsze" uważałem za oczywiste!
W tych kwestiach narracja komunistycznych podręczników historii i legenda rodzinna były zbieżne: 1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały Polskę co skutkowało milionami polskich ofiar i "relokacją" państwa.
Ci, którzy strzelali do "moich" byli źli, "moi", którzy zginęli od bomb, czy "gdzieś na wschodzie" byli dobrzy! Czciliśmy tych drugich i gardziliśmy pierwszymi i nie było co do tego wątpliwości!
Wiele lat po ukończeniu formalnej edukacji historycznej zaczęły pojawiać się uzupełnienia. Kwestia zawiłej śląskości, a może chwilę wcześniej "dziadek z Wermachtu".
Okres II WW moi przodkowie spędzili na ojcowiznach, które znalazły się na terenach przyłączonych do Rzeszy. Większość z nich przeżyła, niektórym się nie udało. Niektórzy z tych, którzy przeżyli musieli chodzić na kompromisy z hitlerowskim reżimem. Niektóre były nieznaczące, ale niektóre były oceniane po wojnie. Byli Polakami i wstydzili się, że nie wykazali się większym bohaterstwem. Narracja o słuszności polskiego bohaterstwa nigdy nie była kontestowana i niuansowana.
Nie znam oceny Donalda Tuska na temat słynnej gdańskiej wystawy, ale nie słyszałem, aby dystansował się od prezentacji na niej jego rodzinnego problemu.
W momencie kiedy to piszę narracja na temat "złożoności losów" rozwija się w najlepsze. Sentymentalne relacje z przodkami stają się publiczne. Publiczne stają się rodzinne narracje na temat krzywd jakich strzelający w niemieckich mundurach do Polaków i aliantów doznali w powojennej Polsce.
Nie mam w swoim życiorysie epizodów heroicznych i też na jakieś kompromisy chodziłem, więc po ludzku nie potrafię potępić tych, którzy się nie oparli w sytuacjach po stokroć bardziej ekstremalnych.
Nie miałem odwagi opowiedzieć zstępnym o swoich ( bardzo, moim zdaniem, niewielkich) kompromisach czasów komunistycznych. Może jeszcze się zdecyduje przed zachodem. Nie wiem, czy prawda zwycięży wstyd!
Jeśli jednak się odważę na zwierzenia, to jednocześnie jestem pewien, że mój wstyd nie powinien nigdy przekroczyć granicy publicznej hagiografii!
Konsekwentnie za obrzydliwe uważam "wynoszenie na polskie ołtarze" strzelających inaczej, tak jak proponuje to gdańska wystawa i Szczepan Twardoch.
Dzisiejsza Polska powstała także dzięki krwi przelewanej kiedy wrogowie strzeli do nas. Rodzinom ofiar jest obojętne, czy zabijał zatwardziały SS-man, czy ten, który nie odmówił!
Chociaż narracja ofiar i katów może mieć różne odcienie, ale to jednak w przestrzeni publicznej Polacy są zobowiązani do opiewania bohaterów i piętnowania ich zabójców.
Zdaję sobie sprawę, że powyższe zdanie zaczyna budzić wątpliwości. Telewizyjna apologia pułkownika Sznepfa usprawiedliwia inne relatywizmy. Może znacznie bardziej tragiczne w swojej wymowie.
Były przykłady zniewolonych Polaków, ale także zdeklarowanych i nieugiętych Niemców. Logika i praktyka czasów powojennych spowodowała, że ich potomkowie pozostali też na terenie swoich małych ojczyzn, które znalazły się we władaniu powojennej Polski. Jednak poza sprzyjającymi okolicznościami i zaburzonym oglądem rzeczywistości, także dzisiaj nic ich nie uprawnia do budowania nowej, publicznej narracji o bohaterstwie cierpienia ich dziadów. Jeśli uważają, że są do tego przesłanki, muszą zadowolić się historiami opowiadanymi w domowym zaciszu!
P.S.
Być może już niedługo jakaś ważna publiczna osoba uzna za stosowne wpisanie do polskiej tradycji patriotycznej tragedii rodzin ukraińskich przesiedlanych w ramach akcji Wisła. Skoro już wszystko wydaje się dozwolone ...
Inne tematy w dziale Społeczeństwo