Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
157
BLOG

Konfederacja warszawska

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Społeczeństwo Obserwuj notkę 1
Mamy w naszej historii wspaniałe karty, nie tylko wielkich zwycięstw, lecz też wielkich dokonań w tworzeniu sprawiedliwego, pokojowego państwa i tego, co dziś nazywamy społeczeństwem obywatelskim. Demokracja i tolerancja były u nas powszechne w czasach, gdy w krajach, które dziś nas o tym pouczają, takich pojęć nie znano. Taką wspaniałą kartą są postanowienia przyjęte przez naszych przodków 28 stycznia 1573 roku zwane konfederacją warszawską.

Równo 450 lat temu, 6 stycznia w Warszawie zebrał się sejm konwokacyjny, na który zjechali przedstawiciele sejmików, po dwóch z każdego. Zwołanie tego sejmu spowodowane było śmiercią ostatniego z Jagiellonów, Zygmunta II Augusta. Zadaniem sejmu było ustalenie zasad funkcjonowania Rzeczypospolitej w okresie bezkrólewia i procedury wyboru nowego króla.

Efektem trzytygodniowych obrad było ustalenie zasad elekcji nowego monarchy i ustanowienie osoby sprawującej władzę w państwie w razie braku króla, czyli interreksa, jakim już zawsze w takiej sytuacji miał być prymas. To brzmi jak suchy komunikat, jaki mogło wydać biuro prasowe po posiedzeniu Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, gdyby takie biuro i partia wtedy istniały. W rzeczywistości sytuacja była bardzo dynamiczna, wręcz dramatyczna, a zderzenia poglądów i interesów mogły spowodować wybuch wojny domowej, jak zdarzyło się to w sąsiednich krajach. Tym większy podziw dla posłów, że potrafili wznieść się ponad te podziały i, mając na względzie dobro Rzeczypospolitej, doszli do porozumienia niespotykanego w ówczesnym świecie.

My, Polacy, mamy taką, chyba zrozumiałą, tendencję do polonizacji Rzeczypospolitej Obojga Narodów i utożsamiania jej z Polską. A to niezupełnie to samo. Spójrzmy, kto przyjechał na sejm do Warszawy. Sygnatariusze konfederacji tak przedstawili się sami:

My Rady Koronne, duchowne i świeckie, i rycerstwo wszystko, i stany insze jednej a nierozdzielnej Rzeczypospolitej z Wielkiej i z Małej Polski, Wielkiego Księstwa Litewskiego, Kijowa, Wołynia, Podlasia, z Ziemie Ruskiej, Pruskiej, Pomorskiej, Żmudzkiej, Inflanckiej i miasta koronne.

No, mamy tu całe Międzymorze, od Inflant i Pomorza aż po Kijów. Zgromadzona szlachta to nie byli tylko Polacy. W dużej części byli to spolonizowani, lub tylko mówiący po polsku, Litwini, Rusini, Niemcy. Dla jasności: Rusini nie mają nic wspólnego z Rosją. Dzisiaj nazwalibyśmy ich Ukraińcami lub Białorusinami. Rosji wtedy nie było, a właściwie powstawała z Księstwa Moskiewskiego, znajdującego się poza granicami Rzeczypospolitej, a tym samym cywilizowanego świata.

Na podziały narodowościowe, nie tak bardzo znaczące wtedy jak dziś, nakładały się o wiele istotniejsze podziały wyznaniowe. Katolicyzm był formalnie religią panującą, jednak dominował on na mniejszym obszarze Rzeczypospolitej. Ziemie wschodnie Korony, mniej więcej na wschód od linii Sanok – Zamość – Chełm, oraz południowa część Wielkiego Księstwa, mniej więcej na południowy wschód od linii Drohiczyn – Mińsk – Witebsk, były prawosławne. Na pozostałym terenie bujnie rozwinął się protestantyzm. I tak w dzisiejszych województwach lubelskim i staropolskim oraz w dużej części Litwy w okolicach Kiejdan większość stanowili kalwini i arianie, z kolei w Inflantach i w pasach przy granicy z Brandenburgią i Prusami, od Gdańska do Torunia, przeważali luteranie i anabaptyści.

I ta mieszanka wyznaniowa miała wyłonić króla. Według ówczesnych europejskich standardów władca nie tylko uprzywilejowywał swoich współwyznawców, ale dążył do ograniczenia praw innowierców, z ich fizycznym unicestwieniem włącznie. Wystarczający powód do braku zgody na wspólnego władcę i wybuch domowej wojny religijnej. Sytuacja, zdawałoby się, bez wyjścia, a nasi ojcowie to wyjście znaleźli. I postanowili:

Naprzód żadnego rozerwania miedzy sobą nie czynić ani dysmembracyjej żadnej dopuścić, jako w jednej, nierozdzielnej Rzeczypospolitej, ani jedna część bez drugiej pana sobie obierać, ani stronnictwami prywatnymi z inszym narabiać. Ale podług miejsca i czasu tu naznaczonego zjechać się do gromady koronnej i spólnie a spokojnie tę sprawę obierania pana podług wolej Bożej do skutku słusznego przywieść.

Tłumacząc na dzisiejszy polski: postanowili nie dopuścić do podziałów między sobą i secesji, ani nie obierać władcy osobno. Wcześniej formalnie Korona wybierała króla a Litwa wielkiego księcia. Zwykle byli to ci sami władcy, ale nie musiało tak być. Posłowie postanowili stawić się razem na sejm elekcyjny i wspólnie wybrać króla.

A inaczej na żadnej pana nie pozwalać, jedno z takową pewną a mianowitą umową: iż nam pierwej prawa wszystkie, przywileje i wolności nasze, które są i które mu podamy po obraniu, poprzysiąc ma.

Tak, król, jeśli chce panować w Rzeczypospolitej, musi przestrzegać ustanowionych przez szlachtę zasad. A jedną z podstawowych zasad było:

A mianowicie to poprzysiąc pokój pospolity miedzy rozerwanymi i różnymi ludźmi w wierze i w nabożeństwie zachowywać i nas za granicę koronną nigdy nie ciągnąć żadnym obyczajem ani prośbą królewską swą, ani płaceniu pięciu grzywien na drzewce, ani ruszenia pospolitego bez uchwały sejmowej czynić.

Nowo wybrany król ma przysiąc zachowanie pokoju między różnymi w wierze poddanymi. Zobowiązuje się też nie prowadzić wypraw wojennych poza granicami, ani zwoływać pospolitego ruszenia, dziś powiedzielibyśmy: nie ogłaszać poboru do wojska, bez zgody sejmu.

Jest to nawiązanie do przywileju koszyckiego z roku 1374, w którym król Ludwig Węgierski nałożył wprawdzie na szlachtę obowiązek obrony kraju w razie napadu z zewnątrz, zapewnił jednak, że bez wynagrodzenia szlachta ma obowiązek walczyć tylko w ojczystych granicach. A że wyprawy zagraniczne wymagały zdobycia nań pieniędzy z podatków uchwalanych przez sejm, a mało kto ze szlachty chciał płacić i ryzykować życie za imperialne ambicje władcy, w historii I Rzeczypospolitej trudno znaleźć przykłady wojen agresywnych, zaborczych. Rzeczpospolita rozrastała się terytorialnie nie drogą podbojów, lecz dobrowolnym przyłączaniem się ziem, dla których mieszkańców stanowiła ona atrakcyjny, i unikalny w ówczesnym świecie, model cywilizacyjny.

Przejdźmy jednak do najważniejszych, niespotykanych w tamtych czasach, zapisów konfederacji:

A iż w Rzeczypospolitej naszej jest różnorodność niemała z strony wiary krześcijańskiej, zabiegając temu, aby się z tej przyczyny miedzy ludźmi rozruchy jakie szkodliwe nie wszczęły, które po inszych królestwach jaśnie widziemy, obiecujemy to sobie spólnie za nas i za potomki nasze na wieczne czasy pod obowiązkiem przysięgi, pod wiarą, czcią i sumnieniem naszym, iż którzy jestechmy różni w wierze, pokój miedzy sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać ani się penować odsądzeniem majętności, poczciwością, więzieniem i wywołaniem i zwierzchności żadnej ani urzędowi do takowego progressu żadnym sposobem nie pomagać. I owszem, gdzie by ją kto przelewać chciał, z tej przyczyny zastawiać się o to wszyscy będziem powinni, choćby też za pretekstem dekretu albo za postępkiem jakim sądowym kto to czynić chciał.

W skrócie: będąc świadomymi różnic wyznaniowych wśród obywateli Rzeczypospolitej, posłowie przysięgają zachować między sobą pokój, nie przelewać krwi z powodów różnic religijnych ani nie dopuścić do jakichkolwiek prześladowań. Co więcej: postanawiają przeciwstawić się każdemu, kto chciałby wszczynać takie prześladowania, bez względu na to kto i na jakiej podstawie chciałby to czynić.

Spotkałem się opinią, że postanowienia konfederacji możliwe były, bo nasi ojcowie, w przeciwieństwie do pozostałych Europejczyków, nie traktowali swojej wiary tak poważnie, po prostu nie byli takimi dobrymi chrześcijanami, i woleli święty spokój od świętej wojny. Mogło tak być. Dzisiaj nie wejdziemy w umysły naszych przodków i nie poznamy ich motywacji. Uważam jednak, że były one dokładnie odwrotne, wynikały z głębokiej wiary i wierności przekazowi Ewangelii. To właśnie Chrystus nakazał wręcz miłość bliźnich, nie tylko tych, z którymi nam po drodze, ale i różnych w wierze, nawet nieprzyjaciół.

Nasi ojcowie nie rozumieli, jak można zabijać, palić, rabować w imię wiary chrześcijańskiej. Nawracać pogan i innowierców należało nauczaniem, modlitwą i własnym przykładem. Tak jak rozwijało się chrześcijaństwo w pierwszych wiekach. Tak zchrystianizowano Litwę i tak później dokonano rekatolicyzacji Polski i Litwy. Nauczaniem, modlitwą i przykładem zaangażowanych kaznodziejów.

Jeśli spojrzymy na sytuację wyznaniową w ówczesnej Rzeczypospolitej, widzimy, że rozwiązanie pokojowe wcale nie było oczywistością. Protestantyzm różnych odmian rósł w siłę i dalsze jego rozprzestrzenianie się mogło zagrozić samemu istnieniu Kościoła Katolickiego, tak jak stało się to w Anglii, północnych i wschodnich Niemczech, Skandynawii. Aż prosiło się, by zrobić z tym porządek, dopóki można. Widzieli to również protestanci i ich pewnie również nachodziła ochota, by dobić słabnących papistów i zapewnić panowanie swojego wyznania, tak jak zrobili to ich bracia w wierze w krajach północnej Europy. Tym większy musimy mieć szacunek do posłów wszystkich wyznań, że tym gorącym czasie kierowali się nie dążeniem do dominacji, a nauką Chrystusa i dobrem Rzeczypospolitej.

Konfederacja warszawska wpisuje się w niemałą już wtedy tradycję polskiej tolerancji religijnej. Prawnie regulować to zaczął Henryk Pobożny w statucie kaliskim, rozszerzonym sto lat później na całe królestwo przez Kazimierza III Wielkiego, dającym samorząd religijny i swobodę wyznania Żydom.

Półtorej wieku przed uchwaleniem konfederacji warszawskiej Paweł Włodkowic na soborze w Konstancji zszokował europejskie elity przekonując, że poganie też mają swoje prawa i nie można ich zabijać, rabować i pozbawiać ziemi, a nawracanie siłą jest działaniem niechrześcijańskim. Ówczesne europejskie standardy były zupełnie inne.

Zebrani w Warszawie posłowie pamiętali zapewne słowa zmarłego króla Zygmunta Augusta „Nie jestem królem sumień waszych” w odpowiedzi na zachęty do odgórnego uporządkowania kwestii wyznaniowych. Tak samo myślał późnej Stefan Batory mówiąc „Królem jestem ludzi, nie sumienia”.

(…) aby się z tej przyczyny miedzy ludźmi rozruchy jakie szkodliwe nie wszczęły, które po inszych królestwach jaśnie widziemy (…) – pisali autorzy konfederacji. Spójrzmy więc co działo się wtedy po inszych królestwach, bo to pokazuje polską unikalność.

We Francji, będącej wtedy dla cywilizowanego świata tym, czym dzisiaj jest Ameryka, trwały walki wyznaniowe, a krótko przed sejmem w Warszawie urządzono w Paryżu noc św. Bartłomieja - masową rzeź hugenotów. Przez Czechy już w poprzednim wieku przetoczyły się wojny religijne, zwane husyckimi, a czekała je jeszcze wojna trzydziestoletnia.

W Niemczech kilkuletnie walki religijne zakończył pokój augsburski, w którym przekreślono jakąkolwiek tolerancję wprowadzając zasadę cuius regio, eius religio, oddającą w ręce władcy decyzję o wyznaniu poddanych. Zupełnie odwrotnie niż w Rzeczypospolitej. Z dotychczasowych walk religijnych niemieckie elity wyciągnęły odmienne wnioski niż nasi przodkowie i skończyło się to krwawą wojną trzydziestoletnią, wojną religijną. Jej ofiary to jedna trzecia populacji, w niektórych regionach ludność zmniejszyła się o 50%, a w takich Czechach spadła z 4 do 1 miliona. Niemcy przez następne dwa wieki pozostały konglomeratem trudno policzalnej ilości małych państewek. Podobnie rozstrzygano religijne spory w Niderlandach i Anglii. O Rosji nie ma co pisać, bo tam zamordyzm był zawsze i pozostał do dzisiaj. Tak było wtedy w całej Europie, za wyjątkiem Rzeczypospolitej.

W czasach nam bliższych było podobnie. W naukowym centrum świata, jakim do 1933 roku były Niemcy (To nie przesada: 30 nagród Nobla z fizyki, chemii i medycyny wobec 19 Anglii, 12 Francji, 6 USA) przyjęto za oczywistą teorię wysnuwającą z oczywistych różnic między ludzkimi rasami hierarchię ras. Najlepsi byli, oczywiście, Niemcy, Słowianie stali najniżej, a Żydzi w ogóle nie byli ludźmi. Ta patonauka znalazła uznanie praktycznie w całym ówczesnym świecie, za wyjątkiem Polski. Polskie zarówno państwo, jak i społeczeństwo, za oczywiste uważało – europejskie kuriozum! – że Żydzi też są ludźmi.

Gdy europejscy intelektualiści piali z zachwytu nad wprowadzaniem w życie „naukowych” zasad komunistycznego, wspaniałego świata, Polacy jako nieliczni pokazywali, że tak hołubieni komunistyczni Prometeusze, to w rzeczywistości prymitywne zbiry z rękami umoczonymi we krwi milionów ofiar.

Czy jesteśmy więc narodem geniuszy politycznych albo proroków? Bez przesady. Myślę, że prawda jest bardziej prozaiczna. Opisane w tym artykule dokonania naszych przodków wynikają z ich wiary katolickiej, dokładnego odczytania Ewangelii i wynikających z nich zasad etycznych, a także tradycji, wyznawania wartości, na jakich oparta jest cywilizacja łacińska i zwykłym zdrowym rozsądku, odpornym na modne, odlotowe ideologie.

Jeśli będziemy postępować jak posłowie na sejm konwokacyjny, przetrwamy napór agresywnych a zupełnie irracjonalnych ideologii, dziś świecących sztucznym blaskiem nadmuchiwanego balonu. Balon w końcu pęknie i zostaną po nim bezużyteczne strzępy.

Takiej zdroworozsądkowej postawy życzę Polsce i Polakom w Nowym Roku i wszystkich następnych latach.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo